Jeden z głównych przeciwników obecnego rządu – Komitet Obrony Demokracji – ma ambicję być nowym graczem na polskiej scenie politycznej. Jak wygląda nowy ruch cztery miesiące po powstaniu? Czy jest ukrytą partią polityczną, czy mieści się w granicach ruchu obywatelskiego?
Dość powszechnie powstanie Komitetu Obrony Demokracji kojarzy się ze sporem o Trybunał Konstytucyjny. Ale mało kto wie, że ideę powołania KOD rzucił już 18 listopada 2015 r., czyli dwa dni po powstaniu rządu PiS, Krzysztof Łoziński, były współpracownik KOR, a potem działacz podziemia „Solidarności” z lat 80. Na forum portalu „Studio opinii” postawił on tezę, że rządy PiS będą zagrożeniem dla demokracji. Według Łozińskiego potrzebny był ruch społeczny, który przeciwstawi się polityce PiS na wzór idei „siły bezsilnych” Václava Havla. Już następnego dnia pojawił się profil na Facebooku o nazwie Komitet Obrony Demokracji, który założył Mateusz Kijowski – informatyk i uczestnik wielu akcji społecznych, niekiedy dość kontrowersyjnych. Kijowski był jedną z twarzy akcji „Stop gwałtom”, której zwolennicy fotografowali się w spódnicach, uważając to za sposób okazania solidarności z kobietami.
Grupa chętnych do założenia ruchu spotkała się w końcu listopada w Warszawie i stworzono stronę internetową KOD. A już 2 grudnia, czyli dwa tygodnie później, ogłoszono listę 21 osób, które podjęły się zorganizownia ruchu. Z poparciem dla nowej formacji pospieszyli reżyserzy Andrzej Wajda i Agnieszka Holland, znani aktorzy Robert Więckiewicz i Daniel Olbrychski czy wreszcie lewicowi i ostentacyjnie laiccy naukowcy, tacy jak Jan Hartman.
Sami swoi
Pierwsza demonstracja KOD pod Trybunałem Konstytucyjnym 12 grudnia zaskoczyła wszystkich pokaźną frekwencją. Komitet według policji zgromadził ok. 15 tys. uczestników, choć ratusz informował, że było ich 50 tys. Liczebność kolejnych marszów KOD będzie odtąd częstym obiektem sporów. Inne dane podaje policja, a inne urzędnicy ratusza. I jedne, i drugie bywają kwestionowane. Zwolennicy KOD sugerują, że dane policji podlegającej ministrowi z PiS są zaniżane, z kolei inni powątpiewają w bezstronność rachub magistratu, którym kieruje Hanna Gronkiewicz-Waltz z Platformy Obywatelskiej. Najbardziej prawdopodobna wydaje się ocena, że liczebność warszawskich demonstracji KOD oscylowała dotąd w okolicach 18–30 tys. uczestników, choć pamiętać należy, że parokrotnie towarzyszyły im mniejsze, liczące od paruset do 4 tys. osób wiece w wielu miastach Polski oraz w Europie Zachodniej i USA.
Pierwsza demonstracja zaskoczyła wielkością, ale nie spełniły się nadzieje na efekt „kuli śniegowej”. Największa akcja, która odbyła się 28 lutego, najprawdopodobniej zgromadziła ok. 70 tys. osób. Znów pamiętać należy, że zjechali się na nią zwolennicy KOD i partii opozycji z całego kraju. Na razie to maksimum możliwości KOD. Widać ponadto, że jest to ruch ludzi raczej w średnim i starszym wieku, z niewielkim udziałem młodzieży. Ta ostatnia cecha manifestacji była niemiłym zaskoczeniem dla mediów kibicujących nowej inicjatywie.
KOD skupił się na dwóch hasłach: obrony Trybunału Konstytucyjnego i obrony wolności mediów publicznych. Oddolny nurt to wyśmiewanie prezydenta Andrzeja Dudy. Nowym akcentem była niedawno obrona Lecha Wałęsy przed „publicznym linczem”, choć tu już trudno było wykazać udział PiS w aferze wywołanej przez Marię Kiszczak, osobę bardzo odległą od prawicy.
Nadal pozostają niejasne relacje na linii KOD–politycy opozycji. W swoim manifeście z początku grudnia KOD zaprosił do współdziałania „wszystkich, dla których ważne są wartości demokratyczne, bez względu na poglądy i wyznanie”. To dość ogólne wezwanie ułatwiło liderowi komitetu Mateuszowi Kijowskiemu zapraszanie do udziału w wiecach KOD polityków opozycji, którzy przemawiali już od pierwszej demonstracji 12 grudnia, ale byli też aktywni 27 lutego. Wedy również doszło do testu, jak bardzo KOD zrzesza ludzi przekonanych o wyłącznie pozytywnych stronach III RP. Gdy zaproszeni działacze Partii Zielonych pozwolili sobie w przemówieniach na krytykę ostatnich 25 lat, tłum zareagował gwizdami.
Lider ruchu wyraźnie w przyspieszonym tempie uczy się polityki i zasad public relations. Kontrast między jego pierwszymi wystąpieniami w telewizjach a obecnymi, widocznymi postępami każe podejrzewać pilną naukę na treningach medialnych. Kijowski korzysta też z ogromnego wsparcia ze strony mediów krytycznych wobec PiS. „Gazeta Wyborcza” parę razy przypominała biuletyn tego ugrupowania, a jej okładki wyglądały jak plakaty wzywające do udziału w demonstracjach organizowanych przez Komitet.
KOD stał się też bohaterem zachodnich mediów, które piszą o nim tak, jakby wielka rewolta społeczna przeciw Jarosławowi Kaczyńskiemu była kwestią tygodni. To poparcie przydaje się. Kijowski jest rozgrzeszany z okoliczności, których nie akceptowano by u innych postaci publicznych. Gdy w końcu grudnia zeszłego roku na jaw wyszedł fakt, że lider KOD zalega z płaceniem alimentów, w jego obronie wystąpił np. znany publicysta Jacek Żakowski, ogłaszając, że „dzieci muszą cierpieć, gdy mężczyźni idą na wojnę”.
KOD został zarejestrowany jako stowarzyszenie stosunkowo późno, bo dopiero 1 marca br. Wcześniej dość efektowna oprawa wieców miała być finansowana ze składek. Ciekawe, skąd pochodzą tak duże fundusze, które wystarczają na sfinansowanie ustawienia sporych scen na wiece? Wiadomo, że Kijowski podróżował niedawno do Waszyngtonu i wydaje się człowiekiem zajętym w 100 procentach swoją nową rolą. Czy otrzymuje za to jakieś wynagrodzenie? Czy jego wyjazdy są finansowane z hojnych datków? Z czego właściwie żyje?
Sunny people?
Przez pierwsze cztery miesiące Komitetowi Obrony demokracji udawało się zachowywać wizerunek ugrupowania dbającego o luźny i pogodny nastrój organizowanych przez siebie demonstracji. Zamiary te psuły obraźliwe transparenty z hasłami: NSDAPiS, „Stalin i Dzierżyński – lepsi niż Kaczyński” czy ataki na prezydenta Dudę przed jego pałacem. Ogólnie styl demonstracji był jednak pozytywny.
Z czasem do retoryki ludzi związanych z KOD zaczęło wdzierać się coraz więcej agresji. 28 lutego w Gdańsku, na wiecu KOD w obronie Lecha Wałęsy, Henryka Krzywonos, mając na myśli lidera PiS, powiedziała do zgromadzonego tłumu, że „kurdupel chce nam zabrać wolność”. Na tym samym wiecu Danuta Wałęsowa, żona byłego prezydenta, nazwała Jarosława Kaczyńskiego „małym człowieczkiem, który się bał (...) i nawet w stanie wojennym go nie internowali, tylko się zamknął w czterech ścianach z kotem”. Mateusz Kijowski nie odciął się od tego typu retoryki, tłumacząc je wcześniejszym ostrym językiem lidera PiS.
Kolejny fakt, który powinien poważnie zaniepokoić lidera KOD, miał miejsce po niedawnym wypadku z udziałem Andrzeja Dudy spowodowanym pęknięciem opony w prezydenckiej limuzynie. Na facebookowym profilu Komitetu Obrony Demokracji pojawiły się setki nienawistnych wobec prezydenta RP komentarzy internautów, z życzeniami śmierci włącznie. „Prezydent dostał pierwsze ostrzeżenie i drugiego nie będzie” – napisano miedzy innymi. Kijowski zareagował tezą o prowokacji, a nie jednoznacznym potępieniem hejterów. Lider KOD pisał: „Niestety, działania Komitetu Obrony Demokracji bardzo się komuś nie podobają. Dlatego podjęte zostały szeroko zakrojone akcje, żeby nas zdyskredytować. Po internecie zaczął krążyć jakiś obrazek będący rzekomo zapisem rozmowy na jakiejś grupie facebookowej KOD-u. Nie wiadomo, co, jak, kiedy i dlaczego, nie wiadomo, czy to w ogóle prawdziwy zapis ani czy osoby, które to ewentualnie mogły pisać, są rzeczywiście KOD-erami. A może to była prowokacja? Oczywiście, wszelkie wyrazy satysfakcji z powodu wypadku samochodowego z udziałem Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej (jak i z udziałem każdego innego człowieka) są niegodne i świadczą o poważnych brakach etyczno-moralnych każdego, kto takie wypowiedzi formułuje. Ale to niejedyny przejaw ataków na KOD”.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |