Złotodajne hobby

Stefan Sękowski

GN 43/2014 |

publikacja 23.10.2014 00:15

W kaskach malowanych przez Piotra Parczewskiego jeżdżą najlepsi żużlowcy, a Kamil Stoch spełnił swoje marzenie o lataniu samolotem. Założycielki firmy GOSHICO promują ludowe wzory na sprzedawanych za granicą torebkach. Są dowodem na to, że pasję można przekuć w sukces zawodowy.

Produkowane przez siostry Agnieszkę Kotlonek-Wójcik i Małgorzatę Kotlonek-Horoch charakterystycznie zdobione torebki cieszą się ogromną popularnością w całej Europie Ewa Sawicka /GOSHICO Produkowane przez siostry Agnieszkę Kotlonek-Wójcik i Małgorzatę Kotlonek-Horoch charakterystycznie zdobione torebki cieszą się ogromną popularnością w całej Europie

Piotr Parczewski od zawsze lubił rysować. Jeszcze jako dziecko godzinami siedział w swoim pokoju i tworzył. Pewnego dnia w empiku zauważył zagraniczne pismo o malowaniu aerografem – i zafascynował się jego zastosowaniem. – Śmieję się, że wykupywałem pół nakładu przeznaczonego na nasz rynek. Drugi egzemplarz wracał niesprzedany do USA – opowiada „Gościowi Niedzielnemu” Parczewski. Mały pistolet do malowania znał w „pancernej” radzieckiej wersji z domu, ponieważ jego ojciec był dekoratorem wnętrz. Jednak to z zagranicznego pisma dowiedział się, że za jego pomocą można tworzyć prawdziwe cuda. A że jego drugą pasją (początkowo platoniczną) były motocykle, zaczął pokrywać kolejne jednoślady i kaski coraz bardziej interesującymi wzorami. Jednak co innego hobby, a co innego wykształcenie, które w przyszłości da pracę – i tak zamiast malarstwa czy wzornictwa ukończył prawo.
Pink Floyd na motorze

– Po studiach pracowałem a to w sądach, a to w różnych agencjach rządowych. Jednak babranie się w papierkach mnie przytłaczało. Wolałem tworzyć i gdy dawało to komuś radość, czułem się szczęśliwy. W końcu w 2004 roku rzuciłem etat i postanowiłem zarabiać tylko dzięki swojej pasji – mówi Parczewski. – Otworzyłem w Elblągu firmę zajmującą się sprzedażą lakierów samochodowych renomowanych marek. Miało to być uzupełnienie drugiego pionu działalności, ale znacznie dla mnie ważniejszego – stylizacji motocykli. W zimie, martwym sezonie dla motocyklistów, tworzyłem liczne projekty na motocyklach i kaskach, zaś latem, gdy motocykliści dosiadali swych maszyn, intensywnie zajmowałem się handlem. Taki układ powodował brak przestoju w działalności firmy ze względu na sezonowość poszczególnych branż – opowiada.

Dziś Parczewski maluje przez cały rok, tyle ma zamówień. – Gdy zaczynałem, rynek na tego typu usługi w Polsce w ogóle nie istniał. Pierwsze zamówienia zdobywałem dzięki znajomościom w środowisku motocyklistów. Teraz już mam wyrobioną markę i ugruntowaną pozycję – opowiada. Do jego klientów należą m.in. żużlowcy Jarosław Hampel i Grzegorz Walasek, Michał Wójcik z kabaretu Ani Mru Mru, ostatnio dołączyli do nich elitarni piloci F-16 i załoga Biało-Czerwonych Iskier z Dęblina. Artysta nie lubi monotonii; jego prace nie powstają taśmowo, każda jest unikatowym dziełem. – Motor czy kask ma podkreślać indywidualność swojego właściciela. Klienci przychodzą do mnie z ogólnie zarysowanymi pomysłami, ja pomagam im je skonkretyzować. Rozmawiam z nimi, staram się wyciągać z nich to, co by ich wyróżniało – opowiada. Realizacje bywają nietypowe, jak np. okładka płyty „The Wall” zespołu Pink Floyd, wymalowana na motocyklu, albo podobizny członków rodziny na kasku jednego z motocyklistów. I choć wykonanie każdego z nich to ciężka, długotrwała praca, Piotrowi sprawia to przyjemność i daje poczucie artystycznego spełnienia.
 

Belgia lubi Łowicz

Podobnie swoją działalność widzą Agnieszka Kotlonek-Wójcik i Małgorzata Kotlonek-Horoch z Warszawy, założycielki firmy GOSHICO. Teraz już same nie szyją torebek, zajmując się zarządzaniem przedsiębiorstwem i projektowaniem. Jednak gdy w 2006 r. założyły swoją firmę, było inaczej. Pani Agnieszka kierowała działem handlowym amerykańskiej firmy akcesoriów komputerowych, zaś pani Małgorzata była charakteryzatorką na planach zdjęciowych i w teatrze. – Obie czułyśmy, że potrzebujemy czegoś więcej, chciałyśmy się realizować, to znaczy dać światu kawałek nas, naszej wrażliwości i estetyki – opowiada Małgorzata Kotlonek-Horoch. – Od najmłodszych lat kształciłam się plastycznie. Nauczyłam się patrzeć na rzeczywistość obrazami i konstrukcjami, zestawiać kształty i kolory. Aga umiała szyć. W ten sposób zaczęłyśmy robić torebki. Początkowo to było hobby, żadna kalkulacja biznesowa – dodaje. Hobby, które wymagało poświęceń. – Pierwsze kroki stawiałyśmy w naszych domach. Same jeździłyśmy do hurtowni po materiały, kroiłyśmy je i kombinowałyśmy, jak zrobić coś pięknego i użytecznego. Siedziałyśmy po nocach i w weekendy. Każde zarobione pieniądze inwestowałyśmy w wyprodukowanie kolejnej torebki. Wszystko wynagradzała satysfakcja, że robimy coś, co lubimy, a jak się wkrótce okazało – co lubią także inni – opowiada.

Jednak nie wszyscy wierzyli w ich pomysł, postanowiły bowiem szyć torebki z filcu – sztywnego i surowego, kojarzonego do tej pory z zupełnie innymi produktami. A w dodatku ozdabiać je ludowymi ornamentami. Hurtownicy łapali się za głowy, twierdzili, że „to się nie sprzeda” – do czasu, gdy okazało się, że torebki mają liczne wielbicielki. – Chciałyśmy pokazać, że można zrobić produkt inspirowany tradycyjnymi motywami etnicznymi, który nie będzie przaśny. Zwróciłyśmy się w stronę nowoczesnej formy, proponując bardzo „modowy” dodatek dla ludzi w naszym wieku, którzy chcieli przemycać ornamenty rodzimej kultury w sposób nieoczywisty, a nawet w jakiś sposób awangardowy – mówi Kotlonek-Horoch. Z czasem siostry musiały zrezygnować z innych zajęć i w pełni poświęcić się GOSHICO, w którym zatrudniają obecnie kilkanaście osób. Ich torebki z łowickimi, ale również perskimi czy greckimi wzorami można dziś kupić nie tylko w Polsce, ale także w Belgii, Czechach, Niemczech czy Norwegii.

Spokojnie, bez nerwów

– Tego, co robię, nigdy nie traktowałem jako pracy. To była moja pasja. Gdy idę do studia projektowego, nie mówię, że idę pracować, ale że idę sobie pomalować. Raz w roku biorę kilka tygodni urlopu i pod koniec już nie mogę się doczekać, kiedy znów będę tworzył – opowiada Parczewski. Dodaje jednak, że jeśli ktoś chciałby podobnie jak on realizować swoje hobby biznesowo, musi się do tego przygotować. Tak było w jego przypadku, gdy do komercyjnego malowania przechodził stopniowo, jednocześnie rozwijając dystrybucję lakierów. – Niszowe formy działalności muszą być wsparte inną działalnością. Rzucanie się na głęboką wodę nie przyniesie oczekiwanego efektu. Finanse były dla mnie zawsze na trzecim planie. Jeśli ktoś już na początku oczekuje wielkich pieniędzy, to jest spalony – mówi. Sam doszedł do własnej pracowni, zaczynając w pokoju w bloku, przez piwnicę, poddasze i zaplecze sklepu. – Warto mieć wizję tego, co się chce osiągnąć za ileś tam lat i stawiać malutkie kroczki w tym kierunku. Tego uczyła mnie moja mama: do wszystkiego podchodzić spokojnie, jeśli nie wyjdzie tak, jak się zamierzało, to wyjdzie inaczej – tłumaczy.

Także założycielki GOSHICO podkreślają, że wielką rolę w ich rozwoju odegrali rodzice. – Od zawsze zaszczepiali i podsycali w nas ciekawość świata, potrzebę podejmowania nowych działań, odwagę w realizacji naszych pasji. Byłyśmy więc bardzo aktywne i nigdy nie mogłyśmy ustać w miejscu – mówi Kotlonek-Horoch. Podkreśla, że nie wystarczy tylko ruszyć ze swoim przedsięwzięciem, ale trzeba także być cały czas na bieżąco ze zmieniającymi się trendami, a także być gotowym na odparcie przeciwności. Gdy na rynku pojawiły się podróbki ich torebek, siostry zastrzegły najbardziej popularne wzory w Urzędzie Patentowym. – Trzeba nauczyć się wyciągać wnioski z własnych błędów i pamiętać, że „po burzy wychodzi słońce”. Skupiajmy się na tym, na co mamy wpływ. Na resztę nie traćmy energii – radzi pani Małgorzata.

Teraz GOSHICO planuje mocniejsze wyjście za granicę i rozwinięcie produkcji skórzanych toreb, z bardziej abstrakcyjnymi wzorami – by nie być kojarzonym tylko z klimatami ludowymi. Z kolei Parczewski zaczął kształcić swoją… przyszłą konkurencję. – Ona i tak się kiedyś pojawi, więc pomyślałem, że można młodszym ułatwić start i przy okazji wykorzystać to komercyjnie. Ja musiałem wszystkiego uczyć się sam, poza tym z czasem pojawiła się u mnie potrzeba dzielenia się umiejętnościami. Stąd pomysł na warsztaty – opowiada. A po zajęciach z malowania wsiada na własnego harleya i zakłada na głowę… czarny kask. Czasem szewc bez butów jeździ.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.