publikacja 14.03.2013 00:15
Kiedy uciekała z Chin, miała 16 lat. Bez obywatelstwa, bez prawa do legalnego życia. Za to z nadzieją, że w Europie czeka ją lepsza przyszłość.
east news/UPI Photo/eyevine
Lili kładzie przede mną szary album na zdjęcia. Potem biegnie po cukier do kawy, a ja ostrożnie podnoszę okładkę. Gazetowe wycinki wypełniają wszystkie strony. „Super Express”, „Kurier Lubelski”, „Dziennik Wschodni”. Jak udzieliła tylu wywiadów, nie znając słowa po polsku? W odpowiedzi słyszę, że przecież nikt nie pytał, nikt z nią nie rozmawiał. Pisali to, co ludzie chcieli przeczytać, i tak, aby czuli litość. Dziś, choć bez problemu mogłaby zrozumieć treść artykułów, nie chce ich już czytać. Wie, że nagłówki krzyczące: „Błagamy, pozwólcie nam zostać w Polsce”, „Uciekli, bo nie chcieli być głodni” nie są jej słowami. Zamykam album i proszę, by wróciła wspomnieniami do domu w Wenzhou i życia przed ucieczką.
Bez prawa do życia
Ojciec nie pozwalał jej kąpać się w jeziorze. Ilekroć MeiLi i DaHai biegali popływać, upraszała babkę, by złagodziła zakaz ojca i puściła ją razem ze starszym rodzeństwem. Staruszka wiązała wtedy długi sznur wokół jej pasa i – trzymając jego koniec – wpuszczała ostrożnie do wody. Gdy tylko wydawało jej się, że Lili oddalała się za bardzo od brzegu, pociągała mocno za sznurek. Zgodnie z zakazem ojca nie powinna zbliżać się do tafli jeziora. Zgodnie z chińskim prawem jako trzecie dziecko w rodzinie nie powinna istnieć. Gdyby państwo Han byli dostatecznie bogaci, mogliby załatwić sobie dokument o chorobie genetycznej dwójki starszych dzieci bądź wręczyć łapówkę miejscowym urzędnikom.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.