- Widziałem w Libii straszliwe sceny. Bałem się – relacjonował po powrocie do Polski o. Augustyn Lewandowski z Zakonu Trójcy Świętej. W rozmowie z Andrzejem Urbańskim opowiada o odwadze zakonnic i kapłanów, którzy tam pozostali.
Andrzej Urbański: Czy to prawda, że wwiozł Ksiądz do Trypolisu nielegalnie obrazki Matki Bożej Swarzewskiej, które otrzymał dokładnie rok temu od metropolity gdańskiego abp. Sławoja Leszka Głodzia?
Ojciec Augustyn Lewandowski: – Tak, ale to banalna historia. Dokładnie rok temu odwiedziłem mojego przyjaciela ze szkolnej ławki, który zamieszkał na Wybrzeżu, w parafii w Mechowie. Trafiłem akurat na uroczystości bierzmowania i spotkałem arcybiskupa Sławoja Leszka Głódzia. Interesował się tym, co dzieje się w Libii. Gdy usłyszał ode mnie, że wierni w Libii nie mogą tak łatwo, jak chrześcijanie z Europy, kupić dewocjonaliów, od razu dostałem od niego 300–400 obrazków. Ponad połowa była z wizerunkiem Pani Swarzewskiej. Gdy po urlopie wracałem do Libii, udało mi się przejść kontrolę na lotnisku, z obrazkami schowanymi w bagażu podręcznym. Moi wierni w Trypolisie, na pustyni czy na polach naftowych, spragnieni takich najprostszych pamiątek religijnych, chętnie zaopatrywali się w wizerunek Madonny znad polskiego morza. Arcybiskup Głódź dał mi te obrazki i przekazał swoje błogosławieństwo dla moich wiernych. Rozdawałem wizerunki Pani Swarzewskiej i błogosławiłem. Symbole religijne, i to z polskimi elementami, stały się odtąd bardziej popularne wśród tubylców, także z odleglejszych zakątków Libii, do których docierałem, jadąc nawet kilka tysięcy kilometrów.
To ludzie z różnych krajów, którzy pracują przy budowie dróg, mostów i hoteli. Jest też sporo emigrantów. Dla katolickich wiernych i ich rodzin odprawiamy nabożeństwa m.in. po arabsku, hindusku, koreańsku, hiszpańsku, angielsku czy francusku.
O czym Ksiądz myślał, gdy rozpoczęły się pierwsze walki w Libii?
– Czy uda mi się stamtąd wydostać. No i tęskniłem. Kiedy jest się na Saharze i ma się obrazek z Matką Bożą Swarzewską, tęsknota się wzmaga. W tych trudnych chwilach myślałem o polskim morzu. Wtedy czułem się lepiej.
Okazuje się, że w Libii pracował Ksiądz z zakonnicami, które znają się z naszymi siostrami z Pucka?
– Tak, i serdecznie je pozdrawiają. Nie chciały wracać. Myślę o nich stale. Muszę się przyznać, że tak odważnych osób już dawno nie spotkałem. To są prawdziwe bohaterki. Nic dziwnego, że sami muzułmanie mają do nich ogromny szacunek. Gdy kiedykolwiek miałem jakieś kłopoty, na hasło „sorella” – znikały.
Co działo się w Libii, że postanowił Ksiądz wyjechać?
– Na ulicach trwały demonstracje przeciwników dyktatora Muammara Al-Kaddafiego, żądających jego odejścia. Potem rozpoczęły się walki bojowników z żołnierzami rządowymi. Sceny dantejskie – to dobre określenie tego, co się tam działo. Bałem się o swoje życie, więc zdecydowałem się na wyjazd. Nasz ambasador robił wszystko, by ewakuację Polaków przeprowadzić jak najdokładniej i najbezpieczniej. Nie było to łatwe, słyszeliśmy strzały, po ulicach chodziły zorganizowane grupy z bronią. Katolickie kościoły w Trypolisie, stolicy Libii, zostały zniszczone. Lotnisko, do którego musieliśmy się dostać, wyglądało jak piekło. Ludzie tłoczyli się przed budynkiem i w jego wnętrzu, nie można było przejść. W końcu milicja pomogła nam dostać się do samolotu. Do końca nie wiedzieliśmy, czy będzie na nas czekał, czy odleci z częścią osób na pokładzie. Gdy dzisiaj to wspominam – czuję się jak człowiek, który z Mojżeszem przeszedł suchą stopą przez Morze Czerwone.
Czy w takich chwilach czuje się tylko strach?
– Teraz opowiadam o tym jak kozak, ale gdy czuliśmy realne zagrożenie napierającego tłumu, jedyne, co przychodziło mi do głowy, to ucieczka. Na lotnisku myślałem tylko o tym, aby jak najszybciej dostać się do samolotu i odlecieć. Pamiętam pewną małą dziewczynkę, która przedzierała się z nami. Gdy w pewnym momencie usłyszałem strzały, pomyślałem sobie: „Przykryję ją swoim ciałem”. Ale spanikowałem.
Większość Libijczykow to muzułmanie. Jak traktują chrześcijan?
– Praktycznie codziennie byłem zaskakiwany ich dobrocią, podejściem do chrześcijan. Kiedyś jechałem na modlitwę do grupy pracowników na pole naftowe. Zatrzymał mnie patrol. Gdy dowiedzieli się, po co jadę, usłyszałem: „Każdy krok twój był błogosławiony przez Allacha, bo jedziesz do ludzi głosić Dobrą Nowinę”. To mówił muzułmanin. Byłem w szoku. W Libii jako ksiądz mogłem nosić koloratkę, krzyża już nie, bo mógłby prowokować.
Czy to prawda, że gdy misjonarz musi opuścić misję, to serce mu krwawi?
– Zostawiłem tam wszystko, ale chcę wrócić. Na miejscu zostało trzech misjonarzy, wśród nich mój przyjaciel, o. Piotr, który nie bał się wybuchów pocisków moździerzowych. Pomógł mi się ewakuować, potem wspierał siostry z Brazylii.
Gdzie jest granica między odwagą, bezpieczeństwem i świętością?
– Jestem średnio odważny, dlatego wróciłem. Wygląda na to, że nie jestem powołany do męczeństwa. Podziwiam ludzi, którzy zostali. Chcę o nich opowiadać. Zakonnice, także polskie, są święte: pracują z chorymi, przez co cieszą się szczególnymi względami. Potrafią załatwić sprawy niemożliwe. Są z jednej strony skromne i rozmodlone, a z drugiej odważne, silne i zdeterminowane. Przez miejscowych traktowane są jako nietykalne. Rok temu zadzwoniła do mnie pewna zakonnica z płaczem. „Zaginął mój brat” – usłyszałem w słuchawce. Co zrobiły siostry? Wsiadły w samochód i rozpoczęły poszukiwania. Odnalazły zaginionego w więzieniu oddalonym o tysiąc kilometrów. Wykup kosztował 700 dinarów. Udało się. A te siostry miały po 60 lat.
Papież Jan Paweł II wielokrotnie mówił o Afryce jako miejscu nowego impulsu dla Kościoła. Tymczasem widzimy starcia i walki. Jak Ksiądz to postrzega?
– Konflikty rzeczywiście sprawiają, że możemy mieć mieszane uczucia. Jednak większość mieszkańców Czarnego Lądu to ludzie otwarci na Boga. Gdy po raz pierwszy usłyszy się modlitwę „Ojcze nasz” i różnorodność osób trzymających się za ręce, to naprawdę powala na kolana. Tam często ręce bolały mnie od udzielania błogosławieństwa. Patrząc przez pryzmat Afryki, można powiedzieć, że świat jest w kryzysie, ale nie Kościół. W Afryce ludzie mają wiele problemów. Raz uciekają spod maczet sąsiadów, potem pomagają sobie nawzajem. Ale mieszkańcy Afryki czytają Biblię, przychodzą do spowiedzi, modlą się. W Europie jest inaczej.
Co my możemy zrobić dla mieszkańców Libii?
– Przede wszystkim modlić się. Słowo „solidarność” może nabrać, szczególnie dla mieszkańców Wybrzeża, nowej wartości. Teraz jest okazja, by wyjść ze skorupy własnych problemów i zwrócić uwagę na prześladowanych w innych krajach. Pamiętaj, na Sądzie Ostatecznym Pan Bóg nie będzie Cię rozliczał z mięsa niezjedzonego w piątki, ale z dobrych uczynków wobec bliźniego.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |