Dzieci zapominają tu o głodzie, bólu, poniewierce, agresji. Rodzą się na nowo.
Betlejem. W 2010 roku rozpoczyna tu działalność Dom Pokoju – sierociniec sióstr elżbietanek. Pierwszy taki, działający od lat, jest w Jerozolimie. Dlaczego siostry zbudowały drugi, w Autonomii Palestyńskiej? – Po prostu z potrzeby. Mur dzielący Izrael i Autonomię spowodował wielką biedę wśród rodzin. A gdy jest bieda, zaraz pojawia się przemoc, uzależnienia. Dlatego musiałyśmy zaopiekować się również sierotami z Betlejem i okolic. Dom Pokoju powstał, by zapewnić dzieciom bezpieczne schronienie, spokój, godne życie… – mówi s. Szczepana, dyrektorka domu.
I dzieci się tam naprawdę rodzą. Na nowo.
Codzienność Betlejem
Godzina szósta. Pobudka. Dzieci – najmłodsze to kilkulatki, najstarsze już studiują – szykuje się do szkół, zajęć, pracy. Najpierw modlitwa. Potem śniadanie i wyjazd do szkół. Po południu powrót, obiad (dania polsko-arabskie, urozmaicone i smaczne). Potem odpoczynek, rozwijanie talentów, zajęcia muzyczne i plastyczne. Kolacja. I chwila dla siebie (pod czujnym okiem sióstr i wolontariuszy): czas na bajki w telewizji, gry i dziecięce nicnierobienie. Bo i to potrzebne. O 19.30 adoracja Najświętszego Sakramentu w kaplicy wykutej w skale. Przypięty do skały, na wzgórzu, jest cały Dom Pokoju. I to tam dzieją się cuda: rodzi się w poranionych sercach dobro.
W sierocińcu sierot biologicznych jest kilka. Większość to sieroty społeczne. Bo gdy powstał mur dzielący dorosłych, ucierpiały i dzieci. Rodzice stracili pracę albo pracują tylko dorywczo. Nie mogą swobodnie przedostawać się do Jerozolimy. W Betlejem natomiast pracy niewiele. Więc postępująca bieda, frustracja, strach o przyszłość, niepewność jutra i brak nadziei prowadzą wprost do alkoholu, narkotyków. – Nasi wychowankowie pochodzą z rodzin chrześcijańskich. Tu, w Betlejem, nie mamy dzieci muzułmańskich, bo po prostu nie ma takiej potrzeby. Rodziny muzułmańskie radzą sobie lepiej, otrzymują wsparcie od bogatszych krajów islamskich. Rodziny chrześcijańskie spotyka dużo mniej pomocy – tłumaczy s. Szczepana. – Dlatego, choć przykro to powiedzieć, coraz bardziej się pauperyzują.
A gdy dorośli cierpią, jeszcze bardziej cierpią ich dzieci. Głodne, zagubione, brudne, częstokroć bite i upokarzane. – Rodzice, najbliżsi naszych dzieciaków, nie są w stanie ich wychować, wykarmić, a już zupełnie nie ma mowy o wykształceniu. W Palestynie nie istnieje obowiązek szkolny. Szkół publicznych jest niewiele i są na bardzo niskim poziomie. A za dobre szkoły trzeba słono płacić. Dlatego priorytetem dla nas jest wykształcenie dzieci, ale i nauczenie szacunku do siebie, do innych, tak by potem mogły zanieść do swoich rodzin to, co otrzymały – opowiada s. Szczepana.
Samo Betlejem, chociaż (wbrew temu, co może wydawać się turystom) ubogie, to nic w porównaniu z wioskami i przedmieściami miasta. Beit Jala, Beit Sahur to miejscowości, z których również pochodzą mali wychowankowie elżbietanek. I to miejsca, które siostry odwiedzają, by docierać nie tylko do dzieci, ale i do rodziców. – Gdy tylko jest możliwość współpracy, gdy rodzice próbują walczyć o siebie i o przyszłość swoich dzieci, pomagamy im w tym. Jeździmy regularnie z dziećmi do ich domów, po dniu spędzonym w Domu Pokoju rozwozimy na nocleg, by miały kontakt z rodzicami – mówi s. Szczepana. – Raz jest to łatwiejsze, innym razem trudniejsze. Bywa, że niewykonalne, bo po prostu rodzice nie chcą lub nie potrafią się zmienić. Ale to właśnie poznanie środowisk, z których dzieci wyszły, pozwoliło nam spojrzeć na nie szerzej. I lepiej zrozumieć ich niektóre zachowania, sposób bycia, trudności…
Bo jak dostosować się do reguł i zasad, gdy w rodzinnym domu zasad i reguł nie było? I jak nauczyć się spokojnie jeść zróżnicowany posiłek, gdy wcześniej jadło się (jeśli w ogóle) tylko chleb z oliwą i zatarem? – Większość z naszych podopiecznych nie miało w domu… nic. Więc uczymy, jak jeść, spać, myć się. I tego, że drugi człowiek, mimo różnic, to przyjaciel, również dziecko Boga. Nie wróg…
Ale z tym ostatnim, ze względu na przeszłość dzieci, jest najtrudniej.
Rozmowy z Dzieciątkiem
Karolinka. Matka jej nie chciała już w ciąży. Siostry prosiły: uródź, zaopiekujemy się dzieckiem. Urodziła, porzuciła w szpitalu. Dziewczynka, maleńka jak okruszek, przeżyła cudem. Mały Jezus błogosławił. Dziś zna trzy języki obce i jest dumą sióstr.
Murat i jego brat Fuad mieli 3 i 4 latka, gdy trafili do sióstr. Agresywni i półdzicy – to dramatycznie trafna charakterystyka chłopców. Poranieni, zaniedbani, bez oparcia w rodzicach. Matka oddała ich do domu małego dziecka, skąd trafili do elżbietanek. I jak wyciszyć, uspokoić, przytulić dwa kłębki nerwów, które szczypią, piszczą i drapią? Powoli. Z miłością. Małymi krokami. I konsekwentnie. – To była ciężka praca i nasza, i chłopców. My, siostry, wolontariusze, musieliśmy przekonać chłopców, że są bezpieczni. I że świat, wbrew temu, czego doświadczyli, jest dobry. A przynajmniej wielu ludzi jest dobrych – opowiada s. Szczepana. – Z biegiem czasu chłopcy zaczęli się zmieniać, uspokajać. Mimo że są dziećmi chrześcijańskimi, nie byli chrzczeni, więc ochrzciliśmy ich u nas, w naszej kaplicy.
W tej kaplicy, przy malutkim Jezusie, który leży pod ołtarzem, dzieją się cuda. Większe i mniejsze. Bo któż jak nie mały, urodzony w ubogiej stajence, odrzucony przez ludzi Jezus zrozumie lepiej małe, odrzucone, wykluczone dzieci? I komu, jak nie Jemu, maluchy mogą się najlepiej zwierzyć?
Bo gdy inne dzieci dokuczają, że sieroty, że rodzina zapomniała, że ojciec nie wziął na wycieczkę, a matka nie nakarmiła, to przybiegają tu. Do kaplicy sierocińca, do nowo narodzonego Jezusa. A On rozumie i pociesza. – Dzieciątko dobrowolnie wybrało ubóstwo. Jakby przyszło do naszych dzieci. I koi ich lęki, ból. Odmienia – mówi s. Szczepana. – Tak, nasze Dzieciątko tu, w Betlejem, czyni cuda...
Cudem jest i to, że z biegiem czasu również mama Murata i Fuada zaczęła się zmieniać. I zaczęła wierzyć w lepsze jutro. – Najpierw starałyśmy się pomóc mamie, żeby mogła chłopców zaakceptować. Dziś codziennie wożę chłopców na noc do ich domu. Rano zabieram do Domu Pokoju. Dzięki temu nie tracą kontaktu z matką, a zmiana w chłopcach zmienia całą rodzinę.
Edukacja i formacja
Nasri i Dalia to sieroty, którymi opiekują się elżbietanki. Ich mama zmarła krótko po urodzeniu Dalii. Po Komunii św. Nasriego odszedł ojciec. Dalsza rodzina nie mogła zaopiekować się dziećmi, chociaż zabiera je do siebie z okazji świąt. Rodzeństwo traktuje więc siostry jak najbliższą rodzinę. I nie wyobraża sobie życia poza Domem Pokoju. Dzieci uczą się w prywatnych szkołach katolickich w Betlejem. I marzą o dobrej przyszłości. O studiach wyższych w Betlejem, a może nawet w… Polsce?
Tak jak Haeven, Helen i Eduardo. Wychowankowie sióstr studiują w Polsce medycynę, psychologię i ekonomię. Haeven w Lublinie, już czwarty rok. Helen, z pochodzenia Etiopka, musiała obecnie przerwać studia psychologiczne w Warszawie i wrócić do Izraela. Obowiązuje ją powszechna, dwuletnia służba wojskowa. Ma nadzieję, że wróci na studia.
Eduardo to Palestyńczyk z Betlejem. Jest synem wychowanki sióstr z sierocińca na Górze Oliwnej w Jerozolimie. Jego matka była sierotą. Dziś jest szczęśliwą mamą czworga dzieci, a elżbietanki pomagają jej synowi zdobyć wykształcenie. Gdy Eduardo wróci do Betlejem, pomoże innym... – Nasi wychowankowie, gdy dorastają, dzielą się tym, co otrzymali, z młodszymi dziećmi. Studentki pracują jako wolontariuszki z maluchami. I są świadectwem, że jeśli nam zależy, jeśli chcemy się uczyć i zmieniać, możemy osiągnąć wiele, mimo trudnego startu – opowiada s. Szczepana. – Obserwujemy też, że gdy dzieci dorastają i wracają na stałe do rodzin, przemieniają je: wnoszą kulturę, edukację, wykształcenie (...).
Siostry, głównie od polskich pielgrzymów zatrzymujących się w Betlejem, otrzymują dla swoich podopiecznych różne dary: ubranka, kosmetyki, mleko. Gdy dzieci jest ponad trzydzieścioro, wszystko się przydaje. Ale siostry wraz z dziećmi darami dzielą się z jeszcze biedniejszymi. – Jeśli możemy, pakujemy jedzenie czy ubranka i wraz z dzieciakami jedziemy na pustynię, do Beduinów. To głównie muzułmanie, bardzo biedni, ale też chrześcijańskie rodziny. Beduini są tu najbardziej wykluczoną grupą społeczną. Nasze dzieciaczki chętnie się dzielą.
Betlejem: miejsce narodzenia Jezusa. Betlejem, Dom Pokoju: miejsce ciągłych narodzin do nowego życia maluchów, o których świat, niestety również chrześcijański, zapomniał.•
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |