Nie bój się. Nic nie tracisz

Najtrudniej podjąć decyzję. Potem już wszystko jest znacznie prostsze.

Na trudnych górskich perciach zawsze jest tak samo. Najpierw jest snucie ambitnych planów. Jeszcze przed wyjazdem, w domu, albo dopiero na kwaterze czy w schronisku. Potem jest zazwyczaj długie, mozolne podejście. Wysysające siły i proporcjonalnie do ich ubytku ambicje. A potem stajesz przed trudnościami i zastanawiasz się, czy nie lepiej byłoby zawrócić. Wprawdzie czekałeś na tę chwilę i przygotowywałeś się do niej dniami albo i miesiącami, ale kiedy przychodzi podjąć ostateczną decyzję, pojawia się mnóstwo powodów, by się wycofać. Pogoda nie najlepsza (choć świeci słońce i na horyzoncie jakichś ewidentnych objawów załamania nie widać), jest trochę za późno (choć rzut oka na zegarek pokazuje, że jest go mnóstwo), pojawiły się kłopoty żołądkowe, za mało wody w butelce albo stare buty zaczęły nagle obcierać. Wszystko dlatego, że dalsza droga wydaje się bardziej przerażająca, niż w zaciszu dolin podpowiadała wyobraźnia. Zabezpieczone łańcuchem wejście na skałkę czy zejście po drabince nie jest niczym nadzwyczajnym nawet dla średnio sprawnego człowieka, ale przepaści sprawiają, że wyobraźnia podsuwa najbardziej krwawe scenariusze. Faktyczne ryzyko takiej wędrówki jest niewielkie – i rozum to wie – ale lęk potrafi sprawić, że najbardziej nieprawdopodobny splot niekorzystnych okoliczności zaczyna wydawać się całkiem realny. Dopiero gdy pokona się pierwsze trudności, ryzyko zaczyna nabierać bardziej realnych wymiarów. Podobnie jest z odpowiedzeniem „tak” Jezusowi Chrystusowi.

Rozum wszystko niby wie. Ale irracjonalny lęk podpowiada swoje. Gdybym w codziennym życiu brał pod uwagę podobne obawy, nigdy bym nie wychodził z domu po zmierzchu ani nie wsiadał do samochodu. Bo skoro istnieje świat, prawdopodobieństwo, że nikt go nie stworzył, a wziął się z niczego jest znacznie mniejsze niż to, że zginę w wypadku. Gdybym z podobnymi jak do Jezusa czy jego uczniów wątpliwościami na temat ich prawdomówności podchodził do otaczających mnie ludzi, to  nie powinienem wierzyć nawet wynikom losowania totolotka. Przecież Jezus swoje nauczanie potwierdzał różnymi znakami, wśród których zmartwychwstanie jest wręcz argumentem powalającym.

Rozum nie pozwala też na złudzenia w kwestii samowystarczalności człowieka. Krótka wizyta na cmentarzu powinna przekonać każdego. Jeśli widzę, że sam nie dam rady, a mogę czepić się nadziei, że jest ktoś, kto może mi pomóc, to nad czym się zastanawiać? Nawet jeśli Boga nie ma, mówiąc Jezusowi swoje „tak” niczego nie tracę. Z wiarą czy bez niej moim losem będzie wtedy rozpłynięcie się po śmieci w nicości. Mimo że na rozum to wszystko takie oczywiste, stając przed możliwością związania swojego życia z Chrystusem wielu zaczyna najbardziej nieprawdopodobną wątpliwość wyolbrzymiać tak, że urasta do rangi niepokonalnego problemu. Irracjonalny strach, że jednak wprowadzono mnie w błąd  nie pozwala zauważyć, że tak naprawde niczym nie ryzykuję.

„Oto stoję u drzwi i kołaczę. Jeśli kto posłyszy Mój głos i drzwi otworzy wejdę do niego i będę z nim wieczerzał, a on ze Mną” obiecuje Chrystus w Apokalipsie (3,20). Trzeba – jak w sytuacji lęku przed górską percią – podejść do drzwi i je otworzyć.  Być może mi się przesłyszało i za drzwiami nikogo nie ma. Ale jest duża nadzieja, że jest tam ktoś, kto może mi dać zbawienie i życie wieczne. Gdy otworzę, wszystko stanie się prostsze. Irracjonalny strach minie, a życie u boku Chrystusa stanie się źródłem pokoju i radości, jakich nigdy nie doświadcza ten, który dla krótkiego i często smutnego życia na ziemi poświęca swoją wieczność.

«« | « | 1 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Rozpocznij korzystanie