Robili, co było trzeba

Mariusz Majewski

2011-2015/2015 |

publikacja 20.08.2015 00:15

Pomagali Żydom, chociaż groziła za to śmierć. Ukaranym można było zostać już za sam fakt przemilczenia informacji na temat ukrywających się. Niektórzy nawet nie wyjawiali później rodzinie, że kogoś uratowali. Po latach ich krewni odbierają nadany im tytuł Sprawiedliwy wśród Narodów Świata.

Andrzej Głowacki pokazuje dyplom i medal Sprawiedliwy wśród Narodów Świata przyznany jego ojcu HENRYK PRZONDZIONO /FOTO GOść Andrzej Głowacki pokazuje dyplom i medal Sprawiedliwy wśród Narodów Świata przyznany jego ojcu

To najwyższe izraelskie odznaczenie – medal i tytuł honorowy – przyznawane osobom niebędącym narodowości żydowskiej, które z narażeniem życia ratowały członków tego narodu w czasie zagłady. Nadaje je Instytut Yad Vashem. Nazwiska bohaterów znajdują się na Murze Honorowym w Ogrodzie Sprawiedliwych w siedzibie Instytutu. Najwięcej jest tam Polaków, ok. 6,5 tysiąca. Niedawno ambasador Izraela w Polsce Anna Azari wręczyła podczas uroczystości w Dukli odznaczenia krewnym czterech bohaterskich rodzin z Podkarpacia. To zawsze są wzruszające wydarzenia. Spotykają się rodziny ocalonych z rodzinami tych, którzy dali im szansę na to ocalenie. Niektórzy widzą się po raz pierwszy. A niektórzy już od dłuższego czasu przyjaźnią się ze sobą. – Na Rzeszowszczyźnie przeważała pomoc indywidualna, niezwiązana z żadnymi organizacjami podziemnymi – zwraca uwagę Elżbieta Rączy z IPN w Rzeszowie. Według niej na tym terenie istnieje kilkadziesiąt w pełni udokumentowanych przypadków pomocy udzielanej przez Polaków ludności żydowskiej. Elżbieta Rączy razem z Igorem Witkowiczem poświęciła temu tematowi szczegółowe opracowanie. Trudno przecenić jego wartość. To nie tylko uporządkowanie faktów i zebranie w całość wielu historii. Ale także odkrywanie nieznanych historii, nawet dla rodzin bohaterów.

Tragiczne losy

– Około 5 lat temu zadzwoniła do mnie dr Rączy z IPN z pytaniem, czy nie mógłbym poszukać jakichś zdjęć ojca z Radomyśla nad Sanem, bo przygotowuje wystawę czy też album o Polakach ratujących Żydów na Rzeszowszczyźnie w czasie II wojny. Powiedziałem, że owszem, mogę poszukać, ale co mój ojciec ma wspólnego z ratowaniem Żydów? – opowiada GN Andrzej Głowacki z Tarnowa. W ten sposób, od słowa do słowa, dość niespodziewanie odkryła się przed nim nieznana karta z rodzinnych dziejów. Jesienią 1939 roku, gdy Niemcy napadli na Polskę, Dominik Głowacki, ojciec pana Andrzeja, służył w armii. Został ranny pod Iłżą i trafił do szpitala. Miał mocno uszkodzone nogi i do dalszej walki się nie nadawał. Wrócił do swojej rodzinnej miejscowości, czyli do Żabna koło Radomyśla nad Sanem, na Podkarpaciu. Zajął się wyuczonym zawodem. Był kierownikiem szkoły w Radomyślu, prowadził też tajne nauczanie. Wstąpił do Armii Krajowej, z czasem stając się jej rejonowym komendantem. Po wojnie i rozwiązaniu AK wstąpił do organizacji WiN. Odpowiadał w niej za kulturę i oświatę. Szybko został szefem rady tej organizacji na powiat tarnobrzeski. Ktoś doniósł na niego do Urzędu Bezpieczeństwa. – Ojciec został aresztowany w styczniu 1948 roku. Siedział w więzieniu na zamku w Rzeszowie. Dostał karę śmierci, którą po pół roku zamieniono na dożywocie. Trafił do Wronek w Wielkopolsce, gdzie przesiedział do 1956 roku. Wyjście umożliwiła mu amnestia – wspomina A. Głowacki.

Cichy heroizm

Gdy Dominik Głowacki wyszedł z więzienia, żona z synem od kilku lat mieszkali w Tarnowie. Jako wróg systemu nie mógł dostać żadnej pracy. Komuniści nie chcieli przywrócić mu prawa do nauczania. Jego żona zmarła w 1972 roku. On odszedł 27 lat później. Jego syna pytam, czy ojciec opowiadał coś o wojnie, czy wspomniał cokolwiek o Żydach. – Absolutnie nic. Ani jednego konkretnego słowa. Raz czy dwa razy próby jakichkolwiek rozmów ucinał krótkim stwierdzeniem: „Co było, to było. Robiło się to, co należało. A nie ma co opowiadać i wspominać, bo nie był to dobry czas” – mówi A. Głowacki. Dlatego tak bardzo zdziwił go telefon sprzed 5 lat z IPN. Usłyszał wówczas o Marii Kirschenbaum, używającej również nazwiska Trześniowska, i jej trzech córkach: 19-letniej Reginie, 17-letniej Miriam i 15-letniej Rysi.

Przed wojną Kirschenbaumowie prowadzili sklep spożywczy w Radomyślu. Byli jednymi z nielicznych Żydów, którym udało się przeżyć likwidację tamtejszego getta na jesieni 1942 roku. Udało im się uciec przed egzekucją do pobliskiej wsi Żabno. Przez dwa lata, do końca okupacji, ukrywały się w ziemiance wykopanej pod stodołą w gospodarstwie Stefana Stankiewicza. To był znajomy żydowskiej rodziny, ale miał już 75 lat i sam znajdował się w trudnej sytuacji materialnej. W trosce o dodatkowych lokatorów przez cały czas pomagał mu więc jego sąsiad, którym był właśnie Dominik Głowacki.

– Przywoził dla nas drzewo, dostarczał ziemniaków, chleba, mleka, słomy na posłanie i okazywał nam wiele grzeczności. Jestem przekonana, że gdyby nie pomoc pana Głowackiego, ja i moje córki zginęłybyśmy z głodu i wyczerpania – wspominała w powojennym świadectwie Maria Kirschenbaum. – Zaznaczam, że pan Głowacki nie miał wobec nas absolutnie żadnych zobowiązań (…) i wszelka pomoc, którą nam w tak krytycznej chwili okazywał, była spowodowana uczuciami tylko i wyłącznie ludzkimi – dodawała.

Bardzo ciekawe są okoliczności sporządzenia tego świadectwa. Było to w roku 1948. Ocalona kobieta zgłosiła się do polskiej misji wojskowej w Tel Awiwie i opowiedziała o swoich losach, bo chciała uratować jednego ze swoich wybawców, Dominika Głowackiego, skazanego przez komunistów najpierw na śmierć, a później na dożywocie. Właśnie o tym dokumencie, odnalezionym w aktach sprawy ojca, poinformowała A. Głowackiego badaczka z rzeszowskiego IPN, dr E. Rączy. Zapytała też wówczas, czy ojciec ma nadany tytuł Sprawiedliwego wśród Narodów Świata. Przesłała też odpowiednie formularze, które trzeba było wypełnić i złożyć. Epilog tej historii wydarzył się 2 sierpnia w Dukli, gdzie A. Głowacki odebrał medal przyznany za bohaterstwo jego ojca.

– Pewną tajemnicą pozostaje to, jak ocalona kobieta dowiedziała się o aresztowaniu ojca. Podejrzewam, że mogli mieć w tym udział dwaj jego bracia. Obaj moi stryjowie byli bernardynami. Może udało im się ją odnaleźć jakimiś ścieżkami kościelnymi – zastanawia się A. Głowacki. Powojenne losy Marii Kirschenbaum i jej córek pozostają nieznane. Wiadomo jedynie, że wyemigrowały do Izraela. Departament Sprawiedliwych wśród Narodów Świata, działający w warszawskiej ambasadzie, zwraca się z prośbą o pomoc w poszukiwaniu krewnych Stefana Stankiewicza, który również został uznany za Sprawiedliwego.

Bogaci w człowieczeństwo

Agnieszka i Franciszek Jakiełłowie mieszkali w Jasionce koło Dukli. W czasie wojny uratowali pochodzącą z Gdańska Bronisławę Szopę i jej dziecko. W 1939 roku mieszkała ona w Łodzi. Gdy zaczęły się prześladowania Żydów, uciekła do Jasionki, skąd pochodził jej mąż. Bronisława najpierw ukrywała się w lesie nieopodal Cergowej, innej pobliskiej wsi. Gdy nadeszła zima, sytuacja stała się ekstremalna. Wiadomo było, że dłuższy pobyt w lesie skończy się dla niej śmiercią. Rodzina Jakiełłów, którą znała, sama zaproponowała pomoc w postaci schronienia na strychu. Przyjęli ją bezinteresownie, zapewniając wyżywienie i wszelką pomoc. Kto wie, czy to nie za prawą przykładu życia rodziny Jagiełłów po wojnie Bronisława Szopa przeszła na katolicyzm. Jest pochowana na cmentarzu w Krośnie. Warto podkreślić, że krewni Jagiełłów przyjaźnią się z wnuczką i córką ocalonych. Wnuczka Bronisławy Szopy Małgorzata Żychowska mieszka obecnie w Gdańsku. Bardzo żałowała, że nie mogła przyjechać do Dukli na uroczystość, ale nie tak dawno przeszła operację. Napisała jednak przejmujący list.

– Otrzymaliśmy dar bezcenny, możliwość życia w darowanym nam czasie. To ocalenie mojej babci i małego chłopca, czyli mojego ojca, dało nam tę szansę. Dziękuję i pamiętam. Pomimo że państwo Jakiełłowie już nie żyją, pamięć o nich i ich rodzinie, domku w Jasionce, przetrwa przez wiele kolejnych pokoleń – stwierdziła. Babci nie zdążyła poznać, zmarła przed jej narodzinami. Zwraca uwagę na to, że trudno sobie wyobrazić czas wojennego zagrożenia: uczucia i emocje, którymi kierowali się ludzie w ekstremalnie trudnych warunkach. „W takich sytuacjach wydobywają się z ludzi najgorsze instynkty. Jakże trzeba być bogatym w człowieczeństwo człowiekiem, aby zdecydować się na ukrywanie innej osoby, narażając siebie i członków swojej rodziny na wyrok śmierci. Taki czyn jest godny najwyższego uznania, choć i ono nie odda wdzięczności rodzin, które przetrwały dzięki takim heroicznym zachowaniom” – napisała w liście odczytanym podczas wręczenia medali i odznaczeń Sprawiedliwy wśród Narodów Świata. – Choć nasza rodzina jest obecnie nieliczna i duża jej część już nie żyje, pamiętamy o tym, że gdyby nie postawa rodziny Jakiełłów, mogłoby nas już w ogóle nie być – stwierdziła.

Państwo Ząbkiewiczowie zostali uhonorowani tytułem Sprawiedliwych już w 1985 roku na wniosek uratowanej rodziny Silbermanów. Można powiedzieć, że odbyło się to trochę zaocznie, bo ocaleni nie pamiętali personaliów swoich wybawców, dlatego medal przez lata nie mógł trafić do krewnych Bronisławy i Feliksa Ząbkiewiczów. Fakty udało się posklejać, gdy ich córka Genowefa Pietranowicz opisała, jak jej rodzice uratowali 3-letnią żydowską dziewczynkę Marysię Willne. I tak metodą po nitce do kłębka okazało się, że to samo małżeństwo ocaliło rodzeństwo Szmuela, Aarona, Gołdę i Fridę Silbermanów, pochodzących z Jaćmierza koło Sanoka. W czasie okupacji zostali przesiedleni do getta w Bukowsku, skąd udało im się zbiec tuż przed akcją likwidacyjną na jesieni 1942 roku. Schronienie znaleźli m.in. u rodziny Stanisławy Wolańskiej. Ze względu na groźby ze strony sąsiadów i części rodziny Wolańscy wysłali podopiecznych w bezpieczne miejsce do krewnego, Feliksa Ząbkiewicza do wsi Wzdów. Ten, razem z rodziną, całkowicie bezinteresownie ukrywał ich do końca wojny. Po jej zakończeniu Silbermanowie wyjechali z Polski. Podczas uroczystości medal odebrała też 87-letnia Anna Szubrycht, jedno z pięciorga dzieci Franciszki i Franciszka Welcerów, którzy w swoim gospodarstwie, w komórce na strychu, przez 2 lata ukrywali dwóch żydowskich uciekinierów Joszuę i Józefa Guzików.

– Wszyscy są bohaterami. A my jesteśmy im winni pamięć, że z narażeniem własnego życia i życia swoich rodzin ratowali swoich sąsiadów Żydów – stwierdziła ambasador Izraela podczas uroczystości w Dukli.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.