Auta z charakterem

Karina Grytz-Jurkowska

publikacja 30.07.2015 06:00

Na ich widok ludzie uśmiechają się z sympatią. „Chociaż mechaniczny, jednak liryczny, serce skrywa pośród lamp” – mówi piosenka.

Ten samochód ciągle  oblegały  tłumy Karina Grytz-Jurkowska Ten samochód ciągle oblegały tłumy

W kultowym filmie Felicjan Andrzejczak śpiewał – „Pan Samochodzik, choć mu silnik chodzi, ale duszę czułą ma”. Podpisują się pod tym miłośnicy starych aut, którzy zjechali się do Dobrzenia Wielkiego. Dla nich to przyjaciel, którego zna się nieraz od najmniejszej śrubki, poświęca mu się godziny i całe lata.

Zlot Oldtimerów nad „Balatonem” odbył się już po raz ósmy. Towarzyszył mu V Historic Auto Rally. Startować w nim mogły tylko pojazdy liczące co najmniej 25 lat, wyprodukowane nie później niż w 1990 r.

Na start!

– Z każdym rokiem przybywa samochodów i motocykli. Wśród nich leciwa jawa perak i harley-davidson z roku 1934. Bo przecież dawniej na drogach przeważały motory – jeździło się komarkiem, żakiem, simsonem lub osą, samochód był rzadkością – opowiada Stanisław Kozłowski, współorganizator imprezy z Automobilklubu Opolskiego.

Każdy z tych samochodów to osobna historia.

– Przyjechałem polonezem FSO 1500 w wersji lux z 1987 roku. Kupiłem go przed 7 laty, w stanie idealnym, z ledwie 60 tys. km przebiegu. Stał po prostu na ulicy, więc włożyłem za wycieraczkę kartkę, że jestem zainteresowany kupnem. Właściciel myślał, że to żart, ale zadzwonił. Mój brat też startuje polonezem. To, że można samodzielne przy nich pogrzebać, to ich największy plus. Świetnie odstresowuje i daje radość, choć trochę brakuje czasu – opowiada Łukasz Grabolus z Dąbrowy Niemodlińskiej.

Zbigniew Danecki z Winowa brał udział w rajdzie po raz pierwszy. Na start podjechał piękną, pomarańczową osą M52 z 1963 roku. – Dla motocyklisty trasa jest trudniejsza, bo jest się równocześnie pilotem i kierowcą. Mam nadzieję, że odpali. Jako młody chłopak miałem podobny skuter, tylko zielony, z 1966 roku, zaliczyłem na nim wtedy Zakopane i Bieszczady, zwróciłem nim też uwagę swojej przyszłej żony – uśmiecha się 67-latek, patrząc na maszynę.

Auta z przeszłością

Na zlocie największe zainteresowanie wzbudzał oryginalny dwuosobowy pojazd Dominika Krzyżańskiego z Trzcinicy k. Kępna. – To zrobiony na bazie dodge’a brothersa rat road z 1921 roku z silnikiem Chevroleta o poj. 4,3 litra. Mój brat sprowadził to auto z Ameryki do Niemiec, gdzie je remontował i modyfikował, a miesiąc temu przywiózł do Polski – mówi właściciel. Pasję dzieli od dziesięciu lat z bratem, ich pierwszym odrestaurowanym autem był stojący tuż obok piękny chevrolet impala z 1968 roku.

Był też pięknie utrzymany mercedes z 1973 r., wersja przedłużana. Okazało się, że jeździł nim konsul RPA w Londynie. – Teraz wozi młode pary do ślubu – opowiada Janusz Wilczyński. Nagrodę zdobył jednak fiat 508 z 1933 r., którym całą rodziną przyjechali z Opola Radosław i Marzena Rupowie, wszyscy ubrani też stosownie do epoki. Ich córce Soni na zlocie najbardziej przypadł do gustu... różowy garbusek.

Garbuskowa rodzina

Tego modelu volkswagena było zresztą sporo – stojące w grupie od beżowego, przez różowy, po czarny, z oryginalnym opolskim wzorem na masce, odmalowane i z pierwotnym lakierem, zwracały uwagę. Także ich właściciele, miłośnicy tej marki, trzymają się razem, spotykają się, pomagają sobie.

– Mama jeździła dwoma garbuskami, woziła nas np. pod namioty i tak mi się dobrze kojarzyły. Ich odbiór wśród innych też jest pozytywny, znajomi i obcy machają, zwłaszcza dzieci. Jeździmy dużo po Polsce i chciałam, żeby się odznaczał, stąd opolski wzór – mówi o swoim aucie z 1968 roku Daria Janicka z Masowa.

Dwa garbuski i 35-letniego busa w wersji kempingowej mają państwo Królowie z Opola. Na zloty jeżdżą całą rodziną, nawet z trzytygodniową córką, bo dzieci lubią taki kempingowy klimat. – 15 lat temu, podczas studiów, będąc przejazdem w Czechach, trafiłem na zlot. Tak „zachorowałem” na garbusa, że sprzedałem współczesne auto, żeby kupić model z 1960 roku. Osiem lat nim jeździłem, sam naprawiałem. Raz podczas jazdy odpadło mi tylne koło, przeleciało pomiędzy jadącymi z przeciwka autami i wpadło w kwitnący rzepak. Szukałem go godzinę, znalazłem, założyłem i pojechałem dalej – mówi Marcin Król.

Posiadacze garbusków mają w Opolu stowarzyszenie, pomagają ośrodkom terapii zajęciowej, domom dziecka, wspólnie organizują zloty i wyjeżdżają na nie, wzbudzając spore zainteresowanie.

„Staruszek” na pokolenia

Norbert Kleman z przyjemnością oglądał kolejne pojazdy, gawędził z właścicielami. Sam zresztą przyjechał z Opola motorem Romet typu Komar z 1968 r. – Jestem od niego trochę starszy, więc musi mnie słuchać. Choć i tak czasem zapala, a innym razem nie – śmieje się i dopowiada: – Kupiłem go, jeszcze będąc kawalerem, z takim motorem byłem kimś, bo wtedy były dwa auta na całą wieś. Ile było załatwiania, bo w PRL-u nie można było po prostu go kupić. Potem woziłem nim dzieci do szkoły, na odpust na Górę Świętej Anny, a i do Częstochowy nim zajechałem.

– Mój motor kupił jakiś górnik za wyniki w fedrowaniu. Sprzedał go księdzu pod Strzelinem, który nim jeździł, póki ja go nie kupiłem w 1992 r. Moje hobby motoryzacyjne zaczęło się w 1982 roku, gdy na pierwszej randce – był to spacer z moją przyszłą żoną – w mijanej szopie odkryliśmy przepiękny model EMW 340 z 1936 roku. Kupiliśmy go, odremontowaliśmy. Potem go sprzedaliśmy, żeby urządzić mieszkanie, ale pasja została – opowiada Adam Rus ze Strzelina.

Moda na stare

Okazuje się, że cierpliwość i sentyment do leciwych pojazdów mają nie tylko starsi, ale także młodzi. Szpanem nie jest już np. najnowsze bmw, tylko pięknie, samodzielnie odrestaurowany polski fiat 125 lub 126p. Nad szybkość i komfort przedkładają godziny spędzone przy „staruszku”.

– Ja mam polski motocykl SHL M11 z 1962 r., starszy ode mnie, który kupiłem w stanie niemal złomowym na aukcji. Rozebranie go, wyczyszczenie każdej śrubki, złożenie i pomalowanie to była ogromna frajda – przyznaje Adrian Kołodziejczyk z Tarnowa Opolskiego. Swoim hobby zaraził przyszłych szwagrów. – Dziś już czterech chłopaków z rodziny ma swoje SHL-ki. Moja jest w wieku mojej mamy, tzn. z 1964 r., a ja jestem z rocznika 1994 – dopowiada Krystian Leposiński z Dubienka (woj. lubelskie).

Tomasz Jędrysiak otrzymał „w spadku” malucha. – Jeździł nim dziadek, potem ojciec, a teraz jeżdżę ja. Złapałem bakcyla jako dziecko i nie zamieniłbym go na inne auto – mówi. W podróży towarzyszy mu pies Skubi. – To dla mnie przyjaciel – bo  auto się kupuje i jeździ się nim, a przyjaciela się kocha. Przewoziłem nim nawet dwie duże kolumny. A samodzielna pielęgnacja i naprawa daje sporo wiedzy mechanicznej, choć jak się dba, to auto się nie psuje – podkreśla Adam Biliński z Gierszowic.

Czas na wspomnienia

– Mieliśmy różne perełki, samochody amerykańskie, niemieckie, radzieckie – podsumowuje Zygmunt Poniży, komandor zlotu. Sam przyjechał warszawą M20 z 1950 r. – Jak ją odnowiłem, postanowiłem zorganizować zlot w swojej gminie. To dobre miejsce, bo można podziwiać oldtimery i skorzystać z kąpieliska.

Dla rozrywki było sporo konkursów – np. na dojeżdżanie do słupka, bieg mechanika, z pełnymi kanistrami. W przeciąganiu liny silniejsi okazali się motocykliści. Prócz nagród dla najstarszego pojazdu, uczestnika i tego, który przyjechał z najdalszych stron, był konkurs na mistera elegancji, a dla dzieci konkurs plastyczny.

A w międzyczasie całe rodziny spacerowały między autami, wspominając złotą rączkę do zmiany biegów z zatopionym w niej samochodzikiem, pokazując dzieciom pieski kiwające głową – przebój sprzed lat – czy policyjną syrenkę i poloneza.