Nie chcą do Rosji

Andrzej Grajewski

publikacja 19.08.2014 05:20

Charków jest miastem wielu niespodzianek. Większość jego mieszkańców mówi po rosyjsku, wielu ma w Rosji rodziny. A jednak oparli się rosyjskiej dywersji. Mer rządzi miastem przez Skype’a, z Izraela, a wspólnota pobożnych Żydów modli się w budynku kurii biskupiej.

W odpowiedzi  na wezwanie  separatystów do przeprowadzenia referendum rozbijającego Ukrainę na ulice Charkowa wyszli młodzi ludzie  z flagani tego kraju OLGA IVASHCHENKO /epa/pap W odpowiedzi na wezwanie separatystów do przeprowadzenia referendum rozbijającego Ukrainę na ulice Charkowa wyszli młodzi ludzie z flagani tego kraju

Obserwując sytuację w Doniecku czy Ługańsku, gdzie wiosną wybuchła prorosyjska rebelia, zastanawiałem się, dlaczego spokojnie jest w Charkowie. Jeszcze pod koniec kwietnia doszło tutaj do wielkich starć ulicznych, a separatystom udało się zmobilizować kilka tysięcy zwolenników w centrum miasta. Wielu z nich przyjechało z Rosji, która jest oddalona zaledwie o 40 km. To właśnie Charków, drugie co do wielkości miasto Ukrainy (ponad półtora miliona mieszkańców), był pierwszym celem antyukraińskich prowokacji, które zaczęły się zaraz po ucieczce prezydenta Janukowycza do Rosji. Tutaj, na początku kwietnia, ogłoszono powstanie Charkowskiej Republiki Ludowej. Dzisiaj po separatystach niewiele pozostało.

Tarasowa Sicz
Niewątpliwie istotną rolę w tym odegrał wpływowy mer Charkowa Hennadij Kernes, przebiegły oligarcha z przestępczą przeszłością, który od lat zdominował tutaj nie tylko życie polityczne, gospodarcze, ale także skutecznie podporządkował sobie media. W lutym, po upadku Janukowycza, czujnie się rozglądał i, jak mówią, nasłuchiwał, czy rosyjskie czołgi grzeją już silniki, aby wyzwolić Charków spod „okupacji kijowskiewiej junty”. Kernes otwarcie wówczas wspierał postulaty separatystów przekształcenia Ukrainy w luźną federację. Jednak gdy zobaczył, że zamiast czołgów Putin przysłał do Charkowa bandę głupków – dywersantów, którzy budynek magistratu pomylili z teatrem, doszedł do wniosku, że nie ma się czego lękać i ponownie stał się ukraińskim patriotą.

Milicja i organy bezpieczeństwa wreszcie zaczęły ochraniać porządek, a specjalne jednostki uniemożliwiły okupację gmachów administracji państwowej i samorządowej. W końcu kwietnia miał miejsce zamach na Kernesa – w tajemniczych okolicznościach został rzekomo postrzelony. Jednak wielu ludzi w Charkowie wątpi w to, że rzeczywiście ktoś do niego strzelał. Według nieoficjalnej wersji rzekomy zamach został sfingowany, aby Kernes mógł opuścić miasto w dogodnym dla siebie czasie. Wyjechał na leczenie do Izraela i odtąd kieruje miastem przez Skype’a, co jest z pewnością rzeczą niezwykłą, ale nie na Ukrainie. Ktoś jednak czuwa w mieście, aby w Charkowie nie zapomniano, jak opatrznościowym człowiekiem jest dla jego mieszkańców postrzelony mer. Plakaty z wielkim zdjęciem Kernesa oraz napisem „Modlimy się za Pana” można spotkać w centrum miasta.

Działacze z charkowskiego Euromajdanu nie mają wątpliwości, że obecność oligarchów w polityce, nawet jeśli z powodów taktycznych obecnie pomagają centralnej władzy w Kijowie, w dłuższej perspektywie będzie ogromnym balastem dla proeuropejskich ambicji Ukrainy. – Kto z nich będzie chciał przestrzegać unijnych standardów, praworządności, transparentności, jeśli najlepsze interesy robi się w mętnej wodzie? – retorycznie pyta Natalka Zubar, jedna z najbardziej znanych działaczek społecznych w Charkowie, liderka organizacji „Majdan Monitoring”, która organizowała od listopada 2013 r. protesty w Charkowie. Jednak Kernes może liczyć nie tylko na przychylność miejscowych mediów, ale także wielu mieszkańców. Charków robi wrażenie miasta zadbanego i nieźle zarządzanego. Centrum jest czyste, wiele starych gmachów jest starannie restaurowanych. Imponujący jest stan dróg, co przeciwnicy mera Charkowa zapisują na konto tego, że ma on udziały w dużej fabryce asfaltu.

Dmitrij Marinin, radny miejski, który ma być kandydatem opozycji w wyborach na mera Charkowa, przekonuje jednak, że faktyczny obraz jest inny. Miasto jest zadłużone, w fatalnym stanie jest infrastruktura osiedli mieszkaniowych, gdzie mieszka większość charkowian. Przede wszystkim zaś w ostatnich latach system samorządu, zdaniem Marinina, zamienił się w dobrze funkcjonującą mafię, która przechwytuje najbardziej lukratywne zamówienia publiczne, nawet jeśli formalnie organizowane są przetargi. Problem w tym, że opozycja jest rozbita i poza internetem oraz demonstracjami ulicznymi nie bardzo potrafi znaleźć wspólny język z mieszkańcami miasta. – Łatwiej było organizować się przeciwko zagrożeniu ze strony Rosji – mówi Natalka Zubar. Na demonstracje pod pomnikiem Tarasa Szewczenki, gdzie zbierał się Euromajdan, przychodziły codziennie setki ludzi. Tworzyliśmy wtedy prawdziwą Tarasową Sicz, jak wspomina z uśmiechem tamten czas Aleksandr Szewczenko, z wykształcenia matematyk i jeden z pierwszej dwunastki, która wezwała Charków do poparcia kijowskiego Majdanu. Dzisiaj jednak nie wystarcza protestować, ale trzeba także przygotować konkretny program dla miasta, a przede wszystkim przekonać aktywistów społecznych, że nie wystarczy władzy kontrolować, ale należy spróbować samemu ją przejąć.

Na spotkaniu przedstawicieli miejscowych środowisk opozycyjnych w egzotycznym klubie „Indie”, czułem się jak w czasach pierwszej „Solidarności”. Ten sam rozgardiasz, gotowość do poświęceń i ogromna chęć do dyskutowania o wszystkim. To jednak ci zapaleńcy powstrzymali inwazję Putina, gdy w marcu i kwietniu pojawiły się w mieście dziesiątki samochodów z rosyjskimi „turystami”, którzy wraz z miejscowymi mętami starali się zajmować budynki publiczne i prowokowali burdy uliczne. Milicja i organy bezpieczeństwa długo w ogóle na to nie reagowały i gdyby nie postawa działaczy społecznych, Charków byłby dzisiaj drugim Donieckiem. W tych newralgicznych momentach ci ludzie swym męstwem i determinacją, opuszczeni właściwie przez własne państwo, przechylili jednak szalę na stronę ukraińską.

Walizka – dworzec – Rosja
Przełomowe były starcia pod koniec kwietnia, kiedy dywersanci wraz z miejscowymi gotowali się do kolejnego szturmu na siedzibę obwodowej administracji. Trzy tygodnie wcześniej, 6 kwietnia, wywlekli z budynku „Proswity” przy ul. Rymarskiej, gdzie mieściła się siedziba organizacji ukraińskich, grupę aktywistów i utworzyli dla nich „korytarz hańby”, przepędzając ich na kolanach w otoczeniu setek prorosyjskich demonstrantów przez centrum miasta. Milicja nie interweniowała, czekając na dalszy rozwój wypadków. Szczęśliwie w tym czasie – opowiada Szewczenko – miały się odbyć derby „Metalista” Charków z „Dnipro” Dniepropietrowsk. Kibole obu drużyn nienawidzą się serdecznie, ale znani byli także z sympatii proukraińskich. Kiedy dowiedzieli się, że w centrum Charkowa gromadzą się tłumy zwolenników przyłączenia do Rosji, natarli na nich z furią. Bojowe zawołanie atakujących brzmiało: cziemodan – wokzał – Rossija (walizka – dworzec – Rosja) i jasno wyrażało, co powinni zrobić zwolennicy przyłączenia Charkowa do Rosji. Całodzienne starcia, w których rannych zostało wiele osób, zakończyły się pełnym sukcesem kiboli. „Turyści” i tituszki, czyli lokalne męty, opłacane podobno cześniej przez byłego gubernatora Nikołaja Dobkina, uciekli w popłochu.

Wtedy zaczęło wreszcie działać ukraińskie państwo. Błyskawicznie przeprowadzono wymianę ponad połowy kierowniczych kadr w milicji i organach bezpieczeństwa. Zastępca gubernatora Charkowa Iwan Warczenko mówi, że Służba Bezpieczeństwa Ukrainy aresztowała ponad 300 lokalnych separatystów, otwarcie nawołujących do przyłączenia Charkowa do Rosji. Kilkudziesięciu z nich oczekuje na procesy, inni po zwolnieniu z aresztu uciekli do Rosji, m.in. szef organizacji „Opłot” Jewgienij Żylin, wcześniej szef lokalnej mafii trudniącej się reketem, czyli ściąganiem haraczu od przedsiębiorców, który zasłynął powiedzeniem, że prawo pozwala mu łamać kości zwolennikom Majdanu. „Opłot” dysponował poważną siłą kilkuset osiłków trenujących sporty walki. W starciach z milicją początkowo byli górą, ale pobici przez kiboli stracili na znaczeniu. Tak w charkowskich realiach wygląda niestandardowa wojna Putina, której nie prowadzą regularne oddziały zbrojne, ale dywersanci oraz lokalne struktury kryminalne. Niedawno separatyści znów podnieśli głowy i zapowiedzieli, że ogłoszą pospolite ruszenie, aby pomóc braciom w Doniecku. Gdy jednak poszedłem na zapowiedziany przez nich wiec pod pomnikiem Lenina, stały tam tylko nieliczne grupy działaczy z ukraińskimi flagami, wspomagane przez milicję. Separatyści zaś wiec odwołali.

Mozaika wyznań i religii
Chyba wszystkie religie i wyznania obecne na Ukrainie mają swoje wspólnoty i świątynie w Charkowie. Wyznaniem dominującym jest jednak prawosławie, należące do Patriarchatu Moskiewskiego. Do nich należą najpiękniejsze cerkwie w centrum miasta, sobory pokrowski i błagowieszczański , gdzie nawet w roboczy dzień można spotkać sporo modlących się ludzi. Obok nich są także prawosławni należący do Patriarchatu Kijowskiego i Ukraińskiego Kościoła Autokefalicznego. Zdecydowanie wspierają ukraińską państwowość, a ich duchowni brali udział w modlitwie na miejscowym Majdanie, który zbierał się pod pomnikiem Tarasa Szewczenki. Byli tam także miejscowi księża rzymskokatoliccy, a zwłaszcza proboszcz parafii pw. Wniebowzięcia NMP o. Aleksander Litwiniuk. Wspólnota katolicka w Charkowie liczy kilka tysięcy osób, skupionych w 5 parafiach diecezji charkowsko-zaporoskiej. Kiedyś katolikami byli tu głównie Polacy i Niemcy, dzisiaj są wszystkie narodowości. Liczną, rzucającą się w oczy grupą są Wietnamczycy, którzy przyjechali tu w czasach sowieckich i pozostali. W każdą niedzielę odprawiana jest dla nich Msza św. w języku wietnamskim. Ważną grupą jest wspólnota żydowska – liczna i wpływowa, nie tylko z powodu dwóch ostatnich merów Charkowa – Dobkina i Kernesa. W centrum miasta stoi wspaniała zabytkowa synagoga, jedna z większych we wschodniej Ukrainie. Osobliwością jest wspólnota judeochrześcijańska, łącząca kult Tory z wiarą w Jezusa Chrystusa. Ponieważ w synagodze nie mogli się spotykać, przygarnął ich Kościół. Co tydzień spotykają się na modlitwie w gmachu kurii biskupiej. Widok mężczyzn w jarmułkach, w nabożnym uniesieniu wymawiających imię Jezusa, był dla mnie może największą niespodzianką w czasie krótkiego pobytu w Charkowie.

Wszystkie wyznania chrześcijańskie wiosną br. jednoznacznie wsparły ukraińską suwerenność. Stosunek moskiewskiego prawosławia do tych wydarzeń nie był tak jednoznaczny. – O ile prawosławna hierarchia zachowywała się na ogół lojalnie – mówi gubernator Warczenko – to była grupa proboszczów wyraźnie wspierająca działania separatystów, którzy swoje marsze czasem zaczynali od nabożeństw w cerkwiach.

Próbowałem rozmawiać z kapłanem z katedralnego soboru, ale odmówił, twierdząc, że czas jest gorący, a oni boją się prowokacji. Jednak większość wiernych tego Kościoła, nawet jeśli ma zastrzeżenia do władzy w Kijowie, nie popiera separatystów. Irina, urzędniczka z prywatnej firmy, którą spotkałem w soborze pokrowskim (czyli pod wezwaniem Matki Bożej Opiekunki), dyskretnie zwróciła mi uwagę, abym nie fotografował wiernych, gdyż ludzie obawiają się, w jakich celach będą te zdjęcia wykorzystane. Pokazałem jej jednak legitymację „Gościa” i zgodziła się na chwilę rozmowy. Jest ekonomistką, nieźle zarabia, nie ma świadomości ukraińskiej w tym sensie, jak przedstawia się ona w zachodniej Ukrainie. Wychowała się w środowisku rosyjskojęzycznym, dla którego problem świadomości narodowej nie był ważny. – My byliśmy przede wszystkim z Charkowa – podkreśla. W rodzinie pamiętało się jednak o kozackich swobodach i o tym, że miasto założyli wolni Kozacy. Pamiętano także o dziadku, nauczycielu, który w 1937 r. został aresztowany pod zarzutem szerzenia ukraińskiego nacjonalizmu, tylko dlatego, że organizował konkurs pieśni ludowych.

Został rozstrzelany i jego nazwisko dzisiaj widnieje na tablicy memorialnej, która znajduje się na cmentarzu ofiar totalitaryzmów w parku leśnym Piatichatki, położonym kilka kilometrów od Charkowa. W centralnej kwaterze leżą polscy jeńcy wojenni z obozu w Starobielsku, rozstrzelani w gmaszysku miejscowego NKWD w centrum Charkowa (dzisiaj to siedziba Służby Bezpieczeństwa Ukrainy). Obok Polaków spoczywają tam również Ukraińcy i Rosjanie, rozstrzelani w czasach Wielkiego Terroru (1937–1939). Część jej rodziny pamięta także tragedię Wielkiego Głodu (Hłodomoru), kiedy na początku lat 30. chłopi z okolicznych wsi marli jak muchy, pomimo że ziemia jest żyzna i chleba wcześniej nikomu tutaj nie brakowało. Od tamtego czasu w wielu rodzinach przestało się rozmawiać po ukraińsku.

Jednak pamięć historyczna powoduje, że do Rosji, a zwłaszcza Rosji Putina, miejscowi odnoszą się z wielką nieufnością. – Ukraina daje nam jakieś szanse, jeśli wszystko się uspokoi. Od Rosji nie czeka nas nic dobrego – mówi Irina. – Dlatego śmiałam się, gdy dzwonili do mnie krewni z Rostowa nad Donem, zachęcając, abym natychmiast uciekała do Rosji, gdyż za chwilę do Charkowa przyjdą banderowcy i zrobią pogrom wszystkich prawosławnych mówiących po rosyjsku. Są jednak tacy, którzy także u nas ulegli tej propagandzie.

Mówiąc o fenomenie rosyjskojęzycznego Charkowa, który został wierny Ukrainie, gubernator Warczenko nazywa to pasywną świadomością ukraińską. Jak się okazało, to wystarczyło, aby hasła rosyjskiej irredenty zostały odrzucone. – Jesteśmy trochę jak Irlandczycy – mówi Aleksander Szewczenko – którzy na przestrzeni wieków często utracili język, ale zachowali jednak poczucie odrębności od Anglii. Ale to się zmienia – dodaje. – Na charkowskim Majdanie w 2004 r. mówiono wyłącznie po rosyjsku. Teraz często było słychać ukraiński, a wielu przemawiających po rosyjsku kilka słów próbowało jednak powiedzieć po ukraińsku. Agresja Putina – konkluduje Szewczenko – pomogła nam w utrwaleniu ukraińskiej świadomości, także wśród tych, którzy na co dzień rozmawiają w języku rosyjskim.•