U Zosi koronczarki

ks. Zbigniew Wielgosz

publikacja 06.09.2015 06:00

To już ostatnia w tym roku podróż „w głąb”, tym razem do Bobowej, która słynie nie tylko z koronek.

Joanna Malec (z prawej) wykonuje koronkę klockową ks. Zbigniew Wielgosz /Foto Gość Joanna Malec (z prawej) wykonuje koronkę klockową

Jeszcze przed właściwą Bobową, na granicy gmin, wśród kwitnącej polskiej mimozy, czyli nawłoci kanadyjskiej, widać tablicę, która symbolicznymi skrótami opisuje esencję tej ziemi. A mowa o rodzie Gryfitow, koronce klockowej i kościołach. Na „witaczu” samego miasteczka widnieje jeszcze zarys synagogi, bo Bobowa była domem dla wielu Żydów i sławnego rodu cadyków.

Pod Grunwald

Kiedy Władysław Jagiełło szykował armię, co na Krzyżaków iść miała, niewielka Bobowa wystawiła własną chorągiew. – Wystawił ją Zygmunt z Bobowej, rycerz z rodu Gryfitów, który uczestniczył w bitwie pod Grunwaldem. W 2010  r. powstał pomysł, by wziąć udział w lokalnych obchodach 600. rocznicy tej bitwy. Ponieważ miałem trochę zrobionych replik broni z tamtych czasów, udało się zebrać ludzi i wziąć czynny udział w uroczystościach jubileuszowych. Wystawiliśmy grupę dziewięciu chłopa, mieliśmy swój wóz, uszyliśmy stroje, trochę oszukane, ale broń mieliśmy dobrą – uśmiecha się Marek Warzycki z Sędziszowej, z zamiłowania płatnerz i założyciel pierwszego bractwa rycerskiego w gminie, czyli Konfraterni Miecza i Topora.

Bractwo istnieje oficjalnie od 2011 r. i prezentuje się na różnych spotkaniach rycerskich w całym regionie. – Jak raz zaśpiewaliśmy „Bogarodzicę”, to starsi ludzie płakali ze wzruszenia, choć aż tak dobrze nam nie szło – mówi pan Marek. Grupa chętnie uczestniczy w żywych lekcjach historii. – Ludzie mogą dotknąć naszych rekwizytów, poczuć, ile ważą miecz, szabla czy koncerz – podkreśla szef Konfraterni.

Wola Boża

Bobowa istniała jednak znacznie wcześniej niż Zygmunt Gryfita. Za oficjalną datę lokacji miasta podaje się 1339 rok. Pierwszymi właścicielami wsi byli rycerze z rodu Gryfitów. Najbliższym im czasowo namacalnym znakiem dawnej historii miasta jest kamienny kościół św. Zofii. Obraz świętej miał podarować Kościołowi pielgrzymujący z Rzymu szlachcic. Podarował, bo konie w Bobowej stanęły i nie chciały ruszyć, a kiedy ludzie zwiedzieli się, że obraz św. Zofii wiezie, „strasznie” prosili, by wizerunek im zostawił. Tak też uczynił, lecz potem zawrócił i obraz chciał zabrać, ale konie znów odmówiły posłuszeństwa. Musiała to być wola Boża, więc św. Zofia w Bobowej została i do dziś odbiera cześć w kamiennym kościółku. Jest nawet patronką miasta i przez wieki widniała z trzema córkami na miejskiej pieczęci.

W cieniu kolegiaty

W Bobowej było w sumie 5 kościołów, z których najstarszym istniejącym jest kościół św. Zofii. Na początku XVI w. wybudowano nową świątynię pw. Wszystkich Świętych. Biskup krakowski Piotr Tomicki podniósł ją do godności kolegiaty i ustanowił przy niej kapitułę kanoników. W II połowie XVI w. bobowska kolegiata stała się zborem ariańskim za sprawą właściciela miasta Mikołaja Jordana z Zakliczyna. Katolicy odzyskali świątynię po 32 latach. Niestety, nie oszczędziły ją pożary. Dwukrotnie odbudowywana, zaprasza do wnętrza błyszczącym z oddali obrazem Matki Bożej Bolesnej w pięknej bocznej kaplicy, dalej koronkowym ołtarzem głównym i „klimatycznym” obrazem Ukrzyżowanego autorstwa Jacka Malczewskiego. Niestety, kościół już nie jest kolegiatą i nie mieszkają przy nim kanonicy…

Koronki dla Bony

Bobowa leży na szlaku średniowiecznych miasteczek Małopolski. Czas oszczędził klasyczny rynek, ale domów wokół już nie. Zapewne w latach „wspaniałego” socjalizmu powstały szpetne gmaszyska, które najlepiej byłoby zburzyć… Rynek bobowski wyróżnia wśród innych kamienna figura kobiety zajętej pracą. – To Zosia koronczarka, zresztą w Bobowej wszystkie kobiety to Zosie – śmieje się Jadwiga Bryndal, szefowa Centrum Kultury i Promocji Gminy Bobowa. Zosia z rynku siedzi na wysokim krzesełku i wykonuje koronkę klockową, czyli jeden z najważniejszych symboli miasta. – Według tradycji koronkę i sposób jej wykonania do Polski przywiozła królowa Bona – mówi pani Jadwiga. Wyrobem koronek zajmowały się bobowskie mieszczki. Był to towar luksusowy, dostarczany na dwór królewski czy dwory szlacheckie. Biedni chłopi nie mogli sobie na koronkę pozwolić. Czas raz osłabiał, raz wzmacniał rozwój koronczarstwa. Dość powiedzieć, że kiedyś istniała w Bobowej klasa w szkole zawodowej, w której dziewczęta uczyły się wykonywać koronki. W pobliskiej Jankowej działała prężnie spółdzielnia „Koronka”, która w dobrych latach zatrudniała nawet 400 osób. – Dziś jest w upadłości. Zresztą koronka przetrwała do dziś dzięki rodzinom, w których kobiety przekazywały swym córkom, wnuczkom umiejętność robienia koronek – wyjaśnia pani Jadwiga.

Mural NeSpoon

Zachowaniem tradycji koronczarstwa zajmują się bobowskie Centrum Kultury i Stowarzyszenie Twórczości Regionalnej. Organizują warsztaty dla dzieci w szkołach, wystawy. Raz w roku odbywa się Międzynarodowy Festiwal Koronki Klockowej. – Koronki klockowe robię od 10. roku życia, a nauczyła mnie tego babcia. Łatwa praca to nie jest, ale jak się już nabędzie doświadczenie, to robota idzie… – mówi Joanna Malec. Żeby wykonać koronkę, potrzebny jest wałek albo, jak go w Bobowej nazywają, bęben, wykonany z materiału wypchanego sianem. Na bęben przypinany jest wzór koronki. – Nawijamy lniane nici na specjalne kołeczki zakończone tak zwanym klockiem i wykonujemy koronkę. Pomagają w tym jeszcze szpilki i szydełko. Splotów jest dość dużo, na przykład płócienko, girlandka, siekanka, pikotki, listeczki, krateczka w kształcie plastra miodu. Bobowskie są ślimaki, liście kasztana lub dębu – stare i dobre bobowskie wzory koronek – mówi pani Joanna. Dzieci do nauki koronczarstwa jest sporo, choć tylko niektóre wracają potem do tego rękodzieła. – Zabiegamy o to, żeby koronka klockowa w Bobowej nie zniknęła – podkreśla Joanna Bryndal. Na pewno nie zniknie ze ściany Centrum Kultury, gdzie artystka NeSpoon namalowała niezwykły mural.

Świadek zamordowanej historii

Ostatni przystanek w Bobowej trzeba zrobić w synagodze. Zachowała się, bo Niemcy nie zdążyli jej wysadzić. Wymordowali jednak całą żydowską społeczność miasta. Od 24 lat administratorem synagogi jest miejscowy fryzjer Jan Podosek. – Synagoga to kawał kultury i historii żydowskiej w Bobowej. Przed wojną mieszkało tutaj 800 Żydów, czyli 40 proc. wszystkich mieszkańców. Trzymali się handlu, ale nie prowadzili jatek, bo Żyd w mięsie robił nie będzie – opowiada pan Jan. Do Bobowej sprowadził ich Michał Jaworski w 1732 roku. Synagoga została zbudowana w 1756 r., musiała być niżej usytuowana niż kościół parafialny. – Takie wtenczas były przepisy – wyjaśnia administrator. Budynek nie jest muzeum, lecz domem modlitwy. Jest więc w środku bima, a za nią drewniane schodki prowadzące do wnęki w pięknie ozdobionej ścianie, gdzie przechowuje się Torę. Żydzi przyjeżdżają z całego świata modlić się w bobowskiej synagodze. Tak samo jak na odległym o 3 km cmentarzu. Ostatnio synagoga jest odnawiana, a podczas renowacji odkryto niezwykle barwne freski przedstawiające m.in. Jerozolimę, menorę i drzewo oliwne. – Mają wrócić do pierwotnej świetności – dodaje pan Jan.