Przyjmują, by oddać

Anna Kwaśnicka GN 24/2012 Opole

publikacja 22.06.2012 07:00

- Nie dzielimy dzieci na nasze i nie nasze. Gdybyśmy tak robili, nie potrafilibyśmy z siebie nic dać – mówią Basia i Jan Zapałowie z Prudnika.

Przyjmują, by oddać Anna Kwaśnicka/ GN Basia i Jan Zapałowie.

Rodzice zastępczy sięgają po ramkę ze zdjęciami. – To nasze dzieci. Od Maciusia, który był u nas pierwszy, po Zosię, która tuż przed ostatnią Wielkanocą znalazła się w rodzinie adopcyjnej – wskazują na kolejne fotografie. – Brakuje tu jeszcze dwójki maluszków, Gabrysi i Gabrysia, którzy teraz są u nas. Urodzili się tego samego dnia, choć w różnych miejscowościach. Do nas trafili kolejno w Wielki Czwartek i Wielką Sobotę – opowiadają Basia i Jan. Państwo Zapałowie dali życie szóstce dzieci: trzem synom i trzem córkom, ale rodzicami stali się dla znacznie pokaźniejszej gromadki. Odkąd 11 lat temu zostali rodziną zastępczą, w ich prudnickim domu bezpieczeństwa, troski i czułości zaznało 19 dzieci. Jedne były pod ich opieką kilka miesięcy, inne kilka lat. – Każde z nich pokochaliśmy jednakową miłością – zapewniają.

Krok po kroku

– 21 lat temu Basia miała złośliwy nowotwór – mówi Jan. – Zobaczyłam wtedy swoje życie jak na filmie. Wiedziałam, że nic konkretnego nie zrobiłam dla drugiej osoby. Cały czas kręciliśmy się wokół siebie i swojej rodziny – opowiada Basia, podkreślając, że bardzo chciała to naprawić. I dostała szansę. – Zaangażowaliśmy się obronę życia. Życie daje życie – mówi Jan. – Zdajemy sobie sprawę, że jesteśmy już leciwi, że nasz czas się skraca, ale chcemy go maksymalnie wykorzystać – wyjaśnia Basia. Najpierw podjęli decyzję o duchowej adopcji. Modlili się wiele lat za dzieci zagrożone w łonie matki. Później służyli mieszkaniem podopiecznym Domu Matki i Dziecka, prowadzonego przez Diecezjalną Fundację Ochrony Życia, a gdy na jednych z rekolekcji Domowego Kościoła – ruchu oazowego, do którego należą, dowiedzieli się, że znajome małżeństwo jest rodziną zastępczą – wiedzieli, że swoje siły skierują na pomoc dzieciom. – Przyszło to bardzo naturalnie. Najpierw modlitwa, potem czyn. Decyzję podjęliśmy wraz z szóstką naszych dzieci. Najmłodsza córka, Magdalenka, miała wtedy 5 lat, dlatego zaznaczyliśmy, by przekazywane do nas dzieciątka nie były starsze – wspomina Jan. W Katolickim Ośrodku Adopcyjno-Opiekuńczym przeszli cykl szkoleń. W 2001 r. otrzymali świadectwo kwalifikacyjne. Byli gotowi, by stać się rodzicami zastępczymi. Czekali tylko na telefon z ośrodka.

Pierwsze powitanie i rozstanie

– Pierwszego chłopczyka przywieźli do nas w marcu 2001 roku. Pamiętam, że to był czwartek, a poprzedzającej nocy w ogóle nie spałam. Czekałam na bóle porodowe. Maciuś był malutkim wcześniakiem, który 2 tygodnie spędził w inkubatorze. Był tak maleńki, że ubranka od lalki Ani były dla niego za duże – opowiada Basia. – Wszyscy przeżywaliśmy pojawienie się w naszym domu nowego dziecka i wszyscy zaangażowaliśmy się w opiekę – mówi: – Dzieci ze zrzeczenia szybko trafiają do adopcji, dlatego Maciuś był u nas tylko do maja. Rozstanie z nim było bardzo trudne. Nieustannie zastanawiałam się, czy tęskni, czy płacze. Nie umiałam sobie znaleźć miejsca, nie umiałam pracować. W końcu trafiłam do kościoła. Dopiero tam się wypłakałam, wyżaliłam i uspokoiłam. Każde dziecko, które jest u nas, zostaje w naszych sercach na zawsze. Przeżywamy rozstanie z każdym z nich. Płaczemy z radości, że odnajduje swoje miejsce na ziemi. Wiemy, że krzywda mu się nie stanie, że idzie z rąk kochanych do bardziej kochających.

Trzeba pokonać siebie

– Przyjmujemy dziecko bez względu na to, czy jest zdrowe, czy chore. Pawełek trafił do nas praktycznie jako roślinka – mówi Jan. Aż nie sposób w to uwierzyć, słuchając jak rezolutny sześciolatek prezentuje wierszyki i piosenki przygotowane w przedszkolu na Dzień Matki. – Gdy trafił do nas 5,5-letni Wojtek, pracy mieliśmy po same łokcie. Był bardzo pokaleczony. Urodził się w głodzie narkotykowym, a nasz dom był jego 7. placówką. Był nieufny, nie czuł się bezpiecznie. Grzebał w śmietnikach, żebrał wśród sąsiadów, bo tego się nauczył od swojego taty. Musiałam wiele w sobie przełamać, by zacząć od niego wymagać. Tylko tak mogliśmy mu pomóc – stawiając wymagania – opowiada Basia. Każde dziecko jest inne, ma odmienne problemy, schorzenia. Nad czym innym trzeba z nim pracować. Dlatego jako rodzice zastępczy, gdy tylko mają możliwość, doszkalają się, a także korzystają ze wsparcia pracowników Katolickiego Ośrodka Adopcyjno-Opiekuńczego, którzy służą radą, zapewniają pomoc psychologa i pedagoga, czy pomagają przyspieszyć wizytę u specjalisty. Cenne są również cykliczne spotkania w gronie rodzin zastępczych, podczas których dzielą się doświadczeniami.

Waniliowe włosy i białe róże

– Wojtek był już u nas 3 lata. Gdy wspominałam cokolwiek o adopcji, robił awanturę. Ale w końcu nadszedł dzień, kiedy otrzymaliśmy informację, że przyjadą do nas rodzice adopcyjni. Nie wiedziałam, jak mu o tym powiedzieć. Prosiłam Boga o pomoc. Tymczasem Wojtek przy jedzeniu sam zaczął temat. Powiedział, że chciałby mieć rodziców. Pomyślałam: „Jest pierwszy krok”. A on kontynuował, że chciałby, żeby mama miała waniliowe, krótkie włosy. Wiedziałam, że ma. To Duch Święty działał w tym dziecku. Bóg spełniał jego życzenia – opowiada Basia. – Mamy zwyczaj, że gdy przyjeżdżają rodzice adopcyjni, mama otrzymuje bukiet kwiatów, a tata serce z sentencją. Zaproponowałam czerwone róże. Wojtek się nie zgodził, chciał róże w kolorze brudnym białym. Nie wiedziałam, o jaki kolor może chodzić. Szukaliśmy w kwiaciarniach, ale nie znaleźliśmy odpowiednich. W końcu zamówiłam bukiet z myślą, że jaki kwiaciarka zrobi – taki będzie. Okazało się, że róże były takie, jak chciał Wojtek. Écru, czyli brudny biały. Gdy je wręczył mamie, popłakała się. Nic nie powiedziała, a łzy płynęły po jej policzkach. Później dowiedziałam się, że to jej ulubiony kolor róż. Bóg działa – mówi Basia.

Francuski nie był przeszkodą

– Gdy w życiu dzieci pojawiają się rodzice adopcyjni, odsuwamy się na dalszy plan. Ich pierwsze spotkanie to wielkie święto – mówi Jan. – W przypadku malutkich dzieci zapraszamy do domu położną, by rodzicom pokazała, jak pielęgnować dziecko. To dla nich bardzo ważna chwila – opowiada Basia. – Mieliśmy trójkę rodzeństwa, którą zaadoptowało małżeństwo z Francji. Dzieci nie znały francuskiego, rodzice nie znali polskiego. Ania, która miała w liceum francuski, uczyła je podstawowych zwrotów, a rodzice przyjeżdżając w odwiedziny przywozili im książki czy płyty w swoim języku. Dziś dostajemy od nich zdjęcia, życzenia świąteczne. Obiecali, że przyjadą nas odwiedzić. Pamiętamy, jak trudne były początki, kiedy znalazły się w naszym domu, dwoje wprost z domu dziecka. Uczyliśmy je bycia w rodzinie. Dlatego staraliśmy się wtedy, żeby jak najmniej osób nas odwiedzało, by móc wyciszyć zachowanie dzieci. Uczyliśmy je jedzenia – zupę jadły rękami, bo tak szybciej, kanapki chowały na zapas pod poduszkę. Żebrały, kradły w sklepie – wspomina Basia, dodając, że od drugiego dnia wołały do nich mamo i tato. – Powtarzały te zwroty wciąż i wciąż, sprawdzając, czy na pewno będziemy reagowali – zauważa, a jej mąż dodaje, że jeśli tylko dzieci chcą, pozwalają im mówić do siebie mamo i tato, a kiedy już są w rodzinach adopcyjnych, stają się dla nich ciocią i wujkiem. – Nasz dom jest zawsze dla nich otwarty – podkreśla.

Dialog rodzinny i modlitwa

– Kiedy bierzemy do siebie dzieciątko, najpierw robimy znak krzyża na jego czole. Czujemy, że wtedy błogosławieństwo spływa na nas i na to dziecko. Potem zaczyna się codzienna praca. Jeśli potrzebna jest rehabilitacja, to rehabilitujemy. Jeśli potrzebne są konsultacje lekarskie, to jedziemy do Opola, Wrocławia, Warszawy czy Katowic. Jeśli są trudności w nauce, to pracujemy z dzieckiem. A zanim dziecko z naszych rąk przejdzie do swojego nowego domu, prosimy o danie nam 9 dni na odprawienie nowenny do Dzieciątka Kaletańskiego w intencji nowych rodziców i przyszłości dziecka – opowiada Basia, podkreślając, że bez modlitwy niewiele mogliby zrobić. W tak dużej rodzinie, jaką tworzą, ważne jest również zaradzanie trudnościom. – Gdy pojawia się problem, nie zostawiamy niedomówień. Zapraszamy wszystkie dzieci do dialogu rodzinnego, pamiętając o zasadzie, że kiedy dzieci mówią, to z żoną słuchamy. Te dialogi uwrażliwiają nas na potrzeby dzieci, pozwalają zobaczyć świat takim, jakim jest w ich oczach – opowiada Jan, podkreślając: – Naszym pragnieniem jest, by towarzyszyć każdemu dziecku. Dlatego wielkim błogosławieństwem jest to, że Basia jest w domu. Dzieci nie wracają ze szkoły do pustego mieszkania, ale zawsze czeka na nie mama, która wysłucha.

Imiona dzieci zostały zmienione

Ciąg dalszy następuje

– Z Katolickim Ośrodkiem Adopcyjno-Opiekuńczym współpracują 43 rodziny zastępcze. Jednak dzieci czekających na rodzinę jest znacznie więcej. Dlatego stale zapraszamy i szkolimy kandydatów – zachęca ks. Jerzy Dzierżanowski, dyrektor Diecezjalnej Fundacji Ochrony Życia. Basia i Jan wspominali w rozmowie, że ich rodzicielstwo zastępcze było poprzedzone innymi formami zaangażowania na rzecz ochrony życia. Teraz przed nimi kolejny krok. W tym roku planowane jest otwarcie rodzinnego domudziecka, który zgodzili się prowadzić w Domecku. – Diecezja otrzymała dom po siostrach jadwiżankach, a z inicjatywy bp. Andrzeja Czai został on przekazany naszej fundacji z zamiarem utworzenia w nim rodzinnego domu dziecka – mówi ks. Jerzy Dzierżanowski. – Dom, w którym może przebywać do 8 dzieci, będzie działał na terenie powiatu opolskiego, a będą przyjmowane w nim również dzieci z terenu miasta Opola – wyjaśnia ks. Dzierżanowski, podkreślając, że powstanie tej placówki jest odpowiedzią na skomplikowanie sytuacji prawnej dzieci.

Kontakt dla zainteresowanych rodzicielstwem zastępczym:
Katolicki Ośrodek Adopcyjno-Opiekuńczy pl. Katedralny 4, 45-005 Opole
tel./fax 77 44 19 905 lub 77 44 11 500; e-mail: adopcje@dfoz.pl