Narzucony konflikt

Andrzej Grajewski

GN 13/2015 |

publikacja 26.03.2015 00:15

Rok temu zaczęły się niepokoje w miastach na wschodniej Ukrainie. Szybko przerodziły się w krwawą, ciągle trwającą wojnę. Jak powstał konflikt, który zmienił Europę?

„Nie ma Putina – nie ma płaczu” głosi napis na transparencie podczas antywojennej demonstracji, zorganizowanej w centrum Mariupola w ubiegłym tygodniu Nikołaj Lisogor „Nie ma Putina – nie ma płaczu” głosi napis na transparencie podczas antywojennej demonstracji, zorganizowanej w centrum Mariupola w ubiegłym tygodniu

Niezwykła była jego dynamika. Pierwsza ofiara została zasztyletowana podczas demonstracji w Doniecku 13 marca 2014 roku. Ale miesiąc później powstało już zbrojne tzw. pospolite ruszenie Donieckiej Republiki Ludowej, która zajęła Słowiańsk, na kilka miesięcy robiąc z miasta centrum separatystycznego oporu. W odpowiedzi Rada Bezpieczeństwa Ukrainy ogłosiła początek operacji antyterrorystycznej, który zakładał stłumienie buntu przy użyciu sił policyjnych i wojsk wewnętrznych. Tego scenariusza nie udało się zrealizować. Uliczne zamieszki zamieniły się w regularną wojnę. Starcie pod Iłowajskiem w sierpniu 2014 r. było największą bitwą pancerną w Europie od zakończenia II wojny światowej. Ostatecznie Ukraina straciła kontrolę nad obwodami ługańskim i donieckim, a parlament uznał te obszary za terytoria okupowane.

Postsowiecka nostalgia

Elita ukraińska została zaskoczona skalą buntu na Wschodzie. Nie brano pod uwagę, że do sporu włączy się Rosja, wykorzystując niezadowolenie, które tam narastało od pierwszych starć na Majdanie.

Także Rosja się pomyliła, nie doceniając siły i determinacji ukraińskiego oporu. Nastroje społeczne zdawały się sprzyjać powtórce krymskiego scenariusza. Wielu mieszkańców Donbasu nie ceniło ukraińskiej państwowości. Nie czuli się Ukraińcami, nie posługiwali się ukraińskim językiem. Nie czuli się także Rosjanami, ale miejscowymi, dla których identyfikacja regionalna była najważniejsza. Ważnym spoiwem z rosyjskim światem była więź religijna, symbolizowana na tym obszarze przez Patriarchat Moskiewski. Regionalnej odmienności sprzyjała dominacja rosyjskich mediów, nie tylko w wymiarze publicystyki czy programów informacyjnych, ale również kultury masowej.

Mieszanka zachowań

– Aby zrozumieć tutejszą specyfikę, warto pamiętać, że w czasach sowieckich każdy przejaw ukraińskiej tożsamości był tutaj tępiony. Wystarczyło się ubrać w wyszywankę, czyli ukraiński strój ludowy, aby zostać uznanym za banderowca – wspomina dr Tamara Sabelnikowa z Doniecka. Jej badania językowe w regionie pokazały, że o ile miasta w Donbasie mówiły prawie wyłącznie po rosyjsku, wieś często była ukraińska. Od lat 70. ub. wieku nie istniała w Donbasie żadna ukraińska szkoła. Efekty tamtych procesów widać było w ostatnich miesiącach. Na hasło tworzenia tzw. opołczenija, czyli zbrojnego pospolitego ruszenia przeciwko władzy Kijowa, pierwsi odpowiedzieli przedstawiciele środowisk robotniczych z ośrodków przemysłowych, z Ługańska, Makiejewki, Gorłówki, Kramatorska czy Słowiańska. Mieszkańcy wsi natomiast często zaciągali się do ukraińskich batalionów ochotniczych. – W miejscowych elitach, zwłaszcza akademickich, dominują ludzie o orientacji prorosyjskiej. Wielu z nich wsparło separatystów – wspomina Andrzej Iwaszko, lider polskiej mniejszości w Mariupolu, pracownik naukowy miejscowego uniwersytetu. Chodzili na wiece separatystów, nosili im jedzenie, kiedy okupowali budynki administracji państwowej. W tym czasie w słowniku politycznym pojawił się termin Noworosja. Wprowadzili go historycy z Uniwersytetu Donieckiego, odwołując się do nazwy nadanej przez carycę Katarzynę II terenom zdobytym na Imperium Osmańskim. Noworosja to pojęcie szersze aniżeli Donbas, gdyż obejmuje Krym oraz rejon Dniepropietrowska, Nikołajewa, Krzywego Rogu, Chersonia, Odessy, a nawet Tyraspola w Naddniestrzu. W ruchu separatystycznym jest także drugi nurt, odwołujący się do tradycji bolszewickiej, tzw. Doniecko-Krzyworoskiej Republiki Ludowej. To właśnie flagi tamtej republiki powiewają dzisiaj nad Donieckiem i Ługańskiem jako barwy Donieckiej Republiki Ludowej, a jej liderzy głoszą hasła równości i nacjonalizacji własności zagrabionej „narodowi” po 1991 roku.

„Bandyta, ale nasz”

Dla wschodniej Ukrainy szokiem było obalenie przez Majdan prezydenta Wiktora Janukowycza, chociaż nie był on tam jakoś wyjątkowo kochany. Wiedziano, że to były kryminalista i złodziej, ale pamiętano, że nieźle rządził Donieckiem. Gdy został prezydentem całego kraju, ze Wschodu zabrał własną ekipę do Kijowa, która budowała mu biznesowe zaplecze oraz tworzyła zręby jego administracji. Mieszkańcy Donbasu niewiele z tego mieli, gdyż ta władza okradała ich nie mniej bezwzględnie niż poprzednie ekipy, ale mieli poczucie, że ten układ zabezpiecza ich prawa i odmienność. – Mówiło się o nim: „Janukowycz to bandyta, ale nasz bandyta” – wspomina dziennikarka Tatiana Ignaczenko z Kanału 5, relacjonująca wojnę w Donbasie. Największym błędem władz ukraińskich, jej zdaniem, było oddanie wschodniej Ukrainy we władzę pospolitych przestępców i postsowieckiej nomenklatury, która zbudowała tutaj sobie nieomal udzielne księstwo. Janukowycz poszedł do Kijowa, ale na miejscu pozostali jego ludzie, przede wszystkim w resortach siłowych, administracji państwowej oraz prokuraturze. To oni przez swoją bezczynność wiosną 2014 r., kiedy na ulice wyszli pierwsi bojówkarze z hasłami przyłączenia do Rosji, doprowadzili do tego, że fala buntu rozlała się po całym regionie.

Polityków Partii Regionów, wiernych Janukowyczowi, szybko zastąpili nowi liderzy, tzw. ludowi gubernatorzy, jak Paweł Gubariow w Doniecku czy Aleksandr Charitonow w Ługańsku. Samozwańcy w imieniu „ludu” próbowali przejąć władzę w terenie. Siły porządkowe reagowały słabo albo nie reagowały wcale. – Proszę sobie wyobrazić, że kiedy w kwietniu 2014 r. bojówki DNR okupowały budynki administracji i milicji w Mariupolu, Służba Bezpieczeństwa Ukrainy nie prowadziła dochodzenia w tej sprawie, ale wszczęła śledztwo w sprawie organizacji próbujących bronić Ukrainy – mówi Wiktoria Priduszczenko, jedna z liderek inicjatyw obywatelskich, które wiosną 2014 r. zmusiły władze w Kijowie do podjęcia działań w obronie miast. Wcześniej polityką się nie zajmowała. Była główną księgową w dużej prywatnej firmie. W kwietniu 2014 r. wróciła z Kanady, gdzie odwiedzała wnuczkę, do Mariupola. Zobaczyła, że na centralnym placu miasta powiewa rosyjska flaga. Wtedy stała się działaczką polityczną. To ona miała wielki wpływ na to, że Mariupol nadal jest ukraiński. Aktywność ukraińskich kobiet w tych wydarzeniach to także jedna z cech charakterystycznych wydarzeń we wschodniej Ukrainie.

Stonka spadła na Charków

We wschodniej Ukrainie nie było „zielonych ludzików”, jak na Krymie. Pojawili się za to w wielkich ilościach młodzi ludzie, których miejscowi zaczęli nazywać turystami Putina. Przyjeżdżali najczęściej w weekendy, aby wesprzeć miejscowych podczas wieców, które od marca organizowane były w wielu miastach wschodniej Ukrainy. – W Charkowie – wspomina Natalka Zubar, jedna z liderek miejscowego Euromajdanu – wyróżniali się nieznajomością miejskiej topografii, obcym akcentem i agresywnym zachowaniem wobec tych, którzy chodzili z ukraińskimi wstążkami. Sami nosili tzw. wstążkę gieorgijewską, symbol nowego rosyjskiego patriotyzmu, w barwach pomarańczowo-czarnych. Nazywaliśmy ich colorado, od stonki, która ma podobne ubarwienie. Pomagali im miejscowi, zorganizowani wcześniej w klubach walki „Opór”. Ćwiczyli sporty walki, pracowali jako ochraniarze w agencjach towarzyskich oraz nocnych klubach. Wiosną 2014 r. ruszyli na czele bojówek, które rozbijały wiece proukraińskie. W wielu miastach na Wschodzie liderami wystąpień separatystycznych byli także ludzie powiązani ze światem przestępczym, zaopatrzeni w broń i zorganizowani. Działali w poczuciu bezkarności, gdyż milicja nie tylko nie interweniowała, ale często przekazywała im broń. W następnej fazie konfliktu „turystów” zastąpili już profesjonalni wojskowi, zaopatrzeni w najnowszy sprzęt bojowy i dowodzeni przez rosyjskich oficerów. Konflikt społeczny zamienił się w wojnę, która pochłonęła już kilka tysięcy ofiar. Można było jej uniknąć, gdyby nie postawa Rosji. Z pewnością Majdan głęboko podzielił ukraińskie społeczeństwo i wywołał wielki niepokój na wschodzie kraju. Jednak siła polityczna i gospodarcza tamtego regionu oraz stan nastrojów społecznych w całym państwie dawały szanse na znalezienie pokojowych rozwiązań. Mogło do tego dojść, gdyby natychmiast nie pojawili się uzbrojeni ludzie, którzy przystąpili do burzenia porządku publicznego i rzucili hasła natychmiastowego oderwania się Wschodu od Ukrainy. To Rosja przez bezprecedensową agresję propagandową, później przez szkolenie i uzbrajanie terrorystów, a w końcu wysłanie regularnej armii wywołała wojnę, której końca nie widać.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.