Zmartwychwstała wieś

Grażyna Myślińska

GN 20/2015 |

publikacja 14.05.2015 00:15

Bobina Wielkiego miało nie być. Na miejscu wsi miał rosnąć las.

Jan Szwejkowski (z lewej) i Janusz Poniatowski, najstarsi mieszkańcy Bobina Wielkiego, pamiętają i wywózkę, i powrót w 1945 roku Grażyna Myślińska Jan Szwejkowski (z lewej) i Janusz Poniatowski, najstarsi mieszkańcy Bobina Wielkiego, pamiętają i wywózkę, i powrót w 1945 roku

W środku lasu miał stać myśliwski dworek samego gauleitera Prus Wschodnich Ericha Kocha. Na jego rozkaz jesienią roku 1940 mieszkańców wsi wysiedlono, domy rozebrano, a na ich miejscu z pruską pedanterią posadzono młode drzewka: na podwórkach jesiony, a na polach sosny i świerki. Dla mieszkańców wsi nastał czas wojennej tułaczki. Jednych Niemcy wywieźli na roboty do Rzeszy, innych wysiedlili w okolice Skierniewic. Tylko nieliczni robotnicy leśni i pracownicy tartaku w Klinie mogli zamieszkać u rodzin i znajomych w pobliskich Grzybkach. Zaczęli wracać jak tylko skończyła się zima 1945 roku. Tamten czas pamięta już tylko dwóch najstarszych mieszkańców Bobina, Jan Szwejkowski, rocznik 1928, i trochę od niego młodszy Janusz Poniatowski.

Była w nas radość i wola życia

– Wróciliśmy wiosną 1945 roku – opowiada Szwejkowski. – Rodzice mieli konia, a to było niemało, bo trzeba było karczować siedlisko i sadzić ziemniaki. Naszą stodołę i oborę znaleźliśmy w pobliskim Chodkowie.

To była dopiero połowa sukcesu, bo gospodarz nie chciał oddać. Siła argumentów prawowitych właścicieli była jednak taka, że budynki wróciły na swoje miejsce. W oborze Szwejkowscy zrobili sobie mieszkanie i tak żyli przez 10 lat, aż zbudowali prawdziwy dom, w którym mieszkają do dziś.

Feliks Olkowski, który wrócił z Prus Wschodnich w kwietniu 1945 roku, zastał krajobraz księżycowy. Wszędzie leżały powyrywane młode drzewka. Ludzie sadzili ziemniaki, klecili obórki i szopy. – Pani, jaka w ludziach była radość i wola życia – wspomina Janusz Poniatowski. – Na Boże Narodzenie 1945 roku mieliśmy nawet we wsi wesele, u Feliksa Olkowskiego, chociaż jeszcze chałup nie było. Pamiętam jak dziś pierwszą zimę, z 1945 na 1946, przemieszkaliśmy w ziemiankach. Jak myśmy się wtedy cieszyli z każdej wykopanej studni, każdego kawałka ziemi wydartego lasowi, z każdego budynku.

Zanim nastała wojna

Przed wojną Bobino Wielkie liczyło prawie 80 chat, były drewniane, kryte słomą. W każdej z nich mieszkała wieloosobowa rodzina, a niekiedy i dwie. Ziemi uprawnej też nie było dużo. Już posiadacz pięciu hektarów uznawany był za gospodarza pełną gębą, bo większość miała mniej. Wielu zdobywało środki do życia w pobliskim lesie i tartaku.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.