Adwokat władzy

Piotr Legutko

GN 29/2014 |

publikacja 17.07.2014 00:15

Czasem bywa tak, że biografia jednego człowieka zawiera w sobie kwintesencję czasów, w których działał.

Mec. Giertych reprezentował w Sądzie Okręgowym w Warszawie min. Sikorskiego w sprawie jaką szef MSZ wytoczył wydawcy dziennika „Fakt” Jacek Turczyk epa/PAP Mec. Giertych reprezentował w Sądzie Okręgowym w Warszawie min. Sikorskiego w sprawie jaką szef MSZ wytoczył wydawcy dziennika „Fakt”

Tak zapewne historia potraktuje kiedyś przypadek Romana Giertycha. W tej jednej postaci – jak w lustrze – zobaczyć można istotę III RP z jej wzlotami i upadkami, gwałtownymi emocjami i politycznymi zdradami. Potomek znanego endeckiego rodu, charyzmatyczny wychowawca młodzieży, pogromca aferzystów, najpierw staje się ofiarą medialnej nagonki, a potem sprawcą rządowego przesilenia. Jest przykładem błyskawicznej kariery i spektakularnej dymisji, najpierw politykiem IV RP, a potem adwokatem władzy w „teoretycznym państwie”, działającym na styku mediów i biznesu. Nie sposób do końca ocenić, co w tej biografii jest prawdą, a co autokreacją, ale na pewno mówi ona wiele o Polsce lat 1990–2014.

Od zera do bohatera

Jest maj 2006 roku. Trwa wspierana przez nauczycieli ogólnopolska akcja uczniowska na rzecz odwołania ministra edukacji. Roman Giertych, lider Ligi Polskich Rodzin, wcześniej stały felietonista Radia Maryja, łączy kierowanie resortem z funkcją wicepremiera w rządzie Jarosława Kaczyńskiego. Chce w szkole mundurków i wychowania patriotycznego. Walczy z promocją homoseksualizmu i włącza do średniej ocenę z religii. Dla większości mediów jest więc wrogiem publicznym numer 1. Podczas manifestacji młodzieży wznoszone są hasła: „Giertych do wora, wór do jeziora”. Minister edukacji prezentowany jest w mediach jako szef neofaszystów, główne zagrożenie dla demokracji, kultury i edukacji. W lipcu 2006 roku ambasador Izraela w Warszawie David Peleg publicznie ogłasza, że będzie unikać kontaktów z urzędującym wicepremierem rządu RP.

Siedem lat później ten sam Roman Giertych jest już przedstawicielem European Jewish Association, mecenasem wezwanym do pomocy przez religijnych Żydów, którzy chcą powstrzymać zakaz uboju rytualnego w Polsce. Reprezentuje także w sądzie ministra Radosława Sikorskiego i syna premiera Donalda Tuska. Z ojcem Tadeuszem Rydzykiem spotyka się… tylko w sądzie, gdzie go pozwał. W Radiu Maryja już nie bywa, za to studia TVN i TOK FM stoją przed nim otworem, a „Gazeta Wyborcza” pomaga wykonać atak wyprzedzający na „Wprost” przed publikacją kompromitujących go nagrań. „Newsweek” pisze z zachwytem, że były endek wykonuje dziś „świetną robotę wychowawczą”. Poważnie rozważa się jego kandydaturę na nowego ministra spraw wewnętrznych. Sam zainteresowany skromnie zaprzecza, by był zainteresowany. Wspomina jednak o możliwości powrotu do polityki. Ale tylko wtedy, gdyby trzeba było kraj ratować przed Jarosławem Kaczyńskim.

Liga to ja

Roman Giertych reprezentuje czwarte pokolenie polityków o tym nazwisku. Najsłynniejszy z Giertychów – Jędrzej, dziad Romana, był współpracownikiem i uczniem Romana Dmowskiego. Ojciec – Maciej – długo działał na emigracji, ale po powrocie nie wsławił się walką z komuną. Zasiadał za to w Radzie Konsultacyjnej przy Wojciechu Jaruzelskim i popierał stan wojenny. W III RP był posłem.

Późniejszy wicepremier wszedł w politykę już jako nastolatek, reaktywując przedwojenną Młodzież Wszechpolską. Swój pomysł na stworzenie masowej organizacji opisał w książce „Kontrrewolucja młodych”. Stawiał na budowanie silnych struktur i ideowość członków. W domu uczono go, że kiedyś musi to w końcu przynieść efekt. I przyniosło – w 2001 roku. Z książek dziadka Jędrzeja przejął także lekceważenie dla demokracji i pociąg do autokratycznego systemu rządzenia. Tak tworzył swoją organizację. Tak też rządził później Ligą Polskich Rodzin. – Właściwie nie tyle stworzył, co podstępnie przejął tę partię – uściśla prof. Rafał Broda, opozycjonista w czasach PRL, publicysta i były działacz LPR. Partię utworzono podczas kongresu stronnictw narodowych, gdzie uzgodniono, że Giertych (wówczas lider Wszechpolaków) miał być „tymczasowym” prezesem. Ale władzy raz zdobytej już nie oddał. – Pamiętam, jak mnie wówczas zapewniał, że sam nie pretenduje do żadnej szczególnej roli i wolałby się ograniczyć do służby np. jako pośrednik w ewentualnych kontaktach z Radiem Maryja. Nie mogłem przypuszczać, jak szybko okaże się, że po prostu kłamał i konsekwentnie od początku realizował całkiem inny plan. Miał powstać dynamiczny ruch, otwarty na wiele środowisk, poszukujący nowych ludzi i stwarzający dla nich możliwości. Zamiast tego Giertych wykorzystał LPR jako wehikuł autopromocji – ocenia prof. Broda.

Czas wierności „linii endeckiej” kończy się dla lidera LPR po referendum akcesyjnym. Udziela wówczas głośnego wywiadu dla „Gazety Wyborczej”, w którym po raz pierwszy pragmatyzm bierze górę nad ideowością.

Konrad, czyli kret

Podczas pełnienia funkcji ministra edukacji Giertych pozwala sobie jeszcze na ekscesy w rodzaju zastąpienia na liście lektur Witolda Gombrowicza Janem Dobraczyńskim, ale widząc, jak gwałtownie negatywne emocje wzbudza wśród uczniów, decyduje się na ucieczkę do przodu i ogłasza słynną „amnestię maturalną” dla absolwentów, którzy nie zdali egzaminu dojrzałości w 2006 roku. Jak się później okazało, niezgodną z Konstytucją RP.

W rządzie Jarosława Kaczyńskiego cały czas pełnił rolę „wewnętrznej opozycji”. Słynne były jego konferencje prasowe, podczas których atakował PiS z nie mniejszą energią niż sam Donald Tusk. Po przegranych przedterminowych wyborach odegrał istotną rolę w budowaniu „czarnej legendy IV RP”. Sympatię mediów, które jeszcze tak niedawno organizowały przeciw niemu międzynarodową nagonkę, zdobył sobie m.in. zeznaniami przed sejmową komisją ds. nacisków, poszukującą dowodów na przestępczy charakter „reżimu Kaczyńskiego”. Tam też dał po raz pierwszy próbkę specyficznego stylu, z jakiego dziś słynie. Jego zeznania nie dostarczyły żadnych twardych dowodów przeciw PiS, zawierały za to mnóstwo insynuacji i pomówień, na przykład na temat haków, jakie Jarosław Kaczyński miał jakoby gromadzić na temat polityków PO oraz ich rodzin.

„To ja rozwaliłem ten rząd. I jestem z tego dumny. Skoro pan chciał Konrada Wallenroda, to proszę bardzo” – mówi Giertych w rozmowie z „Newsweekiem”. I opowiada, że wszedł do rządu PiS niejako w porozumieniu z politykami PO. „My się przyjaźniliśmy z Tuskiem, Rokitą, Schetyną. Grywaliśmy z nimi po cichu w piłkę, w koszykówkę. Gdyby wówczas się o tym dowiedział nasz elektorat, toby nas rozszarpał. Ale taka była rzeczywistość. Jestem z Donaldem Tuskiem na „ty” od lat, a w rządzie PiS nie byłem z nikim na „ty” – wyznaje.

Wywiad jest prawdopodobnie próbą „przykrycia” nagrań opublikowanych przez „Wprost”, w których Giertych proponuje Piotrowi Nisztorowi założenie spółki szantażującej najbogatszych Polaków pisanymi na ich temat książkami. Adwokat władzy twierdzi, że była to zmyślona legenda. Na podobną legendę wygląda też opowieść o tajnej współpracy już w 2006 z Donaldem Tuskiem. Roman Giertych był wtedy raczej kretem podkopującym rząd Jarosława Kaczyńskiego, by ratować własną skórę, niż Konradem Wallenrodem Platformy.

Teoria spinacza

Jako mecenas wybiera najgłośniejsze medialnie sprawy, reprezentując celebrytów, polityków i biznesmenów. Ale wbrew temu, co mówi, wcale nie ogranicza się do praktyki adwokackiej. Tak naprawdę nigdy nie odszedł z polityki, cały czas wykorzystując tam swoje wpływy i znajomości. W 2008 r. dzięki zręcznemu manewrowi udało mu się nawet obsadzić swojego protegowanego Piotra Farfała na stanowisku prezesa Telewizji Publicznej. Za programy informacyjne TVP odpowiadał wtedy Jan Piński, też „jego człowiek”, jeden z „bohaterów” nagrań „Wprost”. W 2013 r. Giertych zakłada Instytut Myśli Państwowej, polityczny wehikuł dla Radosława Sikorskiego i Michała Kamińskiego, budujących prawe skrzydło PO.

W rozmowie z „Newsweekiem” puszy się: „Ja prowadzę procesy cywilne, gospodarcze na ponad trzy miliardy złotych. Obsługujemy trzy banki, trzy firmy giełdowe”. Jest lansowany przez TVN, wspiera go „Gazeta Wyborcza”. Kim zatem dziś jest Roman Giertych?

Jedni twierdzą, że mitomanem i mistrzem autokreacji, inni, że człowiekiem do zadań specjalnych, spinającym interesy obozu władzy na styku mediów i biznesu. Ci pierwsi kpią z byłego wicepremiera, drudzy radzą, by uważnie śledzić sprawy, którymi się zajmuje. Prof. Andrzej Zybertowicz przyznaje w wywiadzie dla „Fronda.pl”, że dotąd bagatelizował rolę Giertycha, ale teraz zmienił zdanie. „Wcześniej myślałem, że w TVN24 gości tak często, ponieważ krytykuje Jarosława Kaczyńskiego. Obecnie sądzę, że istotniejsze są jego związki z oligarchami, że tu znajduje się zasadniczy mechanizm” – mówi znany socjolog.

Nie wiadomo jeszcze, czy kariera Romana Giertycha załamie się po publikacji nagrań z jego udziałem. Rzecznik dyscyplinarny adwokatury ma wątpliwości co do metod stosowanych przez mecenasa, ale politycy PO, których reprezentował w sądzie, stają za nim nadal murem.

Początkiem błyskotliwej kariery Giertycha była aktywna rola w komisji śledczej ds. Orlenu. Początkiem naznaczonym dwuznacznością, bowiem już wtedy cieniem położyło się na nim potajemne spotkanie na Jasnej Górze z Janem Kulczykiem. Prasa spekulowała, że polityk w zamian za spokój ze strony komisji miał domagać się od Kulczyka „papierów” na Aleksandra Kwaśniewskiego. Dziś znów oba nazwiska pojawiają się w dwuznacznym kontekście – wykupienia książki poświęconej interesom najbogatszego Polaka. To symboliczna klamra spinająca publiczną aktywność Romana Giertycha, polityka niegdyś uważanego za anachronicznego, dziś raczej człowieka władzy przyszłości. Bezwzględnego w dążeniu do celu, działającego praktycznie poza demokratyczną kontrolą.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.