Fotoreporter jak kierowca

GN 41/2014 |

publikacja 09.10.2014 00:15

O pocałunkach, zimnych oczach i domach bez domofonów z Chrisem Niedenthalem rozmawia Barbara Gruszka-Zych.

Chris Niedenthal – jeden z najbardziej znanych i docenianych fotoreporterów w Europie. jakub szymczuk /foto gość Chris Niedenthal – jeden z najbardziej znanych i docenianych fotoreporterów w Europie.

Barbara Gruszka-Zych: Kto Panu ustawia te świetne kadry?

Chris Niedenthal: To już chyba musi być ktoś wyżej. (śmiech) Fotograf powinien mieć oko nastawione na to, żeby widzieć rzeczy, które w pierwszym momencie nie każdy potrafi zobaczyć.

Trzeba stale nosić ze sobą aparat…

Jak się jest fotoreporterem, to zazwyczaj się go ma. Przez większość życia chodziłem z aparatem.

Fotoreporterzy chorują na kręgosłup. Pan też dorobił się takiej dolegliwości?

Niestety tak. Noszenie ciężkiej torby na jednym ramieniu przez kilkadziesiąt lat nie wpływa dobrze na zdrowie kręgosłupa.

To cena tego zawodu. Do tego dochodzi psychiczne oddanie się tej robocie na wyłączność.

Rzeczywiście, trzeba być w stałej gotowości. Ale żeby być dobrym fotografem, trzeba swoją pracę kochać, a nie tylko lubić. Lubienie to za mało, potrzebna jest miłość, i to często od pierwszego wejrzenia.

Ile Pan musiał za to zapłacić?

Praca fotoreportera utrudnia życie rodzinne. Gdybym robił zdjęcia w studiu, byłbym w domu codziennie. Jako fotoreporter większość zdjęć robiłem poza swoim domem, swoim miastem, a często też poza swoim krajem.

Jak znosiła to Pana żona?

Chapeau bas dla mojej żony Karoliny, że ze mną wytrzymała przez 38 lat. Wzięliśmy ślub trzy lata po tym, jak przyjechałem do Polski z Londynu. Byłem świeżym, niedoświadczonym fotografem i starałem się intensywnie pracować. Lata 70., 80. spędzałem na wyjazdach. Dla mojego syna też nie była łatwa stała nieobecność ojca.

Zrobił Pan genialne zdjęcie całujących się Danuty i Lecha Wałęsów. Scena jak z „Love story”. Widać na nim, jak oni musieli się kochać.

Mówi się, że fotograf pamięta wszystkie zdjęcia, a ja tej klatki akurat nie pamiętałem. Pewnie dlatego, że w tamtych czasach nigdy nie oglądałem swoich zdjęć. Po zrobieniu wysyłałem je niewywołane do Nowego Jorku, do „Newsweeka”. Tam je wywoływali, bo wtedy mieli stuprocentową pewność, że były zrobione specjalnie dla nich. Trafiłem na tę fotografię dopiero niedawno, kiedy przygotowywałem wystawę „Solidarność jest kobietą”. To zdjęcie zrobiłem już po strajku. „Solidarność” dostała nową siedzibę w Gdańsku-Wrzeszczu. Umówiłem się z Lechem, że zjemy sobie wspólnie śniadanie, a potem pojedziemy do jego nowej pracy. No i stałem się świadkiem sceny, kiedy Lech całuje swoją żonę na „do widzenia”. Całuje Pan żonę, wychodząc do pracy? No, czasami tak…(śmiech) To nie było tak, że powiedziałem: „Lechu, pocałuj Danusię”, ale to stało się całkiem naturalnie. Oni wyglądają na tym zdjęciu jak dwa gołąbki.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.