Smoleńska rana

Andrzej Grajewski

GN 16/2012 |

publikacja 19.04.2012 00:15

Smoleńska rana nie goi się, ale krwawi, dzieląc coraz bardziej Polaków.

Smoleńska rana PAP/Wojciech Pacewicz Wrak samolotu, który rozbił się 10 kwietnia 2010 r. pod Smoleńskiem i do dzisiaj nie może trafić do Polski, jest oczywistym dowodem skali zaniedbań, jakich dopuszczono się w śledztwie w sprawie katastrofy

Nic już nie zostało z klimatu zjednoczenia i powszechnej żałoby, który panował 10 kwietnia 2010 r. Polacy w sprawie wyjaśniania przyczyn katastrofy są coraz bardziej podzieleni i nic nie wskazuje, aby ten stan zmienił się w najbliższym czasie.

Niema władza

Najbardziej przejmujące wrażenie na mnie w czasie ostatnich uroczystości nie zrobiły transparenty czy okrzyki na Krakowskim Przedmieściu, nawet te najbardziej szalone i absurdalne, wyrażały bowiem autentyczny ból i żal z powodu żenujących zaniedbań i braku działania czynników oficjalnych w sprawie wyjaśnienia przyczyn katastrofy, ale milczenie oficjalnych przedstawicieli naszego państwa. I nie doskwierał mi brak przemówień na Powązkach, ale brak jakiejkolwiek krytycznej analizy tego, co dotychczas zostało zrobione, co się nie udało, co pozostało do zrobienia. Czy rzeczywiście nikt z rządzących nie ma sobie w tej sprawie nic do zarzucenia? Powstaje pytanie, dlaczego tego dnia nie został sformułowany przez premiera czy prezydenta żaden istotny postulat w sprawie zwrotu wraku samolotu oraz innych ważnych dowodów? Dlaczego nie podniósł się żaden głos protestu w sprawie tego, co wyrabia się na lotnisku smoleńskim, aby utrudnić prowadzenie tam dalszych badań? Nie mogę zrozumieć, dlaczego w raporcie Millera ciągle obecna jest fraza o gen. Błasiku, który rzekomo miał naciskać na załogę, skoro kolejne ekspertyzy to wykluczyły. Trudno także dociec, dlaczego eksperci rządowi, odpowiedzialni za raport Millera, nie próbują krytycznie zweryfikować tez raportu komisji Macierewicza. Milczenie rządzących tych pytań nie anuluje.

Brakuje gestów

Trzeba jasno powiedzieć, że w ciągu ostatnich dwóch lat sprawujący władzę nie wykonali żadnego gestu wobec drugiej strony. Nawet nie zdobyli się na gest symboliczny, jakim byłoby postawienie w centrum Warszawy pomnika wszystkich ofiar katastrofy czy uczczenie jakimś widocznym znakiem postaci śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Próba powołania wspólnego komitetu budowy takiego pomnika albo zezwolenie na działalność komitetu społecznego byłaby ważnym elementem rozładowywania przynajmniej części napięć społecznych wokół tej sprawy. Mówił o tym przed rokiem w rozmowie dla GN Jarosław Kaczyński, przedstawiając spolegliwą i niekonfrontacyjną wizję oswajania pamięci o katastrofie smoleńskiej. Tylko że ta propozycja nie została przez drugą stronę przyjęta. W zeszłym roku w czasie uroczystości w Katyniu prezydent Komorowski odczytał fragment przemówienia, które śp. prezydent Lech Kaczyński miał wygłosić 10 kwietnia 2010 r. To był dobry, państwowy gest. Pokazywał ciągłość instytucji oraz idei. Tym razem takich gestów ze strony prezydenta Komorowskiego zabrakło. Chociażby rozliczenia prezydenta Miedwiediewa z obietnicy sprzed roku, że wszystkie dowody wkrótce trafią do Polski.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.