GOSC.PL |
publikacja 07.08.2015 06:00
Setki osób co niedzielę zdobywają kolejne beskidzkie „wyspy”. Poznają przy okazji piękno krainy w dorzeczu Raby i Dunajca.
Paralotniarze startują ze zbocza Śnieżnicy do lotu nad Kasiną Wielką
Zdjęcia Bogdan Gancarz /Foto Gość
Zorganizowana przez 19 gmin beskidzkich akcja „Odkryj Beskid Wyspowy” trwa przez całe lato. Odbywa się już po raz szósty. Jej uczestnicy wędrują co tydzień na kolejne wzniesienia Beskidu. – Nasza akcja zachęca do aktywnego wypoczynku, rodzinnego spędzania wolnego czasu, wśród pięknej przyrody i serdecznych ludzi. Przy okazji pokazujemy również bogatą kulturę ludową mieszkańców naszego regionu: Zagórzan, Kliszczaków, Lachów, Górali Białych, Podhalan z okolic Rabki – mówi Czesław Szynalik, notariusz z Mszany Dolnej, od wielu lat angażujący się z pasją w zachęcanie innych do poznawania piękna jego ziemi rodzinnej.
Beskidzcy Indianie
– Niektórzy jednak dorzucają do tego zestawu jeszcze... polskich Indian – śmieje się rejent Szynalik. Coś w tym jest, bo gdy się dojedzie do podszczyrzyckich Pogorzan, w starym sadzie, na zboczu beskidzkiego Cietnia, można zobaczyć kilka indiańskich namiotów – tipi. – Siou hau kola (Witaj, przyjacielu) – mówi w języku Indian północnoamerykańskich Maciej Włodarczyk, gospodarz Wioski Indiańskiej. Ten miłośnik i wykonawca muzyki etnicznej, znawca kultury Indian zamieszkujących niegdyś tereny obecnego stanu Montana, ze swojej pasji uczynił, wraz z żoną Lidią, sposób na życie.
– 13 lat temu przenieśliśmy się tutaj wraz z naszymi dziećmi. Początkowo ustawiliśmy w sadzie jedno tipi, na własne potrzeby. Ponieważ przejeżdżający obok turyści bardzo często zatrzymywali się zaciekawieni i wypytywali nas o ten indiański namiot, postanowiliśmy zająć się profesjonalnie prezentacją kultury Indian, i tak powstała nasza wioska – opowiada M. Włodarczyk. Ma na sobie indiańską koszulę i legginsy. – Naszyto na nie 74 tys. koralików. Kobieca suknia z kolei, którą ubiera moja żona, jest obszyta 300 zębami łosi – mówi M. Włodarczyk. Pokazuje inne ciekawe przedmioty: pióropusz z orlich piór, świętą fajkę kalumet, znaną powszechnie jako fajka pokoju, oryginalną kołyskę – nosidełko w kształcie wielkiego bambosza. Za chwilę zaś grupa, która odwiedziła wioskę, siedzi w domu gospodarzy i nuci wraz z M. Włodarczykiem pieśń indiańską, sławiącą wojowników: Gaj łachła negajo łachłane.
– Urządzamy koncerty i warsztaty muzyki etnicznej. Nie tylko indiańskiej, lecz także afrykańskiej i karpackiej – wyjaśnia M. Włodarczyk. Zafascynowani indiańskością gospodarze nie zapominają jednak o ziemi, na której żyją. – W miarę dojrzewania tradycyjnych jabłek z naszego sadu – papierówek, malinówek, grabsztynów i szarych renet – wytłaczamy z nich na bieżąco soki. Tradycyjnymi metodami, z użyciem mąki bez ulepszaczy, pieczemy również chleb – mówią państwo Włodarczykowie.
Kasina Wielka jest wielka
W Beskidzie Wyspowym dobrze się miewa jednak nie tylko kultura indiańska, lecz także ta rodzima. Widać to dobrze szczególnie w Kasinie Wielkiej, sąsiadującej z beskidzkimi „wyspami”: Ćwilinem, Lubogoszczą i Śnieżnicą. – Bo Kasina Wielka choć niewielka, to jednak jest wielka – żartuje rejent Szynalik. Nie tylko dlatego, że pochodzi stąd Justyna Kowalczyk, mistrzyni w biegach narciarskich.
Folklorystyczną wizytówką Kasiny leżącej w gminie Mszana Dolna jest zespół regionalny Kasinianie-Zagórzanie. Żyjący tu Zagórzanie z dumą podkreślają odrębność od innych grup zamieszkujących tereny Beskidu Wyspowego. – Jesteśmy góralami zagórzańskimi. Różnimy się zarówno strojami, jak i i muzyką od Lachów i górali podhalańskich. Prezentujemy nasz autentyczny folklor muzyczny, który – według mnie – nie tylko nie ustępuje, lecz nawet przewyższa swoim bogactwem folklor podhalański. Kiedy 45 lat temu powstawały nasze zespoły, w 1993 r. połączone w jedność, trzeba było mozolnie zbierać elementy strojów, teksty pieśni – mówi Andrzej Ciężadlik, współkierujący zespołem wraz ze Stanisławem Chrustkiem.
A. Ciężadlik zarabia na co dzień na chleb jako kasjer w Banku Spółdzielczym w Mszanie Dolnej. Każdą wolną chwilę poświęca próbom z zespołem. Gra w kapeli na basach. – Kontynuuję tradycje rodzinne. Moim dziadkiem był Stanisław Ciężadlik, artysta malarz, muzyk, aktor Teatru „Rabcio”, założyciel zespołu Zagórzanie – mówi. Członkowie zespołu uczestniczą w licznych festiwalach folklorystycznych w kraju i za granicą. Teraz szykują się do wyjazdu na XXIII Międzynarodowy Festiwal Folkloru w Nowej Rudzie, który będzie się odbywał od 5 do 9 sierpnia. Ćwiczą więc usilnie w kasiniańskim Domu Strażaka, który jest ich siedzibą. „Jak jo se zaśpiewom w kasińskiej dolinie, to sie na Ćwilinie, to sie na Ćwilinie fijołek rozwinie” – słychać tam muzykę i słowa znanej zagórzańskiej pieśni.
Wśród śpiewaczych głosów wybija się głos hożej Laury Ceklarz, która za chwilę rusza w zagórzański tan. – Uczę się w Gimnazjum im. kard. Wyszyńskiego w Kasinie. W zespole tańczę od 5 lat. Robię to z wielką przyjemnością, jest tu bowiem bardzo wesoło. Nie traktuję mojego zaangażowania w nim jako „obciachu” – mówi Laura. Był bowiem czas, że młodzi wstydzili się grać i tańczyć w strażackich orkiestrach dętych i zespołach regionalnych. Teraz ten trend się odwrócił. Nie tylko wśród Kasinian-Zagórzan przeważają młodzi. Podobnie jest również w drugim kasiniańskim zespole muzycznym – orkiestrze dętej Echo Zagórzan. Pokrywa się zresztą częściowo ich skład personalny. Kapelmistrzem orkiestry jest Adam Rusnarczyk, który równocześnie gra jako skrzypek prymista w kapeli Kasinian-Zagórzan. Laura Ceklarz zaś zrzuca czasem swój piękny zagórzański gorset, by przebrawszy się w strój orkiestralny, chwycić w dłonie flet. – Orkiestra działa od 1932 r. Ja zaś kieruję nią od 20 lat. W pełnym składzie liczymy ok. 40 osób – mówi A. Rusnarczyk.
Otworzyć kolejowy świat
Można było ich usłyszeć m.in. w lipcu przy stacji kolejowej w Kasinie, gdy bito rekord liczby osób śpiewających znaną piosenkę kolejową Rudiego Schuberta „Wars wita was”. – Impreza, którą zorganizowały wspólnie Lokomotywa – Koalicja Kolei Galicyjskiej i krakowska Biblioteka Polskiej Piosenki, była jedną z kolejnych inicjatyw mających ożywić nieczynną od 3 lat trasę kolejową z Chabówki do Nowego Sącza, przebiegającą m.in. przez Kasinę – mówi Maciej Kwaśniewski, dziennikarz, członek Lokomotywy. – Mój pradziadek Jacek Szynalik 130 lat temu był jednym z budowniczych Kolei Transwersalnej, przebiegającej m.in. przez Mszanę. Przyjechał tu z okolic Grybowa. Tak mu się spodobała Mszana, że po zakończeniu budowy został tutaj i dał początek mszańskiej linii naszej rodziny. W ciągu dwóch lat zbudowano 577 km torów. Cała trasa z Czadcy do Husiatyna liczyła zaś ponad 800 km – mówi rejent Szynalik. – Walczymy, żeby zrealizowano projektowany już 40 lat temu odcinek trasy kolejowej z Krakowa-Podłęża do Szczyrzyca, z odnogą do Mszany i Tymbarku. Skróciłoby to czas dojazdu do Zakopanego do półtorej godziny, do Nowego Sącza – do godziny, zaś do Mszany Dolnej – do 45 minut. Czekamy na decyzję rządu w tej sprawie. Kiedyś dzięki Kolei Transwersalnej otworzono nasze tereny na szeroki świat, teraz zaś zostałyby otwarte ponownie. Miałoby to dla nas duże znaczenie. Turyści mieliby z jednej strony łatwiejszy dostęp do Beskidu Wyspowego, z drugiej zaś ułatwiałoby to szukanie pracy w Krakowie – dodaje „hetman” Beskidu Wyspowego.
W tłumie śpiewającym wesołe piosenki kolejowe nie zabrakło i bernardyna, boć przecie franciszkanie to zakon radosny. – Radujemy się razem ze wszystkimi – mówi o. Erwin Ceklarz, bernardyn z Kalwarii Zebrzydowskiej, rodem z Kasiny, który przyjechał do rodzinnej miejscowości wraz z kalwaryjską Oazą Dzieci Bożych.
Na Śnieżnicy
Ze stacji kolejowej w Kasinie, której budynek zamieniono teraz na elegancki pensjonat, jedynie „rzut beretem” na Śnieżnicę. Można się tam wspiąć od stacji lub skrócić drogę, podjechawszy w górę wyciągiem krzesełkowym. W trakcie lipcowego zdobywania Śnieżnicy zainaugurowano nowo wytyczony beskidzki zielony szlak prowadzący z Dobrej. 600 wędrowców ruszyło ku szczytowi pod opieką doświadczonych przewodników. Na szczycie odprawiono polową Mszę św., potem był zaś czas na występy zespołów regionalnych, konkursy wiedzy o Beskidzie Wyspowym, a także na smakowanie grillowanych potraw i wspólną fotografię. Uczestnicy wycieczki wybrali również wędrowców: Najmilszego, Najmłodszego, Najstarszego, a także tych, którzy przybyli z najdalszych zakątków Polski i świata. Ten schemat powtarza się również w trakcie zdobywania pozostałych szczytów Beskidu Wyspowego. Na Śnieżnicy Mszę św. odprawił ks. Jan Zając, wieloletni dyrektor znajdującego się tu Młodzieżowego Ośrodka Rekolekcyjno-Rekreacyjnego KSM. Koncelebrował ją wraz z ks. Piotrem Lewandowskim z parafii MB Szkaplerznej z Imielina w archidiecezji katowickiej. – To górskie miejsce pięknego spotkania turystycznego zamieniamy w wielką świątynię – powiedział ks. Zając.
Uczestnicy wyprawy obserwowali, jak ze zboczy Śnieżnicy startują paralotniarze, by lecieć nad Beskidem, i z terkotem kół zjeżdżają rowerzyści górscy. Tegoroczne zdobywanie Beskidu Wyspowego się nie kończy. W kolejce od 2 sierpnia do 6 września czekają: Szczebel, Jasień, Łopień, Jaworz, Mogielica i Miejska Góra. Ich zdobywanie, poznawanie historii i ludzi Beskidu Wyspowego byłoby trudniejsze nie tylko bez zaangażowania gmin i beskidzkiego „hetmana” C. Szynalika. To owoc współpracy wielu ludzi dobrej woli. Wodzirejem wszystkich imprez na beskidzkich szczytach jest Stanisław Przybylski, równocześnie będący prezesem OSP w Tymbarku. Strażacy i leśnicy z Nadleśnictwa Limanowa, przez którego tereny przebiega większość beskidzkich szlaków, włączają się chętnie we wszystkie akcje. Podobnie jak ich żony, matki i siostry zrzeszone w kołach gospodyń wiejskich. – Ja rządzę w lesie, moja żona Maria zaś w domu i w Kole Gospodyń w Przenoszy – śmieje się leśniczy Stanisław Cygal, uroczy gawędziarz, znawca wszystkich zakamarków Beskidu Wyspowego, w tym źródeł jego ważnej rzeki Stradomki.