Gen w kształcie jabłka

Stefan Sękowski

GN 33/2014 |

publikacja 13.08.2014 00:15

Polski chłop ma taką naturę, że co Pan Bóg dał, tego zmarnować nie może – mówi Tomasz Solis. Jeśli nie uda mu się sprzedać zebranych jabłek, będzie je musiał zniszczyć. To efekt rosyjskiego embarga na polskie owoce.

 Tomasz Solis to sadownik z urodzenia i zamiłowania jakub szymczuk /foto gość Tomasz Solis to sadownik z urodzenia i zamiłowania

Wzdłuż szeregu prostych ścieżek ciągną się rzędy owocowych drzewek. Tu, w Mikołajówce pod Kraśnikiem w województwie lubelskim, Tomasz Solis i jego żona uprawiają 16-hektarowy sad, z którego utrzymują siebie i dwóch studiujących synów. – To jest ligol, w sklepie będzie można je znaleźć zimą – mówi „Gościowi Niedzielnemu”, wskazując na duże, żółto-czerwone owoce. Dalej rosną jabłonie innych odmian, także gruszki, teraz fioletowe, a gdy dojrzeją, czerwone klapsy. Są tu także wiśnie, czereśnie, śliwki; rolnik eksperymentuje także z rzadkimi gatunkami roślin: różą karpatią, świdośliwką czy rokitnikiem, zwanym też rosyjskim ananasem. Tej nazwy chyba lepiej tu teraz nie używać. – Prawie wszystkie moje owoce szły na rynek wschodni. Teraz, gdy Rosjanie wprowadzili embargo na nasze owoce, zaczną się dla nas problemy. Właściwie już się zaczęły – mówi Solis.

Embargo w praktyce

Rosyjscy importerzy właśnie powinni odbierać polskie śliwki i wczesne odmiany jabłek. Wielu z nich ledwo co podpisało umowy z polskimi producentami. Niedawno w Rosji skończyła się wieloletnia kampania promocyjna naszych owoców, która jeszcze bardziej podniosła zainteresowanie polską żywnością. Rosjanie nie mogą ich jednak kupić, bo Kreml wykorzystuje w walce politycznej zmyślone niespełnienie przez polskich sadowników rosyjskich wymogów sanitarnych. – Część zbiorów być może sprzedam na polski rynek za pośrednictwem zaprzyjaźnionej grupy producenckiej. Ale większość pewnie wyląduje na giełdach rolniczych. Jestem przekonany, że do Elizówki pod Lublinem lub do Sandomierza ciężarówek z owocami przyjedzie bardzo dużo. A to odbije się na cenach, które spadną – żali się. Prawdziwa katastrofa zacznie się jednak, gdy dojrzeją ja- błka. – W tym roku oczekuję przyzwoitych zbiorów, choć na pewno nie rekordowych. Na wiosnę mieliśmy przymrozki. Ograniczyły owocowanie, ale z jabłkami jest tak, że gdy rośnie ich mniej na drzewach, to są dorodniejsze. W dodatku było w tym roku dużo opadów, to też przełoży się na jakość – opowiada. Zwykle jest to powód do radości, jednak nie tym razem: – Już wiem, że będzie ciężko je sprzedać.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.