Następni po Ukrainie?

Maciej Legutko

GN 39/2014 |

publikacja 25.09.2014 00:15

Gdy tylko w Donbasie Rosja osiągnęła swoje strategiczne cele, na pierwszej linii frontu znalazły się kraje bałtyckie. Gwałtownie nasiliły się rosyjskie prowokacje wobec Litwy, Łotwy i Estonii.

Barack Obama odwiedził Tallinn,  aby zapewnić mieszkańców krajów nadbałtyckich, że w dobie agresywnej polityki Kremla Stany Zjednoczone oraz NATO nie zostawią ich  bez pomocy. Na zdjęciu Barack Obama w towarzystwie prezydenta Estonii Toomasa Hendrika Ilvesa VALDA KALNINA /EPA/pap Barack Obama odwiedził Tallinn, aby zapewnić mieszkańców krajów nadbałtyckich, że w dobie agresywnej polityki Kremla Stany Zjednoczone oraz NATO nie zostawią ich bez pomocy. Na zdjęciu Barack Obama w towarzystwie prezydenta Estonii Toomasa Hendrika Ilvesa

„Co zostanie z krajów bałtyckich? Nic nie zostanie. Stacjonują tam samoloty NATO. W Polsce jest system obrony rakietowej. Los krajów bałtyckich jest przesądzony. Zostaną zmiecione”. Nawet średnio zorientowany w rosyjskiej polityce czytelnik domyśli się, że autorem tej wypowiedzi jest Władimir Żyrinowski, lider quasi-opozycyjnej wobec Kremla Liberalno-Demokratycznej Partii Rosji. W Polsce popisy nacjonalistycznego polityka są dobrze znane. Kilka miesięcy temu proponował nam wspólny rozbiór Ukrainy. Wypowiedź dla telewizji Rossija 24 została więc potraktowana jako polityczny folklor. Na Litwie, Łotwie i w Estonii obawy są jednak dużo większe. Moskwa zaczęła regularnie mieszać się do ich spraw wewnętrznych, odgrzewa zadawnione spory, a nawet organizuje prowokacyjne akcje zbrojne.

Porwanie w Estonii

2 i 3 września z wizytą w Estonii przebywał prezydent USA Barack Obama. Odwiedziny w Tallinnie miały być jasnym sygnałem, że w dobie agresywnej polityki Kremla Stany Zjednoczone nie zapominają o najmniejszych członkach NATO z krajów bałtyckich. Obama podkreślił, iż chce „aby Estończycy wiedzieli, że respektujemy wszystkie nasze zobowiązania traktatowe”. „USA Today” cytował anonimowych amerykańskich urzędników, którzy zuchwale deklarowali, że wizytą w Estonii chcą pokazać Putinowi, by nawet nie myślał o „pogrywaniu” z krajami bałtyckimi.

Zaledwie dwa dni później Moskwa dobitnie pokazała Zachodowi, kto teraz rozdaje karty w tej części Europy. 5 września Estonią wstrząsnęła informacja o zatrzymaniu w Rosji Estona Kohvera, oficera estońskiej Służby Bezpieczeństwa Wewnętrznego (Kaitespolitse – KaPo). Rosyjska Federalna Służba Bezpieczeństwa (FSB) oświadczyła, że schwytano go podczas „wykonywania tajnej operacji”. Znaleziono przy nim broń, pieniądze i sprzęt do nagrywania. Po oświadczeniach władz w Tallinnie, które dokonały rekonstrukcji zdarzeń, okazało się, że tak naprawdę FSB przeprowadziła operację rodem z najgłębszych lat zimnej wojny. Eston Kohver nie został bowiem schwytany w Rosji, tylko porwany z terytorium Estonii, niedaleko przejścia granicznego Luhamaa. Oficer KaPo, który specjalizował się w zwalczaniu przygranicznego przemytu, został zwabiony w pułapkę. Anonimowy informator umówił się z Kohverem na spotkanie. Ten przybył w ustalone miejsce. Ubezpieczający go z odległości agenci KaPo zeznali, że następnie przerwana została ich łączność radiowa, a teren zasnuły granaty dymne. Na miejscu pozostały tylko ślady kilku osób prowadzące na drugą stronę granicy. Moskwa nawet nie ukrywała, że zależy jej na upokorzeniu Tallinna. Jeszcze tego samego dnia rosyjskie media obiegły zdjęcia schwytanego agenta oraz znalezionego przy nim sprzętu wywiadowczego.

Spośród krajów bałtyckich to właśnie Estonia w swej najnowszej historii najczęściej doświadczała „na własnej skórze” agresywnej polityki wschodniego sąsiada. W 2007 roku padła ofiarą jednego z największych w historii cybernetycznych ataków. Zablokowane zostały serwery wszystkich najważniejszych estońskich urzędów, banków i mediów. Sprawcy pozostali anonimowi, lecz władze w Tallinnie od początku nie miały wątpliwości, że stoi za tym Rosja.

Bezpieczeństwo wewnętrzne kraju podkopuje też liczna mniejszość rosyjska, która stanowi około jednej czwartej populacji. W trzecim największym estońskim mieście – Narwie – stanowi ona aż 95 proc. ludności. Ze wszystkich krajów nadbałtyckich właśnie tutaj doszło do najpoważniejszych od upadku ZSRR wystąpień Rosjan. W kwietniu 2007 r., po demontażu w Tallinnie pomnika wdzięczności armii radzieckiej, doszło do gwałtownych dwudniowych zamieszek, połączonych z plądrowaniem sklepów i demolowaniem centrum stolicy.

Pogróżki na Łotwie

Równie napięte relacje z Moskwą ma Łotwa. Ostatnie miesiące stoją pod znakiem serii mniejszych lub większych prowokacji. Rosyjskie myśliwce i okręty regularnie naruszają łotewską przestrzeń powietrzną i morską. Łotysze „odwdzięczają się” drobnymi gestami, takimi jak zablokowanie jesienią tras koncertowych rosyjskich artystów manifestujących poparcie dla Putina i jego polityki. 14 września napięcie dodatkowo podgrzał Konstantin Dołgow, pełnomocnik ds. Demokracji i Nadrzędności Prawa w rosyjskim MSZ. Ostrzegł on, że nieprzychylna polityka łotewskich władz wobec mieszkających w ich kraju Rosjan może skutkować „daleko idącymi, niesprzyjającymi konsekwencjami”.

Deklaracja ta, wygłoszona w dodatku w Rydze, ma prawo budzić szczególny niepokój na Łotwie, którą zamieszkuje największy wśród byłych republik ZSRR odsetek Rosjan. Stanowią oni ponad 26 proc. ludności. Ich relacje z władzami i resztą społeczeństwa są bardzo trudne. Po upadku sowieckiego imperium Rosjanie, którzy pozostali na terytorium Łotwy, nawet żyjący tam od urodzenia, musieli zdać egzamin ze znajomości języka łotewskiego, aby otrzymać obywatelstwo. W konsekwencji niemal połowa łotewskich Rosjan jest bezpaństwowcami, a możliwości otrzymania dobrego wykształcenia i pracy są ograniczone. Taka polityka Rygi budzi spore kontrowersje także Rady Europy i Unii Europejskiej.

Przepaść między Łotyszami i rosyjską mniejszością pogłębia polityka historyczna. Na Łotwie wciąż organizowane są uroczystości upamiętniające weteranów II wojny światowej, którzy walczyli o niepodległość u boku III Rzeszy. „Faszystowskie” manifestacje działają na łotewskich Rosjan jak płachta na byka i ułatwiają Kremlowi podsycanie ich niechęci do kraju, który zamieszkują. W dobie coraz agresywniejszej polityki Moskwy łotewskie media alarmują, że kraj jest bezbronny wobec potężnego sąsiada. Rosjanie zdobyli ogromne udziały w najważniejszych bankach i przedsiębiorstwach.

Pobór na Litwie

W znacznie lepszej sytuacji znajduje się ostatni z krajów bałtyckich, czyli Litwa. Rosyjska mniejszość stanowi niecałe 6 proc. społeczeństwa, ale w ostatnich miesiącach to właśnie Litwini najbardziej drażnią Moskwę swoimi posunięciami. Prezydent Dalia Grybauskaite w lipcu publicznie stwierdziła, że polityka Władimira Putina przypomina jej działania Hitlera i Stalina. Oburzone rosyjskie MSZ rozważało nawet odpowiedzenie Litwie sankcjami gospodarczymi. Za odważną retoryką prezydent Grybauskaite podążają konkretne i skuteczne próby zmniejszenia rosyjskiego nacisku, na przykład w sferze energetyki. W Kłajpedzie, największym litewskim porcie, do końca roku rozpocznie działalność gazoport. Sprowadzany z Norwegii surowiec zaspokoi jedną czwartą krajowego zapotrzebowania i znacznie zredukuje uzależnienie od Gazpromu.

Na początku września rosyjska administracja znalazła nowy bat na niepokorną Litwę. W tym celu sięgnięto jeszcze do czasów Związku Radzieckiego. W 1990 roku ZSRR znajdował się już u progu rozpadu. 11 marca tego roku, po proklamacji przez Litwę niepodległości, jej obywatele zaczęli samowolnie opuszczać szeregi Armii Czerwonej. Serwis „Wiadomości znad Wilii” ostrzega, że rosyjska prokuratora postanowiła powrócić do tego zapomnianego epizodu historii. Litwini, którzy uciekli w 1990 roku z sowieckich wojsk, mają być ścigani i sądzeni za dezercję. „Wiadomości...” informują, że dotyczy to obecnie 1465 osób. Władze w Wilnie potraktowały prowokację Kremla z pełną powagą. Departament Bezpieczeństwa Państwowego zaapelował do zagrożonych obywateli, aby powstrzymali się z podróżami do Rosji, ale także do Białorusi i krajów niezrzeszonych w NATO i UE.

Skazani na NATO

Krajom nadbałtyckim nie brakuje asertywności w relacjach z Rosją. Przywódcy Litwy, Łotwy i Estonii chyba najlepiej w Europie potrafią oceniać rosyjską politykę i widzą, jakie niesie ona zagrożenia. Umiejętność realnej oceny sytuacji nie zmienia jednak faktu, że wobec bezpośredniej agresji potężnego sąsiada trzy nadbałtyckie kraje są bez szans. Siły zbrojne każdego z nich liczą zaledwie po kilka tysięcy żołnierzy. Z powodu braku własnych myśliwców przestrzeń powietrzną patrolują samoloty NATO. W strategiach obronnych Litwy, Łotwy i Estonii wprost określono, że w przypadku inwazji wroga nadzieja na obronę pokładana jest w pierwszej kolejności w siłach Paktu Północnoatlantyckiego.

Teoretycznie Zachód zapewnia o gotowości do obrony także tej części Europy. Po wrześniowym szczycie NATO w Newport kanclerz Angela Merkel obiecywała: „Jeśli chodzi o kwestię obrony krajów bałtyckich, zapewniam, że integralność terytorialna tych krajów zostanie zachowana”. Pakt Północnoatlantycki wobec nowych zagrożeń ma też stać się organizacją bardziej mobilną i lepiej odpowiadającą na nagłe zagrożenia bezpieczeństwa. Gwarantować to mają nowe siły szybkiego reagowania.

Zuchwałe porwanie estońskiego oficera wywiadu dobitnie pokazało, że do skutecznej obrony Litwy, Łotwy i Estonii przed rosyjskimi zakusami nie wystarczy tylko bojowa retoryka. Kreml pokazał już, że skończył się czas niekwestionowanych granic w Europie. W krajach nadbałtyckich w najbliższych miesiącach najpewniej dojdzie do kolejnych prowokacji.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.