Czołgi w mieście

Karolina Pawłowska; GN 34/2013 Koszalin

publikacja 25.08.2013 07:00

Trzy dni w Jastrowiu upłynęły pod znakiem nie tak odległej historii. Na kilka godzin można było trafić prosto do okopów.

Czołgi w mieście Podczas pikniku była szansa zajrzeć także do polskiego sztabu polowego lub niemieckiego lazaretu Karolina Pawłowska /GN

Wszystko za sprawą rekonstruktorów, którzy zaprosili mieszkańców regionu na Piknik Militarny.

Niewdzięczna rola

Na zorganizowaną po raz drugi imprezę przyjechało blisko 30 grup i stowarzyszeń rekonstruktorskich z całej Polski. – To świetna zabawa. Wciąga i uczy – mówi Marcin Domaradzki, ocierając pot i zapinając rozchełstany mundur żołnierza Wehrmachtu. Przed chwilą na jego pograniczny posterunek napadli polscy partyzanci. Koledzy z oddziału wzięli na nich krwawy odwet. – My tylko wykonujemy rozkazy – śmieje się. Ale zaraz poważnie dodaje, że wcielanie się w rolę niemieckich żołnierzy bywa trudne. – Była taka sytuacja podczas rekonstrukcji w Warszawie. Mieliśmy atakować powstańcze stanowiska. Często ludzie, widząc nas w niemieckich mundurach, odbierają nas bardzo negatywnie. Na szczęście po inscenizacji sami powstańcy nam gratulowali występu. Przecież my jesteśmy tu tylko aktorami, a ktoś i tę niewdzięczną rolę musi zagrać – opowiada rekonstruktor z pilskiego stowarzyszenia Theatrum Historica.

Mimo negatywnych emocji widzowie nie szczędzili braw aktorom biorącym udział w jednej z inscenizacji, które można było obejrzeć podczas jastrowskiego pikniku. Nie tylko panowie dobrze się bawią. – Do ostatniej chwili szyję i poprawiam swoją sukienkę. Jest dość uniwersalna, mogę być sanitariuszką norweską, niemiecką albo polską, zmieniam tylko fartuszki, emblematy, czepki. Najkosztowniejszą sprawą są buty, tu się nie da nic poczarować, a realia historyczne muszą być zachowane – śmieje się Mirosława Trochim z Gdańska. – Dzieci zajmują się wojskami amerykańskimi, więc czasami patrzą na mnie spode łba, kiedy zmieniam strój i wcielam się w niemiecką sanitariuszkę. Dla pani Mirosławy rekonstrukcja to późno odkryta pasja. Zaraziła się nią przed dwoma laty. – Wciągnęli mnie znajomi. To niesamowita przygoda i teraz czekam na każdą kolejną rekonstrukcję. Leżeć na plaży? Wykluczone! Tu coś się dzieje, a ilu ludzi poznajemy! – opowiada z emocjami..

Bitwa pancerna

W polskim sztabie urzęduje Samodzielna Grupa Odtworzeniowa Pomorze. – Mamy mapy, łączność, cebulę i wędzoną słoninę – demonstrują rekwizyty. – Tu pan major może się umyć, a tu, w kociołku gotuje się bigos – oprowadza plutonowy Grzegorz Hronowiecki. – Odtwarzamy głównie 2. Batalion Strzelców z Tczewa, który w 1939 r. bronił tczewskich mostów, ale nie tylko. Mamy po kilka mundurów – Wojska Polskiego i Wehrmachtu z początku wojny, ale także polskie z Armii Ludowej i radzieckie. Mamy też cywilów, którzy biorą udział w inscenizacjach. To głównie nasze rodziny i przyjaciele, bo ta pasja jest zaraźliwa – opowiada.

– To nie tylko pikniki i zloty. Kiedy kończą się imprezy plenerowe, spotykamy się we własnym gronie, z rodzinami, przyjaciółmi, sympatykami. Nawet sylwestra robimy w mundurach – dodaje jego kolega z grupy Piotr Kędzierski. Oprowadzają po stanowisku, wykorzystując chwilę przerwy przed wielką bitwą pancerną, czyli inscenizacją kończącą drugi dzień pikniku. Za chwilę widzowie przeżyją nalot i na własne oczy zobaczą starcie T-34 i repliki niemieckiej pantery.

Kruczkowski i Jastrowie

– Interesujemy się historią Złotowszczyzny, Wału Pomorskiego, tzw. Ziem Odzyskanych. Tutaj o Jastrowie czy pobliskie Podgaje toczyły się niesamowicie ciężkie walki, o czym chcemy przypominać. Tworzymy grupy rekonstrukcyjne, zakładamy stowarzyszenia, gramy w filmach oraz przygotowujemy inscenizacje – wyjaśnia Grzegorz Tyluś, scenarzysta i reżyser prezentowanych scenek, członek Miłośników Historii Ziemi Złotowskiej. Nazwa jastrowskiego pikniku także nie jest przypadkowa. – To przypomnienie historii Jastrowia z okresu II wojny światowej oraz popularyzacja dramatu „Pierwszy dzień wolności” autorstwa Leona Kruczkowskiego, który po wyzwoleniu z obozu znalazł się właśnie w tym miasteczku. Na kanwie rozgrywających się tu wydarzeń oparł swój dramat – opowiada Witold Przewoski, komandor pikniku.

– My nie tworzymy iluzji, jaka to wojna była fajna, jak świetnie poganiać sobie z bronią, postrzelać. Wkładając mundury niemieckie, nie propagujemy też faszyzmu. Chodzi o zaproszenie do poznawania historii, także tej lokalnej. Bo jak czegoś się dotknie, coś przeżyje i poczuje, to staje się to interesujące – mówi Bogusław Pańczak ze złotowskiej grupy. Historią wojenną zaraził go dziadek. – Dlatego mam na sobie przedwojenny mundur 10. Pułku Szwoleżerów, a konkretnie chorążego z oddziału artylerii. Nawet oprawki okularów są autentyczne – demonstruje. Wszystko po to, by jak najwierniej opowiadać o historii. – My jeszcze uczyliśmy się w szkole, trochę opowiadali nam dziadkowie. Ale dzisiaj dzieciakom trzeba wszystko wyjaśniać. To nie była zabawa, gra komputerowa, w której wciska się klawisz restart i biegniemy dalej – dodaje rekonstruktor.