Patriota słucha Hendrixa

Barbara Gruszka-Zych

GN 08/2014 |

publikacja 20.02.2014 00:15

– Ważne, żeby przodkowie nie grozili nam z obrazów – mówi Marek Rapnicki. – Dlatego dla mnie liczą się Bóg, honor, ojczyzna.

Marek Rapnicki w swoim wypełnionym zdjęciami, większości jego autorstwa, domu henryk przondziono /gn Marek Rapnicki w swoim wypełnionym zdjęciami, większości jego autorstwa, domu

W domu Marka Rapnickiego w Raciborzu-Ocicach wszystkie ściany zawieszone są zdjęciami w większości zrobionymi przez gospodarza. – To próba zatrzymania chwil, niezgoda na to, że odchodzimy, którą odczuwam każdego dnia – wyjaśnia. Wśród szeregów fotek z ukochanych Włoch rzucają się w oczy portrety jego przodków. – Czasem ze zmarłymi mamy lepszy kontakt, niż gdy byli na ziemi – opowiada. – Tak miałem z moim ojcem Bartłomiejem. Był kawalerzystą, służył w 24. Pułku Ułanów. Ludzie po wojnie uważali go za wojskowego. Chodził zawsze elegancko „odprasowany, wyglansowany” i pił wódkę, jak wszyscy, którzy cierpieli po 1945 r., bo coś im bezpowrotnie zabrano. Polska, którą tak kochał, teraz mnie leży na sercu. Może on tego nie czuł, bo ja, jako posthipisowskie pokolenie, nosiłem aksamitne spodnie z frędzlami i słuchałem swojej muzyki. Kiedy nasz syn Stasio jeszcze słabo chodził, nieraz tańczyłem, trzymając go na ręku. A grali nam wujek Jim Morrison, Jimi Hendrix, Carlos Santana, czasami dziadek Bach. Ta muzyka, która mogła niejednego wciągnąć w bagienko, służyła mi jako tarcza przeciw komunie. Wśród patriotów niewielu jest miłośników muzyki mojej młodości. Uważają, że jak ktoś słucha tych narkomanów, to nie może wielbić gen. Maczka ani hetmana Sobieskiego. U mnie ta teza się nie sprawdza – mówi. W życiu nie zapalił papierosa i nie brał narkotyków. Za to w pokoju syna, dziś 16-letniego Stasia, powiesił portrety gen. Maczka i gen. Sosabowskiego. – Do pokoju dziecka wmeldowałem naszą generalicję – uśmiecha się. – „Indoktrynacja” młodych zaczyna się od kołyski. Kiedy Staś miał cztery latka, jakaś pani zagadnęła: „Jakie ładne masz imię”. Maluch odpowiedział jej poważnie: „Po hetmanie Żółkiewskim”. Żona Marka Jadzia jest z domu Żółkiewska. – Mój teść wygląda jak hetman na starych rycinach. Z tego nazwiska wiele wynika, bo jak ktoś nie kupił sobie tytułu, to dziedzictwo nosi w genach. A ja? – zamyśla się. – Znajomi żartują, że w dni parzyste jestem na „Łączce”, a w nieparzyste w Smoleńsku, bo nie będę spokojny, dopóki nie wyjaśnimy tej katastrofy. Staś wie, że we wrześniu pojedziemy na Powązki, na pogrzeb żołnierzy wyklętych. To nasz święty obowiązek.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.