Lancelot dzień zaczyna

Marcin Wójcik

GN 51/2012 |

publikacja 20.12.2012 00:15

Żeby spełnić marzenia, potrzebowali motyki, wideł i grabi. No i tłustego mleka z wieczornego oraz porannego udoju.

Serowarzy z Warpun mają 80 owiec wschodnio-fryzyjskich. Jest to najbardziej mleczna rasa owiec w Europie  Jakub Szymczuk Serowarzy z Warpun mają 80 owiec wschodnio-fryzyjskich. Jest to najbardziej mleczna rasa owiec w Europie

Jeszcze raz spojrzała w wielkie łazienkowe lustro, by podmalować oczy. On stał za nią, poprawiał krawat i śpiewał coś pod nosem, ale nie słyszała słów, bo przez uchylone okno wdzierał się dźwięk telepiącego się autobusu. Odłożyła pędzelek, wziął ją pod rękę i wyszli na ulicę, gdzie czekała taksówka. Odjechali w stronę teatru. Teraz nie mają okazji, by razem wychodzić na miasto. Nawet gdyby okazję mieli, to nie mogą. Bo albo krowy trzeba wydoić, albo pomóc którejś się ocielić.

Stolica żółtości

Słońce ma wstać o 7.00, Sylwia wstała o 5.00. Lancelot jeszcze śpi, pojawi się za półtorej godziny, kiedy będzie budził Krainę Wielkich Jezior. Jego pani wciągnęła spodnie, włożyła golf i poszła obudzić przybytek. Wrota ciężkie uchyliła, zawołała: Wstawać! I wstały, zamuczały, wymiona dały sobie podczepić do dojarki i ciepłe mleko ruszyło wprost do baniaków. Jest 5.30. Ciemno. – Jeśli wcześnie rano wydoję krowy, to po południu wcześniej rozpocznę udój i tym sposobem będę miała wieczór dla siebie, męża i córki – mówi Sylwia. Pijemy mleko z kubka, takie z pianą, ciepłe ciepłotą krowy, a nie kuchenki elektrycznej; mleko od krowy rasy jersey, pozostawione w kubku na oknie, wykradzione Mruczkowi, bo to była jego porcja. Wybacz. Tak więc Mruczek był głodny, 5 krów dostało siano do syta, 80 owiec nie mniej. Te ostatnie teraz się nie doją, bo czekają na jagnięta, które przyjdą całą bandą na przełomie grudnia i stycznia. Tymczasem w kuchni Rusłan – mąż Sylwii – pokroił już słoninę – skwierczy, zaraz dołączą do niej jajka. Jajecznica robi się tak żółta, jak żółty może być kolor żółty. A smażą się nie byle jakie jaja, bo od zielononóżek – najstarszej rasy polskich kur, którym przewodzi Lancelot, ten, który wstanie dopiero za 30 minut i nie domyśla się nawet, że z jaj zabranych wczoraj spod strzechy nie będzie piskląt. Siedzimy w kuchni przy drewnianym ciężkim stole, tuż obok okna, w którym widać ciemność, i obok starego kredensu, pamiętającego rozbiór Polski.

Myli się ten, kto myśli, że samą jajecznicą dzień witamy. Na stole lądują domowej roboty sery – jerseyowy blue i jerseyowy dojrzewający, jedne z najlepszych polskich serów zagrodowych w tej części Europy. Rozpływają się w ustach i na nic porównania z innymi serami, których pełno w hipermarketach czy nawet delikatesach. Gospodarze kroją ser na desce. Zęby wbijają się w plastry, fala śliny bez przerwy przypływa po nowe kęsy… Za oknem już nie ciemność, tylko sad stary. Wstał kogut Lancelot i ogłasza, że dzień świta, choć wszędzie siwe mgły, jakby dzień się kończył, a wieczór zaczynał. Takie właśnie ma barwy mazurski poranek na końcu jesieni i z początkiem zimy. W tym klimacie zakochali się Sylwia i Rusłan, właściciele gospodarstwa „Frontiera”.

 

Wyprowadzka

Za tym oknem nie było sadu, tylko autobus i tramwaj. Sylwia Szlandrowicz i Rusłan Kozynko mieszkali kiedyś w Poznaniu. On muzyk i poeta, ona absolwentka Wydziału Hodowli Zwierząt Akademii Rolniczej. Jego pasją były wspinaczki wysokogórskie i dalekie podróże, ją pasjonowało jeździectwo. On jadał suszoną jagnięcinę w górach Pamiro-Ałaju, ona malowała obrazy. Ich wspólnym marzeniem był dom pod Poznaniem, gdzie mogliby prowadzić szkółkę jeździecką. I pewnie mieliby ten dom, gdyby nie wakacje w Krainie Wielkich Jezior. Pomyśleli niepoważnie, że skoro już są na Mazurach, to sprawdzą, ile kosztują pruskie siedliska. Trafili do Warpun, przy Jeziorze Warpuńskim, niedaleko Mrągowa. Samotny mężczyzna sprzedawał zaniedbane siedlisko na uboczu wsi. Trzeba skręcić z wąskiej asfaltówki w jeszcze węższą polną drogę i jechać do końca. Wtedy świeciło słońce, kipiała zieleń, po ogrodzie spacerował koń, dumny jak jednorożec. – Właściciel wymienił cenę, a ja się zapytałam, czy mówi o euro, czy o dolarach. Na szczęście chodziło mu o złotówki – śmieje się Sylwia. W marcu następnego roku Sylwia i Rusłan przyjechali na Mazury ze swoim dobytkiem. Sąsiedzi z wioski nie wierzyli, że mieszczuchy wytrzymają dłużej niż 6 miesięcy. Na początku utrzymywali się ze szkółki jeździeckiej. – Musieliśmy jednak zrezygnować, bo sezon wakacyjny na Mazurach trwa krótko, a miejscowi nie chcieli się uczyć jazdy konnej. W tamtym czasie nie było łatwo. Kiedy w czasie zawieruchy Rusłana uderzyły wrota stodoły, musieliśmy zadzwonić po pogotowie. Kosztowało nas to kilkaset złotych, bo nie był ubezpieczony. Po tym wypadku zmobilizowaliśmy się i zaczęliśmy płacić KRUS – wspomina Sylwia. Kupili 6 owiec mlecznych, którym posłużyło warpuńskie powietrze – rozmnażały się do granic możliwości. Krowy przybyły później, wtedy, kiedy już na dobre zaczęto tutaj robić sery na sprzedaż. – Owce doją się do października. Potrzebowaliśmy mleka od listopada do marca, żeby można było robić sery – mówi Rusłan. – Jako absolwentka studiów rolniczych pracowałam z różnymi zwierzętami. Byłam pewna jednego – nigdy nie zajmę się tymi mlecznymi. Teraz nigdy nie mówię „nigdy” – śmieje się Sylwia. A Rusłan nie uwierzyłby, gdyby ktoś mu wcześniej przepowiadał, że w ciągu jednego dnia odbierze 28 owczych porodów, w tym dwa pośladkowe.

Człowiek refleksyjny

Kto jeszcze nie widział żurawi podnoszących się z łąki w stronę wschodzącego słońca, ten ma wiele do nadrobienia. Senny obrazek jak z krainy Utopii. Ale to nie Utopia tylko Warpuny. Tutaj taki obrazek to nic wyjątkowego, w ciepłe miesiące jest czymś codziennym, a codzienność powszednieje. Nie Sylwii i Rusłanowi. Choć mieszkają tu  17 lat, to nadal się zachwycają, nawet coraz bardziej. Nie tylko żurawiami, ale i bocianami, których gniazdo sąsiaduje z oknem ich sypialni. – Prawie codziennie idę na spacer do lasu albo biorę konia i galopem w las – mówi Sylwia. Siedzimy w salonie przy rozgrzanym kominku. – Kontakt z przyrodą pobudza do przemyśleń, człowiek staje się refleksyjny, niekiedy melancholijny, ale czasu na refleksję nie ma aż tak wiele, bo krowy i owce same się nie wydoją. Mimo nawału pracy chcemy świadomie przeżywać wieś. Myślę, że wielu mieszkańców nie uświadamia sobie miejsca, w którym żyją, tej pierwotnej pięknej siły, która drzemie w naturze. Wiem, bywa trudno, ale zmęczenie też jest piękne. Obecnie to nie praca w gospodarstwie mnie najwięcej męczy, ale księgowość, faktury, pilnowanie zamówień – mówi Sylwia i dodaje: – szanuję zwierzęta, chwalę moje krowy i owce za wspaniałe mleko. Jednak nie mam większych problemów z wygnaniem jagniąt na rzeź, bo takie ich przeznaczenie. Trudniej mi zapędzić pod nóż stare owce, które dały mi mnóstwo dobrego mleka i urodziły dorodne jagnięta. – Gospodarstwo daje nam mleko, jaja, mięso, jarzyny, zioła, mamy własny staw z rybami – wylicza Rusłan. – Dążymy do samowystarczalności, a jeszcze możemy dzielić się z innymi tym, co wyprodukujemy. – Tutaj mam przestrzenie i myślę, że te przestrzenie są naturalnym otoczeniem człowieka. W ciasnym mieście człowiek widzi niewiele, staje się krótkowzroczny. Na Mazurach mogę patrzeć daleko. Cieszę się, że nasza Ania może tutaj się wychowywać – mówi Sylwia. – Ponadto na wsi uczę się odpowiedzialności, bo za każdy błąd płacę. Jak zostawię gwóźdź w desce, to jeśli nie dzisiaj, to na pewno za rok owca się na nim poharata. Jak nie zakopię dziury wygrzebanej przez psa, to wcześniej czy później wpadnie do niej koń i złamie nogę. Sylwia i Rusłan świadomie kultywują polskość, hodując zwierzęta polskich ras – kury zielononóżki, kaczki staropolskie, gęsi kołudzkie, konie szlachetnej półkrwi. Owce i krowy nie są polskie, bo akurat te rodzime nie dają tyle mleka, ile potrzebują na sery. Sad też mają polski, w przyszłym roku przybędzie jeszcze antonówek. – Nie rozumiem mody na obsiewanie pól lawendą, przecież to francuskie kwiaty. Bądźmy wierni naszym malwom, które od pokoleń stoją pod oknami – podkreśla Sylwia.

Sława sera

Gospodarstwo „Frontiera” słynie z serów owczych i krowich. Żeby posmakować tego specjału, do Warpun zjeżdżają znawcy tematu z całej Polski. Na jarmarkach i wystawach wielu szuka najpierw stoiska „Frontiery”. – Kiedyś przyszła taka starowinka i bardzo jej smakował nasz ser, bo ją poczęstowaliśmy, ale stwierdziła, że drogi, i poszła dalej. Wróciła na koniec i kupiła, gdyż cały czas myślała o nim – opowiada Sylwia. Serowarzy narzekają, że prowadzenie działalności naraża ich na ciągłe kontrole urzędników. W 2011 roku takich kontroli było 13. – Jeśli kiedyś zrezygnuję z serowarstwa, to tylko przez nadmiar biurokracji, papierologii i kontroli, tabuny urzędników, którzy wpadają bez zapowiedzi i za nic mają normalny rytm gospodarstwa – mówi Sylwia. Oprócz urzędników dokuczają fałszerze, tacy, którzy jeżdżą na jarmarki regionalne, festyny zdrowej żywności, ale nie mają ani regionalnych, ani zdrowych wyrobów. – Kupują w sklepie najtańszy wyrób seropodobny, później zmieniają opakowanie, ładnie nazywają i sprzedają jako swój produkt – skarży się Rusłan. – Boli mnie też, że małych rodzinnych produkcji nie wspierają zarządcy wielkich centrów handlowych. Pobierają od drobnego producenta rolnego tyle samo co od wielkiej firmy, która robi rzekomo ekologiczną kiełbasę. Najwięcej złego w tym temacie dzieje się w Warszawie. Prawdopodobnie zrezygnujemy z jeżdżenia w teren. Wystarczą nam klienci indywidualni, którzy przyjeżdżają do nas po sery. Sporo zamówień mamy od hoteli i restauracji, także przez naszą stronę www.seryowcze.pl.

A dalekosiężne plany?

– Nigdy nie będziemy wielkim gospodarstwem – zapewnia Rusłan. – Mieliśmy okazję kupić owczarnię na około tysiąc owiec mlecznych. Zrezygnowaliśmy, bo taka wielkotowarowa produkcja nie jest dla nas, my chcemy własnymi rękami robić jedzenie. Frontiera w języku włoskim znaczy „granica”. Gospodarstwo w głębi Mazur na pewno jest granicą, którą wytyczyli sobie i innym jego właściciele. Lis ani wilk tu nie wejdzie, szalony pęd współczesności również, bo jedyne, co tu galopować może, to ogier Ruben – po ogrodzie za domem.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.