Karolinka przychodzi we śnie

Szymon Babuchowski

GN 09/2013 |

publikacja 28.02.2013 00:15

Szła energicznym krokiem, przemieszczając się z końca składu w stronę lokomotywy. Uśmiechnięta, z rozpuszczonymi włosami i torbą na ramieniu. Tak wyglądały ostatnie minuty życia najmłodszej ofiary katastrofy pod Szczekocinami.

Karolinka przychodzi we śnie Henryk Przondziono Karolina Miśta była dziewczyną pełną energii i optymizmu. Bilet kolejowy, który przetrwał katastrofę, przypomina o ostatnich chwilach jej życia

Dokładnie rok temu, 3 marca 2012 r., o godz. 20.57 w miejscowości Chałupki pod Szczekocinami doszło do czołowego zderzenia dwóch pociągów. TLK „Brzechwa”, jadący z Przemyśla do Warszawy, w niewyjaśnionych do końca okolicznościach znalazł się na tym samym torze, co interREGIO „Jan Matejko” relacji Warszawa–Kraków. W katastrofie zginęło 16 osób. Wśród nich 25-letnia Karolina Miśta – najmłodsza ofiara tragedii.

Pęd do pomagania

Ten dzień nie zapowiadał niczego nadzwyczajnego. Karolina planowała spędzić wieczór w Krakowie, gdzie właśnie kończyła studia z technologii żywienia. 3 marca miała akurat ostatni egzamin przed obroną.

Żałowała, że w związku z tym nie będzie mogła się pojawić na urodzinach Bartka – swojego najmłodszego brata. Nieoczekiwanie przez Kraków przejeżdżał busem jej tata Marek – właściciel firmy transportowej, wioząc grupę wracającą z Zakopanego. Zabrał więc przy okazji córkę, która tym sposobem mogła wziąć udział w rodzinnej imprezie w Snochowicach na Kielecczyźnie. Na zdjęciach z tego dnia widzimy roześmianą młodą dziewczynę, krojącą tort. – Była wtedy taka szczęśliwa i radosna – wspomina jej ciocia Magdalena Stępień. – 23 czerwca, we wspólne urodziny Karolinki i Vovy, jej chłopaka, Ukraińca, miały się odbyć ich zaręczyny. Byliśmy zaproszeni na ukraiński obiad i polskiego grilla. Urodziny się odbyły, tyle że już bez Karolinki... Znajomość z Vovą Romanyshynem zaczęła się od korepetycji. On był akurat w Polsce na stypendium, a ona szukała kogoś, kto poduczyłby ją rosyjskiego przed wyprawą do Kirgistanu. Wybierała się tam w ramach wolontariatu misyjnego, prowadzonego w Krakowie przez jezuitów. Ostatecznie pojechali tam razem, choć Vova miał wtedy bardzo letnie podejście do religii. Ale Karolina zabierała go ze sobą do kościoła. „Wowuś po Komunii to zawsze taki uśmiechnięty, bo wie, że się kończy Msza” – śmiała się. Jego pociągała jej radość, nieustanny pęd, by pomagać innym. Cieszyła się, gdy mogła pracować wśród potrzebujących, niezależnie, czy działo się to w grupie ratowniczej PCK, do której należała, czy też wśród kirgiskich dzieci spędzających całe dni na śmietnikach. Ten świat stawał się stopniowo także jego światem.

Mamo, jest pięknie!

W domu Joanny Nygi-Miśty, matki Karoliny, fotografie roześmianej dziewczyny patrzą na nas ze wszystkich stron. Dziewczęcy pokój wygląda tak, jakby jego lokatorka opuściła go wczoraj. Maskotki, zdjęcia w antyramie, książki na półkach jakby ciągle czekające na swoją właścicielkę. – Nawet w jej rzeczach chodzę, żeby być bliżej niej – mówi mama. – Bo czuję, że ona tu jest z nami. Na pewno chciałaby nam powiedzieć, że śmierć przychodzi szybko i niespodziewanie i że trzeba szybko nieść pomoc drugiemu. „Mamo, jest pięknie!” – ciągle mam te słowa w uszach. I jeszcze: „Już lecę, jestem umówiona”. To ją napędzało. Tego dnia też pędziła. W Krakowie trwała właśnie impreza, której była współorganizatorką. Chciała wpaść chociaż na jej końcówkę, dlatego zdecydowała się wracać wieczornym pociągiem. – Jak nigdy, żegnała się ze mną dwa albo trzy razy. Nie mogła nagadać się z ciocią i z dziadkiem. Do męża powiedziała: „Tato, nie martw się, będzie wszystko w porządku!”. To były jej ostatnie słowa przed wyjściem z domu – opowiada Joanna Nyga-Miśta. Brat Samuel zawiózł Karolinę na dworzec we Włoszczowie. Jechali na pełnym gazie, bo była już spóźniona. Zdążyła w ostatniej chwili. Wsiadła do ostatniego wagonu, ale przeszła do przodu, żeby kupić bilet. Świstek papieru z wydrukiem przetrwał katastrofę. Widnieje na nim godzina: 20.29. O 20.33 wysłała bratu esemesa: „Dzięki! Jestem Ci dłużna dwa piwa”. Jeden ze współpasażerów napisał później, że zapamiętał dziewczynę, która wsiadła we Włoszczowie. Szła energicznym krokiem, przemieszczając się z końca składu w stronę lokomotywy. Uśmiechnięta, z rozpuszczonymi włosami i torbą na ramieniu. Przyszła do pierwszego wagonu, żeby kupić bilet. Żartowała z konduktorami. Ponieważ Włoszczowa Północ była przedostatnią stacją przed Krakowem, konduktorzy pozwolili dziewczynie zająć miejsce w przedziale dla matki z dzieckiem. Świadek zdarzenia obserwował z korytarza zamyślony uśmiech nieznajomej. Miał nawet ochotę wejść do niej i zagadać, ostatecznie jednak zrezygnował. I to jemu udało się przeżyć.

Milczący telefon

Pierwsze relacje o katastrofie pojawiły się w telewizji krótko po 21.00. Początkowo nie było wiadomo, o jakie pociągi chodzi, wkrótce jednak stało się jasne, że jeden z nich to ten, którym jechała Karolina. W dodatku dziewczyna nie odbierała telefonu. „Pewnie pomaga innym i nie ma czasu, by odebrać” – tłumaczyła sobie ten fakt rodzina. Szybko pojechali na miejsce wypadku. Rozpoczęły się gorączkowe poszukiwania – w szkole w Goleniowach, dokąd trafiły osoby ocalałe z katastrofy, we wszystkich okolicznych szpitalach, a nawet w szpitalu polowym, urządzonym na miejscu akcji ratowniczej, gdzie dostać się było naprawdę trudno. Każda wiadomość o tym, że kogoś żywego jeszcze dowieźli, była iskierką nadziei. Nawet gdy ustalono już tożsamość wszystkich, którzy przeżyli, pojawiła się myśl: „Przecież ci wszyscy ludzie byli w ogromnym szoku! Mogli nawet uciekać do lasu albo błąkać się w przerażeniu po okolicy”. Tylko pani Joanna czuła matczynym sercem, że jej córka jest obok niej – nie ciałem, tylko duchem. Ciało rozpoznawali tata i ciocia. Choć psychika broniła się przed stwierdzeniem najgorszego – przecież ludzie tak często są do siebie podobni! – dokładne oględziny nie pozostawiały wątpliwości. To była Karolina. Vova wracał akurat zza wscho- dniej granicy. Był tam u swojej rodziny. – Dostałem pracę w Krakowie i Karolina powiedziała, żebym pojechał ich odwiedzić, bo potem długo mógłbym nie mieć takiej możliwości – opowiada. O tym, że Karolina nie żyje, dowiedział się już po powrocie do Polski, bezpośrednio od pani Joanny. – Kiedy to usłyszał, postawił na ziemi te wszystkie kosmetyki i cukierki, które dla niej przywiózł. Leżały tam przez dwa tygodnie – wspomina Magdalena Stępień.

Obrus musi być biały

– Pogrzeb podobno był piękny – mówi Joanna Nyga-Miśta. – „Podobno”, bo ja cały ten czas przetrwałam na lekach. Wiem, że było 33 księży, że przyjechało mnóstwo młodzieży, że promienie słońca padały na trumnę... Ale później trzeba było wpuścić tę trumnę do grobu i przyzwyczajać się, że Karolina jest tam i że nigdy jej tu nie zobaczę... Ja po prostu nie wierzę, że jej nie ma. Czuję jej obecność. Vova po śmierci Karoliny zbliżył się do Kościoła, jest członkiem wspólnoty neokatechumenalnej. Kontynuuje też dzieło swojej dziewczyny w wolontariacie misyjnym. – Pochodzę z byłego ZSRR, a tam religia była przyduszona – opowiada. – Ale chociaż nie czułem tych klimatów, chodziłem do kościoła dla Karoliny. Teraz mogę powiedzieć, że spotkałem Boga. „Roztaczałaś wokół siebie światło, które dziś płonie w wielu miejscach na świecie. Być może jesteś tam bardziej potrzebna. Przeszłaś do podniebnej służby” – napisali w pożegnaniu rodzina i przyjaciele. – Teraz Karolinka przychodzi do mnie we śnie – mówi Magdalena Stępień. – Roześmiana, niedopięta, jak to ona – ciągle w ruchu. Mówi: „Ciociu, nie martw się, wszystko jest w porządku”. Ostatni raz przyśniła się przed Wigilią, kiedy zastanawiałam się, jaki obrus przygotować na wieczerzę. Biały trochę mnie raził w tej sytuacji, chciałam dać écru. I nagle w nocy śni mi się stół nakryty śnieżnobiałym obrusem, a na białym krześle siedzi Karolina w czarnej bluzce. Mówię do niej: „Przecież ty nie żyjesz!”. „Żyję, ciociu!” Ja upieram się przy swoim. Wtedy Karolina: „To ja cię zabiorę” – i zaczyna unosić się z krzesła, ciągnąc mnie za sobą do góry. Ale powiedziałam, że muszę coś jeszcze przekazać swoim bliskim, i wtedy mnie puściła. Kiedy się obudziłam, wiedziałam już, że obrus na wigilii musi być biały. I że przy stole będzie miejsce dla Karoliny.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.