Tramwaj niskopodłogowy

Marcin Wójcik

GN 13/2013 |

publikacja 28.03.2013 00:15

Wczoraj długo nie spałam, zastanawiałam się, czy o tym pisać. Dzisiaj jestem niewyspana, ale zdecydowana.

Pokój na Woli. I poranna dawka leków Jakub Szymczuk Pokój na Woli. I poranna dawka leków

Niech pan najpierw napisze, że prababcia Aliny nazywa się Dąbrowska Nadzieja. Może ludziom łatwiej będzie się czytało. Jakby co, to zostawię w redakcji metrykę prababci, tam wyraźnie napisane, że ona z Zamojskiego.

Krew

– Nazywam się Iryna Ivanyk, ale o mnie nie piszcie. Powiem tylko, że urodziłam się w centralnej Ukrainie. Rodzice pracowali w kołchozach. Mnie rolnictwo nie interesowało, dlatego zostałam położną. Choć na Ukrainie położnictwo raczkuje, to nie to, co u was. Wasze położne rozmawiają z matką, mąż jak chce, to żonę trzyma za rękę, matka od razu przytula dziecko. Starałam się, żeby i u nas kobiety rodziły nowocześnie, jak mnie uczył na szkoleniach UNICEF. Odebrałam około 300 porodów, z nowoczesnym podejściem. Gdybym urodziła Alinę w Polsce, może nie zachorowałaby na nerwiaka zarodkowego. Miała 6 miesięcy, gdy odkryłam na jej udzie niebieskofioletowe siniaki. Palcami wyczułam w nich twarde grudki wielkości około 1,5 cm. I się zaczęło. W szpitalu w Kirowohradzie nie mogłam być z córką przy zakładaniu wenflonu. Źle ustawiono pompę infuzyjną, przez co chemia podawana była za szybko – dobową dawkę dostała w kilka godzin. Jakby tego było mało, okazało się, że personel nie umie obsługiwać aparatury, a na dodatek była niesprawna, bo w przewodzie kroplówki zbierało się powietrze. Sama odczepiałam rurkę i wypuszczałam powietrze. Zastrzyki robione były kilkakrotnie tą samą strzykawką. Kiedy zwróciłam uwagę, że tak być nie może, usłyszałam, że szpital nie ma pieniędzy. Na całym oddziale onkologii był tylko jeden lekarz i tylko do godziny 14.00. Po chemioterapii przywlekła się sepsa, za nią anemia, taki tramwaj chorobowy. Jednak nikt nie wpadł na pomysł, że to sepsa, tylko mówili, że nadchodzi koniec Aliny. Dlatego zabrałam córkę do najlepszego szpitala w kraju, prawie 300 km jechałyśmy do Narodowego Instytutu Onkologicznego w Kijowie. Tam miała transfuzję. Mogłam być dawcą, także mąż, ale szpital się nie zgodził, dał swoją krew. Zatrutą. Gdy w lutym zrozumiałam, że ukraińska służba zdrowia zamiast leczyć, zabija, zabrałam wszystkie oszczędności i wsiadłam z Alinką w samolot do Warszawy, żeby dziecko ratować. Ale nie piszcie, że jestem bohaterką. Napiszcie, że zwyczajna.

Myśli

Ten zwyczajny pokój na Woli, lepszy niż rodzinny dom w Kirowohradzie, w którego oknach odbijają się inne ładne domy. A na Woli widać tylko stare bloki. Iryna za dnia nie patrzy w okno, wieczorem zasypia zmęczona, więc okna mogłaby nie mieć. Wstaje przed 7.00. Przed 8.00 wstaje Alina, która po nerwiaku zarodkowym nie chodzi jak inne trzylatki, w ogóle nie chodzi. Chwali córkę, że nauczyła się bawić na siedząco – znajdzie coś ciekawego w zasięgu wzroku, choćby lampę, szafę, drzwi, i patrzenie jej wystarcza, jakby bawiła się myślami. Po śniadaniu rehabilitacja Aliny, bo jest szansa, że będzie chodzić. Po rehabilitacji praca w restauracji. Iryna myje podłogi, obiera ziemniaki, kroi cebulę.

W tym czasie Alina siedzi w wózku na zapleczu i bawi się – chochelkami, ziemniakami, patelniami, wszystkim, co w zasięgu wzroku. A jak już się zmęczy intensywnością obrazów, to zasypia. – Napiszcie dobrze o właścicielce restauracji, o lekarzach z Centrum Zdrowia Dziecka i ze szpitala zakaźnego na Woli, o Stowarzyszeniu Expatria. No i o wolontariuszach, którzy przychodzą dwa razy w tygodniu do Aliny. Mogę wtedy jechać na kurs języka polskiego, wysiadam przy stacji metra Wilanowska. Do bukwy „F” dotarłam.

Droga

Droga Iryny jest kręta. Na końcu klatki schodowej spokojnie skręca wózkiem do windy, później wyjeżdża na podwórko, skręca ostro w lewo i już przystanek tramwajowy, gdzie zaczyna się przygoda. Jeżeli jedzie model 105N i jego pochodne, to serce Iryny przyśpiesza, bo nigdy nie wiadomo, czy znajdzie się ktoś, kto pomoże matce z dzieckiem wnieść wózek po schodkach. Jeżeli jedzie 120Na, to serce Iryny spokojne, bo niskopodłogowe czasami niższe od krawężnika. Ale w stolicy tych modeli mało, więc zazwyczaj serce Iryny przyśpiesza, gdy z Górczewskiej w Powstańców Śląskich skręca 105N. Niezależnie od modelu w tramwaju ciasno, a Alina nie lubi tłumów. Za to lubi czekoladę, nawet w środkach komunikacji miejskiej. Można zaobserwować, że topienie kostki w dłoni sprawia jej przyjemność, jakby odkrywała, że twarda czekolada pod wpływem ciepłoty ciała zmienia się w mazidło. Dlatego serce Iryny drży nawet w 120N, bo nigdy nie wiadomo, czy córka nie zechce dotknąć warszawianki.

Nadzieja

– Napiszcie całą prawdę. Wierzę, że w Polsce inaczej do tych tematów podchodzicie, bo to, co u nas się dzieje, to kryminał. Na Ukrainie dziecko z HIV ma problem z dostaniem się do przedszkola, do normalnej szkoły, nie może bawić się w piaskownicy. Lekarze z takim dzieckiem robią, co chcą, a jak matka się nie godzi, to przychodzą do domu i odbierają, bo rodzicielka nieodpowiedzialna, skoro nie poddaje dziecka leczeniu. U nas lekarz jest panem życia i śmierci, jest wszystkim. Jeśli ktoś go skrytykuje, to skrytykuje cały system i system odwraca się od człowieka. Dlatego uciekłam i krytykowałam, przecież miałam za co. Na Ukrainie pytali mnie, czy jestem narkomanką. Te i podobne pytania były upokarzające. Noszę w torebce badania, gdzie wyraźnie napisane, że jestem zdrowa, tak jak mój mąż. Sprawcą naszego nieszczęścia jest Narodowy Instytut Onkologiczny w Kijowie, który razem z krwią przetoczył Alinie HIV. Chciałam do sądu pójść, ale zniszczono dokumentację, jakby krwi mojej córce nie przetaczali. Ile dzieci dostało „niespodziankę” od Narodowego Centrum Onkologicznego? Ile dzieci jeszcze o tym nie wie? Płaczę czasami do poduchy, jak już Alinka zaśnie. Pytam siebie, czy podołam. Chciałabym, żeby miała lepsze życie, w cywilizowanym kraju chodziła do szkoły, mogła się leczyć w szpitalu, gdzie strzykawki są jednorazowego użytku. Wy, Polacy, wiecie, że HIV nie zarazi się nikt przez dotyk, korzystanie z tej samej łazienki, miski. Wiecie, prawda? Na Ukrainie, gdy ktoś już nie może żyć, to jedzie do Polski lub Izraela. Jak wspomniałam, Polskę wybrałam przez Nadzieję. Chciałabym jeszcze, żeby mąż do nas dołączył, może znajdzie pracę, zamieszkamy w kawalerce, i nie będę już stawała na palcach, żeby zobaczyć, który tramwaj jedzie.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.