Gringo w Buenos Aires

Łukasz Czechyra; GN 46/2011 Olsztyn

publikacja 28.11.2011 07:00

Pod żadnym pozorem nie dziękuj, na Wigilię przygotuj szampana oraz petardy i uważaj na prawdziwych macho. To tylko kilka z rad przed podrożą do Argentyny.

Gringo w Buenos Aires   Łukasz Czechyra/ GN Yerba mate to napój wspólnotowy: jeśli już wypiłeś, to podaj dalej. W ramach programu „Literackie podróże dookoła świata” dofinansowanego ze środków Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego Miejska Biblioteka Publiczna w Braniewie zorganizowała cykl spotkań „Religie świata”. Podczas pierwszego z nich o. Radosław Gabryś SVD opowiadał o swoim pobycie w Argentynie.

Wspólnotowa yerba mate

Swoje wystąpienie zatytułował: „Argentyna – kraj »dobrego powietrza «”. W tłumaczeniu z języka hiszpańskiego Buenos Aires, stolica kraju, to właśnie dobre powietrze. – W każdym kraju są miejsca, gdzie powietrze jest dobre, gdzie żyje się dobrze, a są też takie, gdzie nie jest tak wesoło – tłumaczył werbista. Zakon w Ameryce Południowej ma swoich misjonarzy w Brazylii, Kolumbii, Boliwii, Ekwadorze, Chile, Paragwaju i właśnie w Argentynie.

Pod względem liczby ludności kraj jest podobny do Polski, ale terytorium ma 10-krotnie większe. Społeczeństwo w poszukiwaniu pracy i lepszego życia ciągnie do wielkiego miasta, z tym że w Argentynie liczy się właściwie tylko stolica. Prowincję Buenos Aires zamieszkuje aż 22 mln mieszkańców. – Ludzie mieszkający dalej od wielkich miast są bardzo rozproszeni, a dostęp do księdza mają raz na pół roku, czasem raz na rok. Przyjeżdżamy na tydzień czy dwa do jakiejś wioski, lokujemy się w szkole i ruszamy do ludzi. Domy są od siebie oddalone o kilometr i więcej. Obejście wszystkich zajmuje kilka dni – mówił o. Radosław. – Bierzemy Pismo św., zagadujemy w domach, czy może chcą przyjąć księdza. Jeśli tak, to prowadzimy modlitwę, rozważanie słowa Bożego i zapraszamy ich na wieczór do nas. Wtedy są zajęcia dla dzieci, katechezy i na koniec Msza św. Większość z mieszkańców nie ma nawet prądu. Włączamy im telewizor, żeby sobie coś obejrzeli – opowiadał misjonarz.

O. Gabryś przywiózł charakterystyczne dla Argentyny przedmioty – poncho oraz różne instrumenty muzyczne. Zebranych w bibliotece poczęstował również oryginalną yerba mate. – To jest taki napój wspólnotowy, oni to piją godzinami. Gospodarz pierwszy, a gdy skończy, podaje tykwę następnemu. Tylko nie można powiedzieć mu „dziękuję”, bo to oznacza, że ma się dość, i przy następnej kolejce gospodarz nas pominie – tłumaczył werbista.

Gringo w Buenos Aires   Łukasz Czechyra/ GN O. Gabryś w tradycyjnym poncho Macho się ugnie

Misjonarz opowiadał również słuchaczom o zwyczajach religijnych Argentyńczyków. – Weźmy np. Wigilię Bożego Narodzenia. Pasterka odbywa się koło godziny 20–21. Po Mszy św. ludzie wracają do domów i szykują się do północy. Przygotowują różne potrawy, a przed samą północą w radiu rozpoczyna się odliczanie, strzelają fajerwerki, pojawia się szampan i życzenia wesołych świąt. A potem świętują do białego rana – opowiadał o. Gabryś. Z kolei np. lud Aymara za największe święto uważa Wielki Piątek – na stole pojawia się u nich wówczas 12 dań. To pozostałości z indiańskich wierzeń i zwyczajów. O. Radosław mówił też o problemach w Ameryce Południowej.

Plagą są sekty. Wśród ludzi na co dzień nie ma kapłana, wiara nie jest ugruntowana, a sekty oferują coś ciekawego i przyciągają do siebie. – W jednym miasteczku na jednej tylko ulicy naliczyłem 7 sekt. Wynajmują pomieszczenia, wystawiają na zewnątrz głośniki i jakiś elegancki pan zachęca do wejścia – opowiadał werbista. Większym jednak dramatem są związki niesakramentalne. – W Polsce ludzie tłumaczą się, że przed ślubem chcą się wypróbować. W Argentynie problemem jest kultura macho. Ja góruję, kobieta się nie liczy, nie ma prawa głosu. Stąd biorą się zdrady, przemoc, brak odpowiedzialności. Kobiety boją się wychodzić za mąż. W biedniejszych regionach kraju zazwyczaj ludzie mają małe mieszkania, wszyscy śpią w jednej izbie i pojawiają się różne zwyrodnienia. Jeden taki nam tłumaczył, że „on jest tutaj jedynym macho”, a z każdą ze swoich trzech córek miał dziecko. To się na szczęście zmienia na lepsze, a ludzie zaczynają rozumieć, że związki pobłogosławione przez Boga to szczególny dar – tłumaczył o. Radosław.

Powiedział, że Argentyńczycy są autentyczni w swojej wierze – jeśli ktoś wierzy, to wierzy na poważnie. Nie ma u nich wstydu, który pojawia się u nas, np. przed wykonaniem znaku krzyża. Tam to normalne, że ludzie chodzą z Biblią w ręku.