Coraz mniej magików

PAP |

publikacja 08.02.2013 06:45

Na ulicach dużych indyjskich miast coraz trudniej spotkać magików, iluzjonistów i zaklinaczy węży, którzy zabawiają przechodniów. Za to sztuka magii, z której słyną Indie, szybko się profesjonalizuje. W Triwandrum działa pierwsza szkoła dyplomowanych magików.

Owoce mango mckaysavage / CC 2.0 Owoce mango
Jedną z najstarszych i najbardziej oryginalnych indyjskich sztuczek jest trik z zielonym mango

Akademia Nauk Magicznych w Triwandrum w stanie Kerala (południe Indii) powstała w 1996 roku i według jej założycieli jest pierwszą taką szkołą w Azji Południowej. "W nazwie akademii nie przypadkiem znalazła się +nauka+. Do magii, która jest formą sztuki, podchodzimy tutaj w sposób naukowy" - tłumaczy PAP R. Rajamoorthy, dyrektor szkoły, która wydaje dyplomy i certyfikaty.

Aby zostać dyplomowanym magikiem, należy najpierw ukończyć trzymiesięczny kurs akademii i uzyskać certyfikat sztuk magicznych. Następnie przez przynajmniej rok terminować w zawodzie. Kolejne pół roku, to znów nauka w akademii. Jak twierdzą władze uczelni, dyplom jest honorowany przez indyjskie uniwersytety. Oprócz tego akademia oferuje zajęcia dla najmłodszych, przyspieszone tygodniowe kursy dla niecierpliwych oraz szkolenia podyplomowe dla zaawansowanych magików.

"Mocno wierzymy w wysokie standardy nauczania. Są dobrzy i źli magicy, a my w szkole mamy sylabus, wypracowany program nauczania i filozofię, której się trzymamy" - zapewnia dyrektor. "Ale tak naprawdę, to co czyni dobrego magika, to doświadczenie i lata praktyki" - podkreśla.

Zdaniem Rajamoorthy'ego na indyjskich ulicach wciąż można spotkać świetnych, nikomu nieznanych magików, ale profesja upada. "Sztuka magii narodziła się tutaj, w Indiach, właśnie na ulicy. Kiedyś pierwsze skojarzenie z Indiami, to zaklinacze węży. Tylko, że nie można się już z tego utrzymać, a iluzja to widowisko wymagające sporo pracy. Młode pokolenie woli robić coś łatwiejszego i bardziej dochodowego" - zaznacza.

Dlatego dyrektor nie widzi nic złego w sprzedawaniu na pokazach mikstur, które rzekomo odstraszają węże. "Pewnie nie za bardzo działają. Ale z drugiej strony dzieci na tych pokazach oglądają węże z bliska i uczą się, że nie muszą się tak bardzo ich obawiać; że węże nie zaatakują, jeśli się je zostawi w spokoju" - tłumaczy. W Kerali, w okolicach miasteczka Cherpulassery jest tylko kilka rodzin, które zajmują się zaklinaniem węży.

Akademia wspiera ulicznych magików, a najlepszych zaprasza na swoje pokazy. W Delhi iluzjonista Raj Kumar odszukuje zapomnianych mistrzów profesji. Założył grupę Majma, która jeździ z pokazami po kraju i świecie. W Europie magicy występowali m.in. we Francji i Holandii.

Indyjska magia słynie z trików takich jak sztuczka ze sznurem zawieszonym pionowo w powietrzu oraz klasyczne kubki i kuleczki, które w Indiach, w przeciwieństwie do innych części świata, wykonywane są na ziemi, podczas gdy publiczność siedzi wysoko na krzesłach. Wymaga to większej wprawy niż trik wykonywany na stole. Kuleczki na oczach widzów pojawiają się i znikają w różnych konfiguracjach w kubkach. Sztuczka jest uważana za ostateczny egzamin każdego dobrego magika. Trenuje się ją latami.

Jedną z najstarszych i najbardziej oryginalnych indyjskich sztuczek jest trik z zielonym mango. Wykonuje się go na otwartej przestrzeni, w tłumie i na ulicy. Magik siedzi na ziemi i kładzie przed sobą pleciony kosz. Wykopuje mały dołek, gdzie wsypuje kilka pestek mango. Dołek zasypuje ziemią i teatralnym ruchem podlewa szklanką wody. Następnie przykrywa to miejsce koszem, który wcześniej został dokładnie zbadany przez publiczność. Już po minucie lub dwóch oczom widzów ukazuje się drzewko. Ale to nie koniec sztuczki. Drzewko jest znowu przykrywane koszem i po kolejnych kilku minutach przed widzami pojawia się roślina z dorodnymi mango. Magik zrywa owoce, kroi je i rozdaje widzom.

"Tajemnice tych sztuczek magicznych umierają na naszych oczach. Siedem lat temu byłem w Delhi na pokazie, wtedy 89-letniego ulicznego magika, który był chyba jednym z najlepszych w tym fachu na świecie. To, co tam zobaczyłem było czystą magią" - zarzeka się dyrektor Rajamoorthy, który sam jest iluzjonistą. Staruszek Rajanath, prawdopodobnie ślepy na jedno oko, wyszedł przed publiczność niemal nagi, ubrany tylko w skromne dhoti opasające talię. Zaprosił na stronę kilku dorosłych widzów i uchylił materiał ubrania, żeby udowodnić, że nic nie ukrywa. Następnie poprosił publiczność o przyniesienie kilku cegieł, które również zostały skrzętnie zbadane. Chwilę później spomiędzy rozbitych cegieł wypełzła ogromna, żywa kobra.

Dyrektor zaznacza, że gdy ktoś jest niemal nagi, możliwości ukrycia zwierząt lub ukrycia gadżetów są bardzo ograniczone i sam wciąż nie może dojść, na czym polega trik. "Ale to nie koniec. Na tym samym pokazie uliczny mistrz złamał wszystkie reguły magii. Coś, czego nikt nie odważyłby się zrobić. Wykonał tę samą sztuczkę w drugą stronę. Od końca do początku!" - mówi z podziwem Rajamoorthy.

Dyrektor przechowuje fotografię mistrza jak najcenniejszy skarb. "Rajanath miał swój styl i cały czas bawił się magią. Na przykład paląc fajkę rozmawiał z tobą tym swoim dziwnym hindi, który trudno było zrozumieć, i raz po raz odchrząkiwał, jakby coś drapało go w gardle. Za chwilę wyciągał z ust żywego skorpiona, kładł go na ziemię i jak gdyby nigdy nic kontynuował rozmowę. Po jakimś czasie wyciągał z ust kolejnego skorpiona" - opowiada dyrektor szkoły magii.

Do największych współczesnych mistrzów magii należy P.J. Sorcar Młodszy, który spowodował zniknięcie słynnego grobowca Tadż Mahal oraz pociągu Amritsar Express. Słynny był jego konflikt z guru Sai Babą, którego magik uznał za amatora i oszusta. "Kiedy magik wykonuje sztuczkę, jest to tylko sztuczka, ale gdy święty robi to samo, wtedy ludzie mówią, że to cud" - zauważa Rajamoorthy.

Z Triwandrum Paweł Skawiński