Anioły w fast foodzie

Todd Burpo: Niebo istnieje... naprawdę

nieboistniejenaprawde.pl/ |

publikacja 03.11.2012 07:00

Colton, pamiętasz szpital? – zapytała Sonja. – Tak, pamiętam – odpowiedział. – To tam śpiewały mi anioły.

Anioły w fast foodzie

Święto Niepodległości przywołuje na myśl patriotyczne parady, aromatyczny zapach grilla i słodkiej kukurydzy oraz nocne niebo, rozświetlone kaskadą kolorowych fajerwerków. Jednak dla mojej rodziny 4 lipca 2003 roku był ważnym wydarzeniem z zupełnie innego powodu.

Książkę można wygrać w naszym konkursie

Razem z moją żoną, Sonją, planowaliśmy pojechać z dziećmi w odwiedziny do brata Sonji – Steve’a i jego rodziny w Sioux Fall w Dakocie Południowej. Mieliśmy po raz pierwszy zobaczyć dwumiesięcznego bratanka – Bennetta. Poza tym nasze dzieci, Cassie i Colton, nigdy jeszcze nie były w tamtych stronach i nie widziały tamtejszych wodospadów. (Tak, tam naprawdę płyną wodospady Sioux Fall . Jednak najważniejsze było to, że mieliśmy opuścić dom po raz pierwszy od marca i wycieczki do Greeley w Kolorado, która okazała się naszym najgorszym koszmarem.

Po prostu, kiedy ostatni raz wybraliśmy się na rodzinną wycieczkę, jedno z naszych dzieci prawie umarło. Może to się wydawać dziwne, ale tym razem byliśmy pełni obaw i przez to niemal nie zrezygnowaliśmy z wyjazdu. Jako pastor nie jestem przesądny, ale jakaś cząstką mnie podpowiadała mi, że jeśli będziemy trzymać się bliżej domu, będziemy bezpieczni. Ostatecznie wygrał rozum i pokusa obejrzenia małego Bennetta, o którym Steve mówił, że jest najsłodszym dzieckiem na świecie. Zapakowaliśmy więc wszystkie niezbędne rzeczy, na cały weekend do naszego niebieskiego Forda Expeditiona i ruszyliśmy na północ.

Ustaliliśmy z Sonją, że najlepiej większość trasy przejechać nocą. W ten sposób Colton prześpi niemal całą podróż zapięty w foteliku samochodowym, co prawda wbrew swojej czteroletniej woli, bo przecież jest dużym chłopcem. Było więc trochę po ósmej wieczorem, gdy wyjechałem z podjazdu, przejechałem skrzyżowanie przy Kościele Wesleyańskim Crossroads , mijając swoją parafię i wjechałem na autostradę numer 61.

Noc rozciągała się nad równiną, a księżyc rozświetlał aksamitne niebo. Imperial to małe rolnicze miasteczko, usytuowane dokładnie pośrodku zachodniej granicy stanu Nebraska. Zamieszkuje je tylko dwa tysiące ludzi, na ulicach nie ma sygnalizacji świetlnej. To typowa mieścina, gdzie jest więcej kościołów niż banków, a w porze lunchu farmerzy ubrani w trapery i bejsbolówki z obcęgami u paska, zjeżdżają prosto z pola do lokalnej kawiarni. Z tego powodu Cassie, lat sześć, oraz Colton byli podekscytowani wyprawą do „wielkiego miasta” Sioux Fall, by poznać ich nowonarodzonego kuzyna.

Dzieciaki gadały bez przerwy, przez sto pięćdziesiąt kilometrów, aż do miasta North Platte. Colton bawił się w superbohatera, który zdążył w trakcie jazdy klika razy uratować świat. Dochodziła dziesiąta wieczorem, gdy zatrzymaliśmy się w góra dwudziestoczterotysięcznym mieście, które słynęło jedynie z tego, że było rodzinnym miastem słynnego showmana Dzikiego Zachodu – Buffalo Billa Cody’ego . W North Platte, miejscu, gdzie docierała jeszcze cywilizacja, zrobiliśmy ostatni postój. Dalej mieliśmy podążać na północ, przemierzając bezkresne pola kukurydzy, na których można spotkać tylko jelenie, bażanty i od czasu do czasu samotnie stojący dom. Dlatego przystanek zaplanowaliśmy zawczasu, żeby do pełna zatankować bak i nasze brzuchy.

Gdy znowu ruszyliśmy ze stacji benzynowej, skręciliśmy w Jeffers Street i wtedy zauważyłem, że mijamy skrzyżowanie, za którym znajduje się Regionalne Centrum Medyczne Great Plains. To tutaj spędziliśmy w marcu piętnaście koszmarnych dni, modląc się do Boga, żeby darował życie Coltonowi. I darował, ale teraz żartujemy z Sonją, że to doświadczenie nam też dodało lat.

Niekiedy śmiech pomaga przetrwać trudne chwile, więc gdy dojeżdżaliśmy do skrzyżowania, postanowiłem podrażnić się trochę z Coltonem.

– Hej Colton, jeśli skręcimy tutaj, to pojedziemy do szpitala – powiedziałem. – Chcesz tam wrócić?

Nasz przedszkolak zachichotał na tylnym siedzeniu.

– Nie, tatusiu, nie wysyłaj mnie tam. Wyślij Cassie… Cassie może iść do szpitala!
– O nie, też nie chcę tam być! – odpowiedziała ze śmiechem jego siostra.

Sonja odwróciła się w fotelu pasażera do tyłu, żeby zobaczyć naszego syna, którego fotelik był umocowany za mną. Wyobraziłem sobie jego obcięte na jeża blond włoski i niebieskie oczy, błyszczące w ciemnościach.

– Colton, pamiętasz szpital? – zapytała Sonja.
– Tak, pamiętam – odpowiedział. – To tam śpiewały mi anioły.

Po tych słowach w naszym aucie czas się zatrzymał. Spojrzeliśmy na siebie z Sonją, jakbyśmy się nawzajem pytali: „Czy dobrze usłyszeliśmy, co przed chwilką powiedział?”.

Sonja przechyliła się do mnie i wyszeptała:
– Czy tobie mówił coś wcześniej o aniołach?

Pokręciłem przecząco głową.
– A tobie?

Zaprzeczyła.

Zobaczyłem przy drodze fast food, więc skręciłem szybko na parking i wyłączyłem silnik. Jasne światło z ulicy wpadało do samochodu. Obróciłem się w fotelu, żeby zerknąć na Coltona. Pamiętam, że poraziło mnie wtedy, jaki był malutki i chłopięcy. Był maleństwem, które ciągle jeszcze w uroczy i niewinny sposób mówiło o tym, co myślało i widziało. Jeśli jesteś rodzicem, wiesz, co mam na myśli: to jest ten wiek, kiedy dziecko może pokazać palcem kobietę w ciąży i zapytać (bardzo głośno): „Tatusiu, czemu ta pani jest taka gruba?”. Colton był właśnie w tym wieku, który nie zna ani taktu, ani przebiegłości.

Wszystkie te myśli przyszły mi do głowy, kiedy zastanawiałem się, jak zareagować na stwierdzenie mojego czteroletniego syna, że śpiewały mu anioły. W końcu wykrztusiłem z siebie:
– Colton, powiedziałeś, że śpiewały ci w szpitalu anioły?

Pokiwał energicznie główką, przytakując.
– A co śpiewały?

Colton podniósł wzrok w prawy górny róg, co oznaczało, że starał się sobie coś przypomnieć.
– No, śpiewały „Jezus mnie kocha” i „Jozue wałczył w bitwie o Jerycho” – odpowiedział z powagą. – Prosiłem, żeby zaśpiewały „We Will, We Will Rock You”, ale nie chciały.

Na te słowa Cassie zaśmiała się cicho. Zauważyłem, że odpowiedź Coltona była natychmiastowa i rzeczowa, bez najmniejszego zawahania. Znów z Sonją spojrzeliśmy na siebie znacząco. „Co to ma znaczyć? Czy miał jakiś sen w szpitalu?”. Jeszcze jedno nasze niewypowiedziane pytanie brzmiało: „Co powinniśmy mu teraz odpowiedzieć?”. Wpadło mi do głowy pierwsze pytanie, które wydało mi się naturalne:

– Colton, a jak wyglądają anioły?
– Jeden z nich wyglądał jak dziadek Dennis, ale to nie był on, bo dziadek nosi okulary. – uśmiechnął się do swoich wspomnień. A potem nagle spoważniał ­– Tato, to Jezus kazał aniołom mi śpiewać, bo tak bardzo się bałem. Dzięki nim było mi lepiej.

„Jezus?” – Zerknąłem znowu na Sonję i zobaczyłem, że jej też szczęka opadła ze zdziwienia. Odwróciłem się do Coltona i zapytałem:
– Chciałeś powiedzieć, że Jezus też tam był?

Mój mały synek pokiwał głową, jakby po prostu poinformował mnie, że zobaczył biedronkę w ogródku.
– Tak, Jezus też tam był – przytaknął.
– Gdzie był?

Colton spojrzał mi prosto w oczy i odparł:
– Siedziałem Jezusowi na kolanach.

Jeśli istnieją guziki, które zatrzymują rozmowę, to właśnie ktoś go nacisnął. Zatkało nas ze zdziwienia. Znów spojrzeliśmy na siebie z Sonją i posłaliśmy sobie wzrokiem kolejny telegram: „Musimy o tym poważnie porozmawiać”.

Wysiedliśmy z samochodu i pomaszerowaliśmy do fast fooda. Po chwili wyszliśmy z knajpki z siatką wypchaną wałówką. W międzyczasie szeptem wymieniliśmy z Sonją kilka zdań.

– Myślisz, że naprawdę widział anioły?
– I Jezusa?
– Nie wiem.
– Może to był sen?
– Nie wiem. Jest taki pewny tego, co opowiada.

Gdy wsiedliśmy z powrotem do auta, Sonja rozdała wszystkim zakupione kanapki z wołowiną, a ja zaryzykowałem, zadając kolejne pytanie.
– Colton, a gdzie wtedy byłeś, gdy widziałeś Jezusa?

Spojrzał na mnie, jakby chciał powiedzieć: „Przecież przed chwilą o tym rozmawialiśmy”.
– W szpitalu. Wtedy, gdy doktor O’Holleran mnie operował.
– No tak, ale doktor operował cię kilka razy, pamiętasz? – powiedziałem. Colton miał w szpitalu wycinany wyrostek robaczkowy i płukanie jamy brzusznej, a potem usuwano mu bliznę przerostową po zabiegu, ale to odbyło się w gabinecie doktora O’Hollerana.
– Jesteś pewny, że to było w szpitalu?
– Tak. Kiedy byłem z Jezusem, ty się modliłeś, a mama rozmawiała przez telefon.

„Co takiego?”.
To oznaczało, że na pewno mówił o szpitalu. Skąd u licha wiedział, gdzie my wtedy byliśmy?!

– Ale ty, Colton, byłeś wtedy na sali operacyjnej – powiedziałem. – Skąd mogłeś wiedzieć, co robiliśmy?
– Bo was widziałem – odpowiedział, jak gdyby to była oczywistość. – Wyszedłem ze swojego ciała i spoglądałem w dół. Przyglądałem się, jak lekarz pracuje nad moim ciałem. I widziałem ciebie i mamusię. Ty byłeś sam w małym pokoju i się modliłeś, a mama była w innym i też się modliła, i rozmawiała przez telefon.

Słowa Coltona wstrząsnęły mną do głębi. Oczy Sonji były wielkie jak spodki, ale nic nie powiedziała, tylko gapiła się na mnie i w zamyśleniu jadła swoją kanapkę.

Tylko tyle byłem w stanie w tamtym momencie przyjąć do wiadomości. Odpaliłem silnik, wyjechałem na drogę, obierając kierunek na Dakotę Południową. Gdy znaleźliśmy się na autostradzie, po obu stronach rozciągały się pastwiska, od czasu do czasu tylko zamigotała w świetle księżyca sadzawka. Było już bardzo późno i wkrótce wszyscy pasażerowie, tak jak było w planach, ucięli sobie drzemkę.

Silnik jednostajnie szumiał, a ja zastanawiałem się nad tym, co przed chwilką usłyszałem. Nasz mały synek oznajmił nam niesamowitą rzecz i do tego wsparł to wiarygodnymi faktami, o których z pewnością nie mógł od nikogo wiedzieć. Nie powiedzieliśmy mu, co robiliśmy w trakcie jego operacji, kiedy był pod narkozą.

Zadawałem sobie pytanie: „Skąd mógłby to wiedzieć?”. Gdy przekroczyliśmy granicę Dakoty Południowej, po głowie kołatało mi się kolejne: „Czy to może być prawda?”.

Dalszy ciąg tej historii w książce Niebo istnieje... naprawdę! Można ją wygrać w naszym konkursie.