• Agnieszka
    13.04.2011 08:30
    Sęk w tym , że oni o żadnej nadziei nie chcą słyszeć., twierdząc, że Boga nie ma, Biblia to zbiór mitów, a Jezus był tylko człowiekiem, zaś "bajkę" o zmartwychwstaniu dopisali Jego uczniowie.
    • anik
      13.04.2011 10:50

      A skąd wiesz, że nie mają nadziei ci którzy w Boga nie wierzą, albo ci którzy wierzą w innego Boga niż Twój Jezus z Biblii ?
      Skąd wiesz, że Twoja nadzieja jest "lepsza" niż ich nadzieja ?
      Czy to nie jest jakaś maleńka pycha ? :):) :)
  • skąd ta pewność?
    13.04.2011 16:56
    Skoro wiara jest łaską, a ktoś tej łaski nie otrzymał, to jak ma wierzyć?
    Nawet gdy się modli całe życie i wiara nań nie spłynie, to co? Źle się modli? A jak ma się dobrze modlić – skoro nie wierzy? Błędne koło to, czy „kara boska” ;)
    Czemu akurat zaufać teorii o przyszłym życiu, skoro jego potwierdzeniem mają być opisy niewiarygodne zupełnie jak z jakiejś fantastyki?
    Dlaczego człowiek, który uważa że, cytuję "Nie ma wiecznego życia, a sukcesami na tym świecie rządzi przypadek”, ma mieć niby „najgorszą perspektywę świata”? A może to wiara, że gdzieś "w niebie", kiedyś "po niejakiej paruzji", na bliżej nieokreślonych zasadach, bo przecież „nie zbadane są wyroki boskie", wiara oparta na wątpliwych objawieniach, do tego podsycana przez strach przed wiecznym potępieniem, jest gorsza?
    Może jest ona ucieczką przed przyjęciem prostego faktu, że tak jak nas nie było przed urodzeniem, tak nie będzie nas po śmierci i trzeba życie na ziemi, na tej ziemi, wykorzystać jak najlepiej się da.
    Co więcej, to nie prawda że bez niej nie ma podstaw do życia moralnego, bo przy człowiek zdrowych zmysłach wie, że nie należy robić bliźniemu krzywdy i lepiej żyć w przyjaźni niż w stanie wojny, a często o tym jakby nie pamiętali sami mieniący się wyznawcami Chrystusa, więc ta perspektywa chrześcijańska pod względem humanistycznym okazuje się mocno zawodna. To „chorzy potrzebują lekarza” więc niech chorzy się do lekarza udają i zdrowych nie pouczają.
    Porządniejszym człowiekiem można być i bez wiary w nadprzyrodzone a wykazując się zwykłą empatią. Już zupełnie jest powtarzanie z uporem maniaka, że jak ktoś nie wierzy w Boga, to jego życie nie ma sensu. Otóż można żyć bez tego i to całkiem pięknie i głęboko, kierując się współczuciem dla ludzi a nie mając wiary za fundament.
    Chrześcijańska „jedyna słuszna koncepcja” jest bardzo pyszałkowata, gdy wyrzuca innym brak sensu w ich życiu. Szczególnie, że wiara w nagrodę po śmierci w „krainie wiecznej szczęśliwości” lub jej brak, ma znamiona podświadomego terroru, na zasadzie utraty korzyści w przypadku nie spełnienia określonych warunków (że nie wspomnę o straszeniu piekłem), a zdrowe bezinteresowne bycie porządnym człowiekiem, który miłuje bliźniego nie przez wzgląd na strach czy nadzieję na nagrodę w postaci „życia wiecznego”, jest przez wierzących deprecjonowane.
    Co Wy na to, drodzy bracia i siostry? Powtarzacie te formułki zasłyszane w kościele w kółko. A może to Wy jesteście w błędzie i sens jakiego w swojej wierze szukacie jest pobożnym życzeniem, przez brak umiejętności znalezienia go na własną rękę, bo rzekomo „nie da się”? A wszystkie rzekome cuda wcale nie muszą świadczyć o prawdziwości wiary, a po prostu o naszej ludzkiej nie wystarczającej wiedzy do ich zrozumienia a ich wymiar może wcale nie jest metafizyczny.
  • Andrzej_Macura
    13.04.2011 22:19
    Andrzej_Macura
    Hmmm.. Napiszę tak. Nie jestem pewny zmartwychwstania Jezusa pewnością, jaką daje tylko zobaczenie na własne oczy. Jestem pewny pewnością wiary. Ale wiary dobrze uzasadnionej.

    Dlaczego? Bo wierzę ludziom, którzy widzieli Zmartwychwstałego na własne oczy. I za to co widzieli, dali się - praktycznie wszyscy - zabić. Oczywiście nie jest to argument, który nie znosi sprzeciwu. Ale też i moja wiara nie jest wiarą w jakiś mit. Jest wiarą w coś, co dwunastu mężczyzn i jakaś liczba kobiet, osób które były świadkami wydarzenia, uznało za najczystszą prawdę.

    Oczywiście można się śmiać, że jestem naiwny. Że trzeba, żebym sam zobaczył. Podróżować w czasie oczywiście nie potrafię, więc szans na to nie mam. A tym, ze w moim życiu pod wpływem modlitwy też działy się cuda chyba nikogo nie przekonam. Wiec szkoda mojego pisania. Nieco złośliwie jednak zauważę, że zobaczenie na własne oczy nie jest żadnym argumentem. Wszak w przyrodzie występują zjawiska optyczne, które mogą wprowadzić człowieka w błąd. Nie mówiąc już o tym, że wcale nie powinniśmy być pewni, czy wzrok jest dobrym narzędziem poznania rzeczywistości. Wszak widzimy kolory, a przecież one tak naprawdę nie istnieją. Tylko nasz mózg tak interpretuje różne długości fal elektromagnetycznych...

    Na resztę zarzutów nie odpowiem. Także tego, jakobym twierdził, ze bez religii nie ma życia moralnego. Bo przecież nie pisałem swojego tekstu, żeby polemizować z niewierzącymi czy w jakikolwiek sposób ich obrażać. Pisałem dla wierzących. Żeby uświadomili sobie, jaki skarb posiadają. Żeby patrząc na dylematy Koheleta zobaczyli, o ile są od niego bogatsi. A że dla niewierzących to nie skarb? Nic na to nie poradzę.
    • kratka
      28.04.2012 19:22
      .. A może kiedyś jednak.. choć troszkę!.. o tym, co działo się pod wpływem modlitwy?..
      Na pewno nie szkoda Pańskiego pisania!!
      Dziękuję za dotychczasowe Pańskie Pisanie i czekam na kolejne.. :-)
  • cd pewność wiary
    14.04.2011 12:08
    Na wstępie chce podziękować za odpowiedź i ustosunkowaniwe się do mojej wcześniejszej pisaniny.
    Problem z uwierzeniem nie wypływa jednak stąd, że nie widziało się zmartwychwastania na własne oczy.
    Jak sam pan napisał - to co oczy widzą też może być złudzeniem. Stąd też wydażenia opisane jako objawienia tak trudne do przyjęcia sa jako wiarygodne, mimo ofiary jaką ponieśli głoszący je, bo przecież ich głoszenie jest oparte na tym co widzieli (oczami). Co więcej, autentyczność historii z Pisma, w które mamy jako chceścijanie wierzyć, przez samo określenie ich jako "objawione", jest mocno wątpliwa. Jak to sie mówi "papier przyjmie wszystko" i w imię wyższych celów (np. spisania nauki moralnej pod płaszczykiem wiary) możliwe było napisanie książki o która miałaby nosić znamiona świętej księgi.
    Trudno uwierzyć w takiego Boga, który bawi się w chowanego, a za potwierdzenie jego istnienia i ojcowskiej miłości (dziwnie rozumianej zważywszy na historię ludzkości), służyć ma opowieść o zagadkowych zdarzeniach, które mają wystarczać do pójścia za Synem bożym. Jeśli osobie, a za taką mamy uważać Boga, zależy na komunikacji z drugą osobą (człowiekiem), to czemu nie dostosuje przekazu do poziomu swych umiłowanych dzieci, istot przecież rozumnych. Korzystając ze swej wszechmocy, skoro Mu na nas zależy, nie stosuje komunikacji spójnej i jednoznacznej, tylko symboliczną, alegoryczną, paraboliczną, której mozliwości interpretacji i słabość w rozpowszechnianiu przez szafarzy słowa, naraża biedne owieczki na potępienie.
    Wiele aspektów szeroko pojętej wiary tak trudych jest do przyjęcia, a wręcz sprzecznych z podejściem zdroworozsądkowym. Czemu tak brutalny musi być ten argument, że wierzę tym co głosili bo za to zginęli w męczeństwie. To takie sadystyczne. A jeśli jednak żyje się raz, to może warto głosić naukę o fundamencie etycznym zgodnym z nauką Kościoła, lecz nie uciekać się do straszenia bądź robienia (może złudnej) nadziei. Może wtedy więcej ludzi uwierzyło by że warto to jedno życie przeżyć w miłości i pokoju. Chyba, że założenie Kościoła polega na tym iż bez manipulacji metafizyką, do "baranków" się nie trafi, a jego misja polega na odpowiednim podsycaniu potrzeby uczestniczenia w sakrametnach. Bo jak do końca z założenia coś ma cechę misterium, czyli tajemnicy, to trudno to podważyć. A wykorzystując naturalną potrzebę afiliacji, tworzy się wspólnotę opartą na dobrej bajce.
    Proszę nie traktować mojego pisania jako ataku na wiarę Kościół, czy wierzących. Jednak nawracanie poprzez wykorzystanie ludzkiej łatwowierności poprzez głoszenie niesprawdzalnych historii może wydawać się zwykłym oszukiwaniem. A piszę to, aby skłonić do refleksji braci i siostry, na temat tego w co i Kogo wierzą i na podstawie czego. Bo może jednak żyje się raz... i warto z tego czerpać bez uciekania sie do transcendencji.
  • Andrzej_Macura
    16.04.2011 21:06
    Andrzej_Macura
    Zawsze mnie zastanawia jak to jest, że kiedy człowiek szuka Boga chce mieć pewność stuprocentową. Nie wystarczają świadkowie (nie jeden, ale wielu) nie wystarczają cuda, które potwierdzają istnienie świata nadprzyrodzonego, ani rozum, który podpowiada, ze raczej mało prawdopodobne, by świat wziął się z niczego. Każdy niewierzący chce Boga złapać za rękę. Ale jak złapie, to będzie opowiadał, że mu się przywidziało. Przecież zawsze znajdzie się jakaś teoria, która zgrabnie rzecz wyjaśni, prawda?

    Jakoś brak pewności, że nie wpadnie Pan pod samochód nie przeszkadza Panu wychodzić rano z domu. Brak pewności, ze dojedzie Pan samochodem szczęśliwie do pracy nie przeszkadza panu do samochodu siadać. Tylko brak absolutnej pewności odnośnie do zmartwychwstania Panu przeszkadza....

    Nigdzie nie napisałem, jak mi to zarzucono, że człowiek nie może używać świata. Wiara tego nie zabrania. A Kohelet wręcz do tego zachęca. Chrześcijanie maja unikać niemoralności. I tyle. Nie rozumiem natomiast dlaczego głosząc, ze jest nadzieja, robię coś złego. Bo skoro jest, choćby niewielka, to ma mówić, ze nie ma się co łudzić? Czy to byłoby uczciwe?

    Bo to jest tak: Pan chciałby, żeby swoje tezy mogli głosić tylko ateiści, a wierzący w Boga, powinni milczeć. Prawda?
  • Nell
    06.04.2012 09:54
    Nell
    A ja myślę ..., że niektórzy po prostu źle szukają :P
    Pismo Święte jest przewodnikiem w wierze, a nie jej źródłem. Z własnego doświadczenia wiem, że szukać Boga należy "sposobem". To droga otwierania oczu serca i umysłu, szukania śladów miłości i prawdy, zaczynając od podstaw, to droga widziana oczami dziecka, którą są zdolni iść ci, którzy szukają z otwartym sercem :)
    Aby iść drogą wiary musiałam zmienić swój sposób patrzenia, dopuszczać do siebie myśli i uważnie wsłuchiwać się w ich treść, musiałam też poddać się przemianie serca, na bardziej wrażliwe, przebaczać, otwierać się na innych, nie zamykać się przed odczuciami i myślami, rozważać w sercu itd.
    Dochodzenie do wiary jest dochodzeniem do prawdy również i o samym sobie, oraz o innych ludziach, poznawanie nas samych, życie w sposób bardziej świadomy i otwarty, odejście od schematów myślenia itd. odkrywając siebie, innych, świat i poszukując Boga, zwracając się wprost do Niego. I ostatecznie pozwalając by w puste miejsce w nas samych dotarła miłość, nadzieja, wiara.

    Wiara, nadzieja, Bóg przychodzi, do tych którzy Go poszukują, z otwartym sercem i do tych który pozwalają odejść od nich złu i robią miejsce tylko dla dobra. Do tych którzy oddają Bogu wszystko co w nich było starego, aby otrzymać nowe życie. Do tych, którzy pozwalają sobie, aby uwierzyć w dobro, pomimo istnienia na świecie zła. Ale zanim do tego dojdzie, każdy ma do przejścia swoją drogę, z otwartymi oczami serca i umysłu.
    i tyle :)
  • Nell
    06.04.2012 12:04
    Nell
    Tak sobie myślę, że powinnam jeszcze dodać, dla jasności
    że wiara bierze się z poznania Miłości obecnej w nas poprzez Ducha Świętego, której najgłębszym wyrazem jest Jezus, którego poznanie może się dokonywać w oparciu między innymi o Pismo Święte, ale warunkiem tego poznania jest obecność Ducha Św. :)
  • Factis
    13.08.2017 18:27
    Tak, potem drugi, trzeci i tak dalej. Nie zna nikt zamysłu Bożego. Życie nie jest i nie będzie tylko jedne bo jest ich..... dużo więcej. Tyle w temacie.
Dyskusja zakończona.
Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Rozpocznij korzystanie