Brama Afryki

Krzysztof Błażyca

MGN 03/2014 |

publikacja 07.05.2014 14:29

Stąd odpływały statki do Indii. Tu handlowano niewolnikami. Dziś jest to największe miasto portowe w Kenii.

Potężne „słoniowe kły” na Moi Avenue  są charakterystyczną  wizytówką miasta krzysztof błażyca /GN Potężne „słoniowe kły” na Moi Avenue są charakterystyczną wizytówką miasta

Potężnym różowym autobusem z Nairobi, stolicy Kenii, mkniemy do Mombasy nad Ocean Indyjski. Można też pojechać inną, historyczną trasą, przez sawanny pełne zwierząt. Ale wtedy nigdy nie wiadomo, czy podróż zajmie 10 czy 20 godzin.

Ziemia ludojadów

Szalona jazda kierowcy autobusu przyprawia o dreszcze. Przejeżdżamy przez park narodowy Tsavo. „Ziemia ludojadów” – przydrożna tablica przypomina o krwawej historii sprzed ponad wieku. Dwa lwy zabiły wtedy kilkudziesięciu pracowników kolei. Kolej miała połączyć Mombasę, Nairobi i Kampalę, stolicę Ugandy. Ludzie wierzą, że krwiożercze lwy były duchami czarowników. Zastrzelił je w końcu kierujący budową kolei podpułkownik John Henry Paterson. Dzisiaj wypchane bestie z Tsavo znajdują się w muzeum historii naturalnej w Chicago w USA. Co ciekawe, lwy z Tsavo nie mają grzyw.

Miasto różnych kolorów

Mombasę założyli w IX wieku Arabowie. Przez wieki stała się najważniejszym miastem handlowym w Afryce Wschodniej. Tu docierały karawany z głębi kontynentu, stąd odpływały statki do Indii. Tu też handlowano niewolnikami. Tysiące mężczyzn, kobiet i dzieci trzymano w lochach, a potem ładowano na statki. – Pokażę wam stare miasto, bazar, świątynię – zaczepia nas jeden z przewodników. Targujemy cenę, jak to w Afryce, i ruszamy. Przewodnik prowadzi nas zakamarkami pełnymi kolorowych straganów i nie zawsze przyjemnych zapachów. Pokazuje kościoły, meczety, świątynie hindusów. – W Mombasie wyznawcy różnych religii żyją w zgodzie – mówi. – Choć kilka razy terroryści podłożyli bomby – dodaje.

Święta krowa

Przed wejściem do hinduistycznej świątyni ściągamy buty. W środku figury różnych bóstw: Ganesia z głową słonia albo wieloręki Sziwa. Na środku, pod dzwonem, statua krowy. Obok ołtarzyk z płatkami kwiatów A na placu pod drzewem prawdziwa krowa – święte zwierzę hindusów. W głębi świątyni modli się mężczyzna. Na starym mieście przewodnik wskazuje na pięknie rzeźbione drzwi XVI-wiecznych domów. – To styl arabski, a tamten portugalski – objaśnia. Przy bazarze mięsnym wstrzymujemy oddech. Młody chłopak przynosi głowę kozła. Dalej kobiety rozkładają na ziemi setki pomidorów. Na targu rybnym sprzedawca chwali się potężnym homarem. Wychodzimy z bazaru, wokół roznosi się zapach oceanu. Widzimy przypływające łodzie ze świeżą dostawą ryb.

Fort Jezusa, Arabów i wszystkich

Burzliwą historię Mombasy przypominają żółte mury Boma la Yesu (jęz. suahili), czyli Fortu Jezusa. Twierdzę na rozkaz króla Filipa II wybudowali pod koniec XVI wieku Portugalczycy. Byli pierwszymi Europejczykami, którzy dotarli do Mombasy. Ich kapitanem był sławny żeglarz Vasco da Gama. To on rezydował w twierdzy. Potem fort przejęli Arabowie, a kila lat później Portugalczycy znów upomnieli się o niego. Jedni i drudzy jeszcze kilkakrotnie przejmowali fort, aż w końcu w 1875 r. i miasto, i fort przeszły w ręce Brytyjczyków. Pod rządami Anglików aż do połowy XX wieku Fort Jesus był więzieniem. Dziś ta zabytkowa twierdza to jedyne tego typu muzeum w Kenii. Trzy lata temu wpisano ją na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Na murach twierdzy znajduje się tablica upamiętniająca 20 tys. Polaków, w większości dzieci, którzy po zesłaniu na Syberię emigrowali do Afryki

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.