Zróbmy komuś zupę

Marcin Wójcik

GN 44/2012 |

publikacja 31.10.2012 00:15

Zdejmują marynarki, krawaty, zakładają fartuchy i gotują obiad dla bezdomnych. Przyczyniają się w ten sposób do ograniczenia emisji egoizmu na świecie.
 Przy okazji
 uświęcają siebie.

Zróbmy komuś zupę Jakub Szymczuk/GN Ewelina studiuje dwa kierunki. Mimo tego znajduje czas na pomoc w kuchni prowadzonej przez Towarzystwo Charytatywne

Żeby cebula była na tym stole, najpierw musiał być rolnik, który cebulę posadził, pielęgnował i zebrał. Później komuś cebulę sprzedał, a ten ktoś dał ją za darmo albo odsprzedał. Emerytka Maria Miodowa nie wnika, skąd jarzynę ma w kuchni, tylko patrzy, żeby resztki ziemi strzepać, suche części wykroić, nadgnite odrzucić. Podobnie postąpi z selerem, marchwią i innymi warzywami, które trafią do 150-litrowego gara. Oprócz Marii Miodowej o 8.00 w kuchni stawiają się: Ela Miodowa, Andrzej Miodowy, Ewelina Miodowa, Janusz Miodowy, Marianna Miodowa. Będą robić zupę: na kości, na cebuli, na marchwi, na pomidorach, na gazie, na głód. 
Według popularnej internetowej encyklopedii, zupa to „potrawa mająca zazwyczaj postać wywaru powstającego podczas gotowania różnorodnych składników. W tradycji polskiej zupa jest zwykle pierwszym daniem obiadu. (…) Przygotowanie zup wymaga użycia żaroodpornego naczynia. Zwykle jest to garnek lub kociołek umieszczony nad ogniem lub grzejnikiem elektrycznym”. 
Według Andrzeja, warszawskiego bezdomnego, zupa to „jedyny ciepły posiłek w ciągu dnia. Można się nią rozgrzać i nabrać sił do walki z bakteriami. Bakterii pełno na Dworcu Centralnym i pod mostem Poniatowskiego”. Według Sławka, również warszawskiego bezdomnego, zupa to „wspomnienie domu, bo mama nad rozpalonym piecem stała i wrzucała do garnka kiszone ogórki. Robiła najlepszą ogórkową. Ale tylko w sobotę i niedzielę, wtedy miała czas”. Według brata Adama Zwierza, kapucyna, zupa to „ciepła strawa, ale powinno za nią iść coś jeszcze – przynajmniej dobra rozmowa”. Według Zbigniewa, wolontariusza, zupa „gdzieś prowadzi”.


Od pomidorowej po krupnik 


Jadłodajnia Miodowa przy klasztorze Braci Mniejszych Kapucynów w Warszawie działa w obecnej formie przy ul. Miodowej od 1992 roku, choć ubogim i bezdomnym pomaga się tutaj już od 1918 roku. 20 lat temu były kanapki, niedługo potem pojawiła się zupa. W poniedziałek ubodzy i bezdomni przychodzą na pomidorową, we wtorek na barszcz ukraiński, w środę na krupnik, w czwartek na fasolową lub grochową, w piątek znowu na pomidorową, w sobotę na ogórkową, w niedzielę jest krupnik. Zupę przygotowuje kilkanaście zespołów, codziennie inny. W każdym zespole jest od 3 do 6 wolontariuszy. Zazwyczaj dana grupa gotuje co dwa tygodnie. Dlaczego tak rzadko? 
– Dlatego, bo aż tylu jest chętnych do pomagania w naszej kuchni – mówi brat Adam Zwierz, opiekun Jadłodajni Miodowej. – Angażują się przede wszystkim ludzie ze wspólnot, na przykład z neokatechumenatu, trzeciego zakonu, Grup Modlitewnych Ojca Pio, Fundacji Kapucyńskiej czy wreszcie z Towarzystwa Charytatywnego działającego przy naszym klasztorze. W kuchni nie brakuje studentów. Nie zapomnę, jak ugotowali ogórkową w kolorze różowym. Wszystko przez kilka buraków, które jakimś cudem trafiły do garnka. Mimo wszystko różowa ogórkowa była pyszna – zachwala brat Adam. 
Wolontariusze to ludzie różnych profesji – aktywni zawodowo bądź na emeryturze. Na przykład szefowa zespołu wtorkowego przez lata była szefową cateringu w Polskich Liniach Lotniczych LOT. Są lekarze, nauczyciele, pracownicy warszawskich biurowców, którzy zdejmują marynarkę i krawat, a zakładają fartuch. Wszystkim do imion dodaje się identycznie brzmiące nazwisko – Miodowy lub Miodowa, ze względu na nazwę jadłodajni przy Miodowej. I tak jest Maria Miodowa, Zbyszek Miodowy, Ela Miodowa, Anna Miodowa…


Anioł 


Ewelina Miodowa (Piskorska) – studentka Szkoły Głównej Handlowej, a także Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego – musi już kończyć zmywanie garów, bo chce zdążyć na Trójcę Świętą, to znaczy na wykład o Trójcy Świętej. Będzie się uczyła, że Bóg jest troisty, istniejący jako trzy Osoby. Może usłyszy, że Ryszard od św. Wiktora napisał 6 tomów „De Trinitate” i dowodził, iż dla Boga, jako nieskończenie doskonałego, nie jest konieczne istnienie innych bytów poza Nim samym, ale jednocześnie podkreślał, że Bóg posiada miłość w stopniu nieskończenie doskonałym i skoro tak, to nie może być ona egoizmem. Więc mamy trzy Osoby w jednej: Ojca, Syna i Ducha Świętego. Ewelina wstała rano o 7.00, a mogła pospać do 10.00. Te trzy nieprzespane godziny poświęciła zupie, bo chce coś dać od siebie, skoro na świecie tyle egoizmu. Janusz Miodowy (Chyliński) z Podkarpacia też pomaga. Kiedyś przyszedł tylko po zupę dla siebie, a potem wziął różaniec do ręki, po Różańcu zaś wziął się za siebie. Dzisiaj, ścierając podłogę w kuchni, myśli o synach; o żonie, że może kiedyś znowu będzie jak dawniej; że jakimś cudem uda mu się cofnąć czas do momentu przed wzięciem kredytu na 60 tys. złotych, do którego później jeszcze doszły odsetki i pętla się zaciskała coraz mocniej. 
– Miałem wszystko: dom, rodzinę, pracę. Wpadłem w długi i zostawiłem rodzinę. Przyjechałem do Warszawy samochodem, w którym mieszkałem ponad rok. Chciałem skończyć ze sobą – wyznaje Janusz.
Jak nie spał w samochodzie, to chodził od lasu do Wisły, od lasu do Wisły, od lasu do Wisły. I na wieki zostać chciał w tym lesie albo pogrążyć się na wieki w Wiśle. Przypadkiem wstąpił na zupę do Jadłodajni Miodowej, niedaleko Wisły. Teraz nad rzekę już nie chodzi, do lasu również. 
– Mam mieszkanie, pracuję, z synami rozmawiam. Wszystko dlatego, że dostałem osobistego anioła, który prowadzi mnie za rękę – cieszy się Janusz. – Nie chodzi o anioła niebieskiego, ale o anioła Warszawy, tego z Fundacji Kapucyńskiej. 
– Każdy bezdomny, który chce zmienić swoje życie, otrzymuje opiekuna – anioła, który pomaga mu wyjść z bezdomności. Zupa to jedna z okazji, kiedy możemy komuś zaproponować anioła – mówi brat Adam Zwierz. 


Poświęć czas 


Przy ulicy Dzikiej w Warszawie była swojska restauracja, a w niej pomidorowa, ogórkowa i żurek z jajkiem. Przez 12 lat Zbyszek z żoną doprawiali zupy z wyczuciem, na swoich klientów chuchali, dbali. Mimo tego na Dzikiej już nie czuć pomidorowej, ogórkowej i żurku z jajkiem. Czuć kebab i inne światowe zapachy, które docierają z jednego z największych centrów handlowych w stolicy. Centrum zmiażdżyło okoliczne restauracje. 
Teraz Zbyszek z żoną dbają o zupy w Jadłodajni Miodowej i starają się zapomnieć o tym, że kiedyś swoją restaurację mieli. Żona Zbyszka przychodzi pomagać w poniedziałki, on w piątki. 
– Próbuję się odnaleźć. Wszystko w rękach Tego u góry – wyznaje Zbyszek, który właśnie zmywa talerze po 150 bezdomnych. – Żona ma pracę, u kogoś w restauracji. Ja szukam miejsca dla siebie. Chciałem być taksówkarzem, muszę najpierw zdać egzamin, żeby licencję dostać. 
Andrzej Miodowy (Górski) z Piaseczna restauracji swojej nigdy nie miał. Jako technik elektryk przez wiele lat doglądał instalacji. Teraz ma czas i w piątki dogląda pomidorowej. Ma swoje sposoby na niebo w gębie: cebula, por, marchew, papryka, serki topione, kości drobiowe, koncentrat pomidorowy, sól, pieprz. Nie ogranicza się do zupy. Przyjedzie nieraz i w sobotę, jeśli samochód jarzyn dotrze. Wtedy trzeba jarzyny pokroić i zamrozić. Na zimę będzie jak znalazł. 
– Nie wiem, dlaczego przychodzę, po prostu czuję taką potrzebę. Powinniśmy sobie pomagać. Wystarczy poświęcić trochę własnego czasu. Ale właśnie z tym czasem dzisiaj najtrudniej. 
Zupa to praca zespołowa, wspólne dzieło, które łączy wolontariuszy. To również nauka cierpliwości, bo czasami można usłyszeć od bezdomnego, że zupa była za słona.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.