Ratunek czy zagrożenie?

Piotr Legutko

GN 10/2015 |

publikacja 08.04.2015 06:00

Spada liczba zamykanych w Polsce szkół, bo są chętni, by je przejmować. Nie wszyscy się jednak z tego cieszą.

Ratunek czy zagrożenie? henryk przondziono /foto gość Szkoły katolickie cieszą się dobrą renomą. Na zdjęciu szkoła pijarów w Katowicach

Związek Nauczycielstwa Polskiego bije na alarm, że ponad 2 tysiące małych szkół podstawowych może być w tym roku zagrożonych przekazaniem stowarzyszeniu lub fundacji. Ministerstwo Edukacji uważa, że ta liczba jest grubo przesadzona, kwestionuje też samo pojęcie „zagrożenia”. Zdaniem minister Joanny Kluzik-Rostkowskiej, w przypadku przekazania szkoły innemu niż gmina podmiotowi powinniśmy raczej mówić o ratunku dla placówki, gdyż alternatywą jest zwykle jej likwidacja. Ma rację, pod warunkiem jednak, że owym podmiotem jest zgromadzenie zakonne lub stowarzyszenie założone przez rodziców. Nie ma racji, gdy – na przykład – sam wójt zakłada fundację i przekazuje jej wszystkie szkoły na terenie gminy. Wtedy rzeczywiście można mówić raczej o patologii.

Tu zaszła zmiana

– Jestem z ZNP w fundamentalnym sporze, jeśli chodzi o kwestię zamykania szkół – przyznaje w rozmowie z PAP Joanna Kluzik-Rostkowska. Przekonuje, że bardzo często jedynym sposobem, by tego uniknąć, jest właśnie zmiana „organu prowadzącego”. Według niej to także lepsze rozwiązanie z punktu widzenia nauczycieli. W przypadku likwidacji szkoły stracą oni pracę, a w przypadku przekazania placówki zachowają ją, choć już nie na mocy Karty nauczyciela, a Kodeksu pracy. – Przede wszystkim jednak powinniśmy kierować się tym, by szkoła podstawowa była blisko miejsca zamieszkania dziecka – mówi pani minister.

I to jest fundamentalna zmiana w sposobie myślenia o oświacie. Dotąd bowiem kolejne rządy twardo trzymały się zasady, że szkoła ma być przede wszystkim dobra, a nie bliska domu. Taki dogmat obowiązywał zresztą już za Gierka, gdy wprowadzano szkoły zbiorcze, do których trzeba było dowozić dzieci z okolicznych wiosek. Podobne założenie leżało także u podstaw reformy sprzed piętnastu lat, której symbolem stał się gimbus. Zapoczątkowała ona falę likwidacji małych szkół. Paradoksalnie ten sam rząd (Jerzego Buzka) wprowadził także program „mała szkoła” i dał możliwość przekazania rodzicom zagrożonej zamknięciem placówki. Dzięki niemu udało się uratować setki głównie wiejskich szkół.

Przez pierwszą dekadę XXI wieku kolejni ministrowie edukacji nie byli jednak entuzjastycznie nastawieni do programu „mała szkoła”. Kuratorzy toczyli nawet przed NSA boje z gminami, które zbyt odważnie chciały iść tą drogą, a MEN trzymał stronę związków nauczycielskich, zawsze i fundamentalnie sprzeciwiających się przekazywaniu szkół podmiotom innym niż państwowe. Teraz polityka zmieniła się o 180 stopni, a ZNP oskarża rząd, że za pieniądze z UE prowadzi szkolenia dla osób zainteresowanych prowadzeniem placówek oświatowych. Prezes Sławomir Broniarz napisał do Ewy Kopacz list, w którym oskarża rząd o „brak jednolitego i skutecznego nadzoru prawnego, sprawowanego przez wojewodów i kuratorów oświaty w zakresie nadzoru pedagogicznego”.

Nie reguła, a patologia

Prezes ZNP na specjalnie zwołanej konferencji przypomniał, że program „mała szkoła” miał służyć wyłącznie lokalnym społecznościom i został wymyślony dla sytuacji wyjątkowych. Według związkowców staje się on powoli „obowiązującym modelem polityki edukacyjnej państwa”. S. Broniarz alarmuje, że mamy do czynienia z „wyzbywaniem się przez jednostki samorządu terytorialnego obowiązku prowadzenia szkół publicznych” na rzecz innych podmiotów, które powinny to robić co najwyżej fakultatywnie. Faktem jest, że coraz więcej gmin widzi to inaczej i wychodzi z założenia, że ma jedynie „zapewnić realizację obowiązku szkolnego”. A ponieważ nie ma pieniędzy, chcą to zrobić jak najmniejszym kosztem i zlecają usługę edukacyjną fundacjom i stowarzyszeniom.

Kluczowe pytanie brzmi: jaka jest skala tego zjawiska? Otóż na 3 tys. małych szkół podstawowych około 300 jest obecnie prowadzonych przez fundacje i stowarzyszenia. W przypadku większych placówek takie „przyjazne przejęcia” to jednak wciąż pewien eksperyment. Mowa więc o zjawisku, które dzieje się na marginesie polskiego systemu oświaty. I sytuacja raczej się nie zmieni, bo napływające do kuratorów informacje z gmin nie potwierdzają sygnałów ZNP o „masowym przekazywaniu szkół”. Są oczywiście przypadki ewidentnie patologiczne, jak w gminie Hanna na Lubelszczyźnie, gdzie wszystkie placówki przekazano stowarzyszeniu z powodów czysto ekonomicznych.

Także w małopolskich Iwanowicach wójt „otwartym tekstem” oświadczył, że chce oddać szkoły w dobre ręce, i to co do jednej, bo potrzebuje pieniędzy na drogi i kanalizację. Prezes Broniarz przywołał też przykłady gmin (Środa Wielkopolska, Biłgoraj, Cieszanów), gdzie prowadzenie szkół przekazywane jest… spółkom komunalnym. Trudno uznać za normalną również sytuację, gdy urzędnicy samorządowi sami zakładają fundacje, które następnie przejmują szkoły. Wciąż jednak są to przypadki sporadyczne, wątpliwe prawnie i natychmiast nagłaśniane przez media.

Idzie państwo wyznaniowe?

Sprawa szkół przejmowanych przez stowarzyszenia nie jest nowa, a źródłem patologii pozostają cały czas zbyt niski poziom finansowania zadań związanych z oświatą oraz Karta nauczyciela i zawarte w niej przywileje, które nie dotyczą pracowników placówek niepaństwowych. I właśnie by ominąć Kartę, niektóre gminy próbują zmienić status jak największej liczby swoich szkół. ZNP ze zrozumiałych przyczyn nie chce jednak podejmować tematu Karty nauczyciela. Woli zagrać kartą polityczną.

Związek zawodowy, „od zawsze” bliski lewicy, skupiał się w ostatnich latach wyłącznie na sprawach pracowniczych. Na wspomnianej konferencji Sławomir Broniarz postanowił jednak wrócić do korzeni i ogłosił, że Polska powoli staje się państwem wyznaniowym. I to metodą faktów dokonanych, bo są miejscowości, w których nie ma już w ogóle świeckich szkół. Prezes ZNP odkrył Amerykę, że to podmioty kościelne lub stowarzyszenia katolickie najczęściej przejmują od gmin szkoły. Nie dodał oczywiście, że zabiegają o to sami wójtowie i burmistrzowie, nawet ci o bardzo lewicowych przekonaniach, bo tak jak pieczenie bułek zleca się zwykle piekarzom, tak o prowadzenie szkół prosi się jezuitów, salezjanów czy urszulanki.

Prawdą jest także to, że stowarzyszenia rodziców bardzo często wpisują do swoich statutów dbanie o więź z Panem Bogiem, a wiele z nich prowadzi jedyną szkołę w miejscowości (której bez tego stowarzyszenia pewnie by w ogóle nie było). Ale jest pretekst, by prezes mógł zadać dramatyczne pytanie: Jak mają się czuć rodzice dzieci niewierzących, czy innego wyznania, które nie mogą posłać dzieci do szkół neutralnych? Ministerstwo na pytanie zareagowało… zdziwieniem, bo choć w ciągu ostatnich dwóch lat w całej Polsce gminy oddały innym podmiotom 500 szkół – w tym 140 stowarzyszeniom o charakterze katolickim – to do żadnego kuratorium na żadną z nich nie wpłynęła tego typu skarga.

MEN poza tym stoi na stanowisku, że szkoła publiczna, która została przekazana innemu podmiotowi, w dalszym ciągu jest szkołą publiczną, świecką, a nauczyciele nadal muszą w niej zachować neutralność światopoglądową.

O co więc chodzi?

Wbrew kasandrycznym opiniom ZNP sytuacja w systemie oświaty wydaje się stabilna, przynajmniej jeśli chodzi o zahamowanie niebezpiecznego procesu znikania małych szkół z mapy kraju. Mimo niżu demograficznego od trzech lat zmniejsza się liczba zamykanych placówek, głównie dzięki temu, że są chętni, by je przejmować. Nie tylko zresztą na wsi. W 2012 roku na krakowskim osiedlu Kozłówek ojcowie jezuici przejęli gimnazjum, które z powodu gasnącego naboru i słabego poziomu zostało przeznaczone do likwidacji.

Przejęcie dokonało się przy pełnej aprobacie lewicowego prezydenta Krakowa. Dziś Publiczne Gimnazjum Jezuitów KOSTKA to jedna z najlepszych szkół w mieście, ma 300 uczniów i 14 oddziałów. – Jesteśmy szkołą otwartą dla wszystkich, przyjmujemy w pierwszej kolejności dzieci z rejonu, są u nas uczniowie różnych wyznań, są też dzieci, które nie chodzą na lekcje religii – mówi Józef Rostworowski, dyrektor ds. nadzoru pedagogicznego, były małopolski kurator oświaty. Jego zdaniem związkowcy doskonale wiedzą, że szkoły katolickie prezentują bardzo wysoki poziom, a przy tym dają solidne wychowanie, więc rodzice chcą do nich posyłać swoje dzieci bez względu na światopogląd.

Argument o zagrożeniu religijną indoktrynacją w Polsce nie ma więc żadnego uzasadnienia. Równie dobrze ZNP mogłoby zwołać konferencję prasową i napisać list do pani premier z wyrazami zaniepokojenia zjawiskiem masowego wybierania na patronów szkół publicznych świętych Kościoła katolickiego. Programy wychowawcze takich placówek nie różnią się bowiem specjalnie od programów szkół prowadzonych przez stowarzyszenia katolickie. Ale takich protestów raczej nie należy się spodziewać, bo w szkołach publicznych interes związków zawodowych nie jest zagrożony.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

TAGI: