Polskie obozy pracy

Łukasz Kozłowski; GN 44/2011 Świdnica

publikacja 10.11.2011 08:51

Ośrodek Pracy Więźniów w Rusku istniał 10 lat. Najpierw więzieni byli w nim wrogowie socjalizmu, po roku 1956 kryminaliści.

Polskie obozy pracy ks. Roman Tomaszczuk/ GN Za tą bramą polscy komuniści więzili polskich patriotów.

Do Ruska, małej wioski za Jaroszowem, powoli skrada się kopalnia. Nie warto się tu budować. Pejzaż wypełniają stare, zaniedbane gospodarstwa. Na miejscu właściwie nie ma pracy, a kiepskie drogi dopełniają boleśnie wiejski krajobraz. – Mamy jeden zakład produkujący krzesła, a tak to trzeba na strefę w Żarowie iść albo do kamieniarki w Strzegomiu – mówi młody chłopak. – Obóz? Coś słyszałem. Siedzieli tu więźniowie, pracowali w kopalni, ale dokładnie nie wiem. Kiedyś w szkole były rozwieszone w gablotach zdjęcia, trzeba by tam zobaczyć – dodaje obojętnie.

Jaki tam obóz?

– Obóz nie był jakimś strasznym miejscem, ludzie odsiadywali tam części swoich wyroków, jacyś kryminaliści, bandyci, czasami polityczni. Źle nie mieli, jeść dostawali dobrze, pieniądze też dostali, pracy ciężkiej nie mieli – uśmiecha się staruszek. – A ten Mróz z Wrocławia wszystko wyolbrzymia, kłamie – kontynuuje. – Chcieliśmy się kiedyś temu przeciwstawić, bo to oczernianie naszego dobrego imienia, ale ludzie jakoś nie mogli się zebrać – wspomina.

Polskie obozy pracy   ks. Roman Tomaszczuk/ GN Tablica pod tym krzyżem to jeden z nielicznych głosów przypominających tragedię obozów pracy. Klienci „spożywczaka” kłócą się o obozową prawdę. – Jaka tam golgota, wielu ludzi było oburzonych, jak zobaczyło tę tablicę pamiątkową – stwierdza jeden z nich. – Przecież tam nic takiego się nie działo, pracowali, któryś tam może pałką mocniej oberwał, jak to w więzieniu – dorzuca inny. – Wiem, że siedzieli tam polityczni, ale wychodzili i nic im nie było – zapewnia kolejny. – Gdzieś tam jakieś ciała znaleźli w tych kopalniach, ktoś chciał uciec, ale takie wypadki się zdarzają – to znowu ten pierwszy. – A strażnicy po prostu pracowali, takie były czasy, totalitaryzm był i trzeba było w tym żyć, trzeba było się dostosować, teraz też ludzie siedzą w więzieniach, też giną – zauważa trzeci. Wreszcie odzywa się czwarty: – A my też tyramy jak niewolnicy, do Niemiec trzeba jeździć do roboty, żeby godnie żyć. Lepiej pisać w gazetach, że drogi mamy dziurawe, że wioska jest zrujnowana, bo od kopalni domy się psują – nalega. Drugi wraca do obozowego wątku: – Pewnie polityczni byli gorzej traktowani, ale sprawa jest chyba zbyt napompowana, ktoś zwęszył w tym interes – snuje domysły. – Żadna golgota! Mieszkańcy i tak swoje wiedzą – pierwszy próbuje zamknąć temat. Jednak ostatnie zdanie należy do czwartego dyskutanta. – Tam się straszne rzeczy działy – pada w głuchej ciszy, która się rozrasta i zamyka usta wszystkim zebranym.

Budowa socjalistycznej ojczyzny

– Obozy pracy w Polsce powstały na przełomie lat 40. i 50. XX w. Na wzór sowiecki uznano, że należy włączyć więźniów w realizację Planu 6-letniego – wyjaśnia Krzysztof Szwagrzyk, naczelnik Oddziałowego Biura Edukacji Publicznej IPN we Wrocławiu. – W krótkim czasie powstało 37 takich obozów, w tym 7 na Dolnym Śląsku. Zatrudniano tam więźniów i politycznych, i pospolitych. Pracowali w ciężkich warunkach za nędzne wyżywienie i skromne pieniądze, którymi mogli sobie uzupełnić dalece niewystarczające racje żywnościowe – opowiada. – O żadnym dochodzie w dzisiejszym rozumieniu tego słowa nie może być mowy. OPW w Jaroszowie (w Rusku) nie był jednak obozem zagłady. Powstał do wykorzystywania siły więźniów, nie do ich eksterminacji. Opinia wielu mieszkańców Ruska jest, niestety, efektem mylenia obozu, gdzie większość stanowili polityczni zatrudnieni przy wydobyciu glinki, z istniejącym tam później więzieniem – wyjaśnia nieścisłości w ocenie OPW przez mieszkańców i dodaje: – Osądy części z nich są także efektem pokrewieństwa z byłymi funkcjonariuszami obozu/ więzienia zamieszkującymi do dziś w tej miejscowości. Zgadzam się ze stwierdzeniem, że dzięki obozowi/ wiezieniu Rusko nieźle funkcjonowało. Dziś, w dobie bezrobocia i kryzysu, niektórzy starsi mieszkańcy wioski tęsknią za minionymi czasami – ocenia.

Pod napięciem

Ośrodek Pracy Więźniów w Jaroszowie (usytuowany w Rusku, ale w oficjalnych pismach używano nazwy OPW w Jaroszowie) powstał w 1950 r. Więźniowie pracowali przy wydobyciu gliny ogniotrwałej dla przedsiębiorstwa Kopalnia Glin Ogniotrwałych „Jaroszów”. W zlokalizowanym na obrzeżach Ruska obozie drewniane baraki zostały wzniesione przez samych więźniów. Obóz przewidziano na 999 osób, w baraku mogło przebywać od 120 do 250 osób (finalnie było 6 baraków). Oprócz baraków były jeszcze: latryna, łaźnia, pralnia, sala widzeń, kantyna, kuchnia, stołówka oraz rzecz jasna karcer. Potrzebne były także: wartownia i budynki administracji. Po 1954 r. pojawiły się konstrukcje murowane. W barakach były tylko piętrowe prycze i szafki między nimi, prymitywne ogrzewanie nie dawało zimą ciepła, a jedynie zadymiało pomieszczenia. Mycie odbywało się w kamiennych korytach, woda była tylko rano, raz w tygodniu więźniowie korzystali z łaźni, gdzie dostawali bieliznę. Terenu obozu pilnowali strażnicy z bronią maszynową, dla których wybudowano wieżyczki. Cały obóz okalał drut pod napięciem elektrycznym.

Niewolnicy systemu

Do OPW kierowani byli przede wszystkim działacze organizacji antykomunistycznych za „próbę obalenia przemocą ustroju”. Więźniowie byli w wieku 22–45 lat. Oficjalnie celem pobytu więźniów w obozach było wdrożenie ich do pracy produkcyjnej poprzez systematyczną pracę i uczynienie z nich przez to pożytecznych obywateli Polski Ludowej; w praktyce chodziło o niewolniczą pracę.

Pracowano 6 dni w tygodniu. Dzień zaczynał się o 4.30. Mycie w zimnej wodzie, śniadanie (często zepsuty chleb oraz lurowata czarna kawa), wszystko w klimacie wyzwisk, szyderstw i bicia przez strażników. Wymarsz do pracy. Kolumny więźniów pilnowali żołnierze z karabinami i psami.

W kopalni komandami dowodzili brygadziści. Praca polegała na urabianiu gliny za pomocą mechanicznego pługa. Bloki gliny po ok. 50 kg wrzucane były w wagoniki, a te pchali więźniowie. Problem w tym, że wyrobisko miało kilkaset metrów głębokości.

Szczególnie trudne warunki panowały jesienią i zimą, gdy więźniowie musieli grzęznąć w rozmokłej glinie lub walczyć z mrozem. Podczas pracy więźniowie byli bici, osadzani w karcerach, poniżani i zmuszani do wysiłku ponad ludzkie siły. Zdarzały się zgony. Wtedy zwłoki wywożono i zakopywano w nieznanym do dzisiaj miejscu.

Młodzi niepokorni

Tadeusz Mróz – były więzień OPW w Rusku, prawnik z Wrocławia, walczy o prawdę o polskich obozach pracy. Represjonowany był za działalność antykomunistyczną – wraz z sześcioma nastoletnimi kolegami stworzył w zakrystii wałbrzyskiego kościoła Związek Patriotów Polskich. Był ich szefem. Rozwieszali m.in. ulotki „Katyń pomścimy”. Pisząc o młodych niepokornych, którzy walczyli z komunizmem, stwierdza: „W tych sprawach panuje powszechna amnezja i milczenie. Dla znacznej części społeczeństwa kilka tysięcy osób straconych lub zmarłych z wyczerpania w polskich »gułagach« stanowi niemy wyrzut sumienia za ich kolaborację z potwornym, prosowieckim systemem lat 1944 –1956”.

Według Tadeusza Mroza, w więzieniach i gułagach w latach 1944–1956 siedziało kilkaset tysięcy osób. Stracono przez rozstrzelanie lub powieszenie kilkadziesiąt z nich. Obozowa machina wymagała stałej pracy co najmniej 300-tysięcznej armii współpracowników: dozorców, kluczników-klawiszy, milicjantów, Wojsk Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego, funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa, dyspozycyjnych sędziów i prokuratorów, katów oraz zwykłych pracowników cywilnych, poczynając od księgowych, na adwokatach i grabarzach kończąc. – Większość z nich wcale nie należała do PPR czy później do PZPR. Kto zatem obsługiwał tę potworną machinę śmierci? Pewnie krasnoludki, za którymi stali czerwonoarmiejcy z wycelowanymi „kałasznikami” – ironizuje z goryczą.

Pamięć ocalana

Baraki obozowe w Rusku istnieją po dziś dzień. A właściwie trzeba powiedzieć: niszczeją. – Były plany, aby teren zagospodarować, uruchomić tam jakąś firmę, na razie nic takiego się nie dzieje – informuje młody mieszkaniec domu w pobliżu obozu.

Na szczęście dzięki pracy IPN-u, Tadeusza Mroza, ks. Jana Oleandra, proboszcza parafii w Jaroszowie, i posła Grzegorza Górniaka pamięć i prawda o tym tragicznym miejscu zaczynają się przebijać do świadomości Dolnoślązaków.

Na ostatnim, VIII Spotkaniu Religijno-Patriotycznym w Rusku Mszę św. odprawił ks. infułat Józef Strugarek, który podczas kazania nie bał się nazwać obozowej historii kainową zbrodnią i upominał się o prawdę w imię godności narodu, komunistycznych ofiar i sprawiedliwości.

Na cmentarzu w Rusku jest miejsce pamięci o więźniach OPW. U stóp granitowego krzyża umieszczono tablicę: „Golgota komunizmu – szacunek narodu i wieczna pamięć o polskich patriotach, więźniach obozu pracy przymusowej w Rusku w latach 50. i 60., głodzonych i wyzyskiwanych niewolniczą pracą przez polskich zbrodniarzy okresu stalinowskiego”.

Zbigniew Herbert pisał: „Naród, który traci pamięć, traci sumienie”, dlatego ocalenie pamięci o historii w Rusku ma ogromne znaczenie.