Kapucyn kresowy
Czy w Polsce, czy na Ukrainie – zawsze bliżej nieba. Ks. Sławomir Czalej/ GN

Kapucyn kresowy

Komentarzy: 1

Ks. Sławomir Czalej; GN 42/2011 Gdańsk

publikacja 28.10.2011 07:00

– W linii prostej to tylko jakieś 50 kilometrów od Przemyśla. Ukraina to cała moja młodość – mówi o. Elizeusz Ludwik Martynów.

Z ojcem Elizeuszem umówić się nie jest łatwo. Ciągle pełen pomysłów, ciągle w drodze. Gdy wreszcie się udało, w gdańskim domu przywitał mnie uśmiechnięty zakonnik o przenikliwym spojrzeniu i z brodą podobną do tej, jaką miał św. o. Pio. – To stąd wyruszyłem na Ukrainę – zaznaczył.

Szybkie dorastanie

Urodził się 9 listopada 1934 r. w Lipowcu, powiat Drohobycz, w województwie lwowskim. Mama Anna kojarzy mu się z domowym ciepłem. Pochodząca z zamożnej rodziny, pracowita, spokojna i głęboko religijna. – Gdy szła do kościoła, wszyscy się za nią oglądali, taka była wytworna… – wspomina. Ojciec Jan był pracownikiem Urzędu Drogowego. O tym, jaki był, najlepiej świadczy pewien fakt… Otóż pewnego razu, już w powojennej Polsce, przyjechała do niego wnuczka z narzeczonym. Dziadek wziął młodzieńca na bok. – Jak masz na imię? – zapytał. – Roman – odpowiedział młodzian. Potem były kolejne pytania: – Jesteś już po wojsku? Pragniesz się ożenić z moją wnuczką? Czy ją kochasz? Ostatnie pytanie: – Umiesz się przeżegnać?! Roman był zdumiony, ale powiedział: – Tak. – No to się przeżegnaj! – rozkazał dziadek Jan. Dopiero gdy Roman uczynił znak krzyża, dziadek Jan podał mu rękę i… przywitał się. Jan miał poczucie humoru, nie był jakimś strasznym katolickim ponurakiem. W 1947 r. poszedł do urzędu, żeby wyrobić nowe dowody osobiste. Powiedział wtedy, że żona urodziła się w 1889 roku... podczas gdy ta przyszła na świat rok wcześniej! – Tata wyjaśnił nieco osłupiałej mamie, że po prostu… chciał mieć młodszą żonę – uśmiecha się o. Elizeusz.

Zakonnik prawie nie pamięta wojny. Wioska leżała nieco na uboczu głównych szlaków komunikacyjnych. Odnajduje w pamięci mgliste obrazy, jeszcze z października 1939 r., kiedy do wsi weszli krasnoarmiejcy z karabinami na sznurkach, w mizernych ubraniach. Potem „imponujące” wyglądem i zachowaniem wojsko niemieckie. A w 1944 r. znowu Sowieci. Rodzice nie mieli zamiaru zrzekać się polskiego obywatelstwa i przyjmować radzieckiego. W podjęciu decyzji o wyjeździe pomogły dochodzące informacje o mordowaniu Polaków przez bandy UPA oraz o Katyniu. W 1945 r. ojciec, człowiek bardziej światły… przyniósł Polakom do wypełnienia blankiety: „Kartę Ewakuacyjną” i „Kartę Majątkową”.

– Mama, która wróciła z porannej Mszy św. niedzielnej, powiedziała w domu, że ludzie w kościele niewybrednie wyrażali się o ojcu, mówiąc, iż chce ich wywieźć w nieznane… – wspomina ze smutkiem. Pomimo nacisków matki ojciec tego dnia ze Mszy św. nie zrezygnował.

– To było o północy. Do domu weszło czterech żołnierzy z UPA. Pepesze mieli na sznurkach – wspomina zakonnik, a jego wzrok w tym momencie staje się nieprzytomny, utkwiony w jeden punkt. Któryś z nich zapytał Jana, czy jest Polakiem. Gdy usłyszał odpowiedź twierdzącą, zadał pytanie, czemu nie wyjeżdża do Polski. Wtedy pokazał spakowane rzeczy. Powiedział też, że część z nich została wywieziona na stację kolejową w Drohobyczu, że czekają na transport. Wszystko wydawało się w porządku. W pewnym momencie żołnierzy zainteresowało, kto śpi w pokoju. – Ojciec odparł, że to ja. Zapytali, ile mam lat, o rocznik. Wtedy tata w stresie powiedział, że rocznik 1924… – mówi przejęty. Pomyłka o 10 lat mogła kosztować przyszłego zakonnika życie. – Zapytali, czemu nie jestem w armii i skierowali w moją stronę pepeszę – wyjaśnia. Ludwik nakrył się przestraszony kołdrą, a ojciec wyjaśnił, że dziecko urodziło się w 1934 r. Był też gotów użyć noża, którym przed wtargnięciem ubowców kroił tytoń. Wyszli, każąc wyjeżdżać… Po dwóch miesiącach koczowania na dworcu pociąg zawiózł ich do Nowej Soli.

Pierwsza strona Poprzednia strona strona 1 z 3 Następna strona Ostatnia strona
oceń artykuł Pobieranie..