Opowieść o wyjściu z doliny

GN 01/2016 |

publikacja 30.12.2015 00:15

Długo nie wierzyłam, że znajdę się w tym miejscu mojego życia… Że będę mogła zaświadczyć, że istnieje wyjście z ciemnej doliny skłonności homoseksualnych.

Opowieść o wyjściu z doliny canstockphoto

Wielu ludzi wspierało mnie na drodze. Ta droga zaprowadziła mnie do prawdy o mnie samej i do radości życia. Chcę być też głosem nadziei dla tych, którzy w swoich zmaganiach czują się osamotnieni, zagubieni, pogrążeni w ciemnościach i może nie widzą sensu swojego życia.

Pogrążanie się w mroku

Urodziłam się jako bardzo żywa, bystra, radosna, ciekawa świata wrażliwa dziewczynka. Jednak wiele wydarzeń z mojego życia, a także zranień w relacjach zatrzymało mnie w drodze i nie pozwalało ufać, rozwijać się i rozkwitać. Przez wiele lat nie chciałam przyjąć swojej tożsamości, wyniszczałam się. Byłam zagubiona, wewnętrznie bezdomna, chodziłam po omacku. Od dziesiątego roku życia byłam uzależniona od seksu, potem od pornografii. W okresie dojrzewania zaczęłam zabijać swoją kobiecość w różny sposób – alkohol, papierosy, głodzenie się… Miałam też długotrwałe stany depresyjne. Żeby czuć cokolwiek, potrzebowałam mocnych wrażeń, więc była też muzyka „prosto z trumny” – rock gotycki, tańce ezoteryczne i rytualne, sztuki walki, alternatywne metody leczenia… Pogrążałam się coraz bardziej.

Istniałam głównie na poziomie intelektu i działania. Nie potrafiłam nawiązać żadnej bliskiej, zdrowej relacji. Było wprawdzie mnóstwo ludzi wokół mnie, ale nikt mnie nie znał. Wśród rówieśników zawsze czułam się inna i w okresie szkolnym większość czasu spędzałam sama. Nie odczuwałam też żadnego zainteresowania płcią przeciwną. Tak naprawdę chciałam być chłopakiem. Czułam się gorsza i bardzo cierpiałam z powodu poczucia odrzucenia. W okresie studiów wzmogło się moje pragnienie przyjaźni z kobietami. Jednak w wielu relacjach, które próbowałam nawiązać, przekraczałam niepostrzeżenie granicę bliskości i relacje przeobrażały się w uzależniające związki homoseksualne. Wtedy jeszcze nie chciałam tego dopuścić do swojej świadomości i przez wiele lat żyłam w zakłamaniu.

Wychowałam się w rodzinie katolickiej i od dzieciństwa wierzyłam w istnienie Boga, ale strach nie pozwalał mi się do Niego zbliżyć i przyjąć Go do swojego życia. Tak naprawdę wolałam je mieć pod kontrolą. Ale przyszedł taki moment, kiedy wszystko runęło i stanęłam pod ścianą… Rozpadł się mój czteroletni związek z kobietą, jednocześnie, duchowo uwikłana w tańce rytualne ku czci obcych bóstw, byłam w destrukcyjnej relacji z mężczyzną. Nie rozumiałam już niczego i zobaczyłam, że nie potrafię poradzić sobie z życiem.

Na granicy życia i śmierci

Wtedy Bóg wyciągnął do mnie koło ratunkowe i trafiłam na wieloletnią terapię, w czasie której potrzebowałam też pomocy farmakologicznej. Ten intensywny, bardzo trudny i bolesny proces, w którym wielokrotnie byłam na granicy życia i śmierci, pomógł mi poznać przyczyny moich skłonności, mojego zagubienia we własnej płci, umożliwił powrót do tych wydarzeń z życia, które zatrzymały mnie w drodze. Dla mnie oznaczało to powrót aż do życia prenatalnego. Zawsze myślałam, że dostałam w domu rodzinnym wszystko, czego potrzebowałam, i patrząc z zewnątrz, tak się mogło wydawać. Ale w terapii odkryłam brak bliskiej, emocjonalnej relacji z mamą, szczególnie w okresie dojrzewania, i swoją silną identyfikację z ojcem. Zobaczyłam, że w naszych rodzinnych relacjach zabrakło okazywania mi ciepła i miłości. Powoli zaczęłam zbliżać się do prawdy o sobie, także o swoich skłonnościach, które dopiero na terapii zostały nazwane.

I wtedy poczułam się tak, jakbym znalazła swój dom. Przez długi czas nie chciałam iść w kierunku zdrowia, choć jednocześnie czułam całą sobą, że nie chcę wchodzić w kolejny związek. Widziałam, że żyjąc z kobietą, co na początku było bardzo ekscytujące, traciłam siebie. Bo żyłam jej życiem w skrajnym emocjonalnym uzależnieniu, także uzależnieniu od dotyku, bez którego wydawało mi się, że nie przetrwam. Dopiero później odkryłam, że nigdy nie chodziło mi o seks. Tak naprawdę pragnęłam poczucia bezpieczeństwa, ciepła, bliskiej, emocjonalnej więzi. I wtedy zaczęła się moja walka o siebie, walka o prawdę. Czułam ogromne rozdarcie między pozornie odnalezionym domem i poczuciem ważności w tożsamości homoseksualnej a głodem miłości i pragnieniem życia w wolności i pełni. Czułam pustkę, doświadczając na swej drodze jednocześnie tego, że żadna tolerancja czy akceptacja ze strony innych ludzi, którą otrzymywałam, tej pustki nie zapełni. Odkryłam, że to nieprawda, co mówi świat, że społeczna akceptacja da mi szczęście.

Tymczasem niemal wszędzie panuje przekonanie, że to społeczeństwo musi się zmienić, bo nie akceptuje osób homoseksualnych. A jest zupełnie odwrotnie! Szukanie swojej tożsamości poza sobą prowadzi donikąd. Walka o tożsamość jest walką na śmierć i życie. Bo to walka o prawdę o mnie, walka o to, czy odkryję, co Bóg we mnie złożył, czy też będę żyć w kłamstwie. Bo homoseksualizm jest kłamstwem. Odkryłam, że on nie istnieje jako tożsamość. Istnieją natomiast głębokie zranienia, które prowadzą do homoseksualnych skłonności. Ilekroć potęgowały się moje fantazje i chciałam zejść z drogi i zlać się z drugą kobietą w relacji seksualnej, tylekroć całą sobą czułam, że oddalam się od Boga. Bo w Nim jest prawda, która niesie wyzwolenie.

Wychodzenie z bagna

Bóg nieustannie nade mną czuwał. Znalazłam mieszkanie niedaleko kościoła, do którego zaczęłam przychodzić na Msze św., także w ciągu tygodnia, często w stanach depresyjnych. Zaczęłam karmić się słowem Boga i Jego Ciałem, które powoli mnie przemieniało. Jednocześnie wciąż tkwiłam w uzależnieniu od seksu i pornografii homoseksualnej. Kiedy kilka lat temu zsuwałam się w samo bagno, nie widząc dla siebie żadnej nadziei, Bóg przysłał mi kapłana, człowieka wrażliwego i żyjącego w Bogu, który przyjął mnie ze wszystkim, także z moimi skłonnościami i cierpieniem, jakie one ze sobą niosły. I miał dla mnie czas. Stał się towarzyszem mojej walki i moim duchowym ojcem. Wspierał mnie i wytrwale pomagał wstawać, kiedy upadałam. Przez wiele godzin rozmów, przechodząc przez śmiertelny strach, uczyłam się ufać.

Bóg przemieniał mnie poprzez bliskość, prawdziwość naszej relacji i bardzo częsty sakrament spowiedzi, który wyrywał mnie z bagna pornografii. Dotknęłam dna, doszłam do takiej granicy, że poczułam bezradność wobec siły zła, w które się zsuwam. Wtedy zobaczyłam i wielokrotnie doświadczyłam tego, że tylko siła sakramentu może mnie uratować przed dalszym spadaniem. Moja droga była przedzieraniem się przez rozdzierający ból, lęki i wiele łez. Często nie wiedziałam, czy tam dalej coś jeszcze jest… Szukałam kogoś, kto może przeszedł już ten etap i żyje. I wtedy Bóg sprawił, że przed ponad dwoma laty natrafiłam w „Gościu Niedzielnym” na świadectwo kobiety, która zdecydowała się napisać o swojej drodze wychodzenia z homoseksualizmu. Jej słowa tak bardzo mnie poruszyły, że napisałam do redakcji i poprosiłam o jej adres. Nawiązałyśmy kontakt i zaczęła się jedna z niezwykłych relacji w moim życiu.

Przez pierwszy rok pisałyśmy e-maile z ogromną częstotliwością. Szczególnie w chwilach, kiedy upadałam albo kiedy mój ból się wzmagał i walczyłam o to, by nie znieczulić go inną kobietą w kolejnym związku, ona mnie nie opuszczała. Czułam się przyjęta. Uwalniało mnie i leczyło także to, że mogłam swobodnie pisać i dzielić się swoim życiem. Po roku, gdy czułyśmy, że to już czas – spotkałyśmy się po raz pierwszy. I przyszedł kolejny etap – budowania w realnym życiu. Wtedy coraz mocniej rozbijał się mój stary wzorzec relacji uzależniającej, zawłaszczającej drugą osobę. Uczyłam się ufać. Nie było dla mnie łatwe przyjmowanie ograniczeń miejsca i czasu. Wiele razy walczyłam, żeby nie odejść, ale powoli uczyłam się zdrowej relacji. Doświadczałam miłości, która powoli mnie przemieniała, sącząc się do mojego serca jak w spękaną ziemię, która wcześniej nie przyjmowała żadnego dobra płynącego z relacji.

Rodzenie się na nowo

W bezpieczeństwie więzi zaczęła rodzić się moja kobiecość. Żeby człowiek mógł się urodzić, potrzebuje miejsca i osób. Bóg również o to zadbał, dając mi przed rokiem drugą ważną kobietę. A ona otworzyła dla mnie także swój dom, miejsce, gdzie mogę przyjeżdżać, odpoczywać i gdzie doświadczam przyjęcia.

Mam poczucie domu, do którego mogę wrócić, w którym ktoś na mnie czeka. Bez tego miejsca i tej ważnej więzi, która w niesamowity sposób jest także owocem relacji nawiązanej dzięki publikacji w GN, nie dałabym sobie rady. Rodzenie się nowego życia jest bolesne i bardzo delikatne. Na początku życie jest tak kruche, że potrzebuje podtrzymywania. Doświadczałam tego w tych najważniejszych relacjach – był czas, gdy potrzebowałam częstego kontaktu, gdy nie radziłam sobie sama ze swoim strachem i samotnością.

Te ważne osoby były ze mną i ratowały mnie. Nie prowadziło to do uzależnienia, lecz było potrzebnym etapem na drodze. Rodzenie się mojej kobiecości trwa nadal. Wciąż jeszcze doświadczam bólu i płaczę, gdy otwieram kolejną przestrzeń w sobie, do której nie miałam dostępu. Ale ból jest już nieporównanie mniejszy. I widzę, że Bóg wciąż prowadzi mnie dalej, dając po drodze ludzi, z którymi mogę się czuć bezpiecznie. Powoli budzą się moje kobiece pragnienia oczyszczane przez łzy. Rodzenie się jest też rodzeniem z Ducha. Doświadczam coraz mocniej umierania mojej starej powłoki. Widzę, że to, co do tej pory mnie karmiło, zaczyna być puste, bo tęsknię za innym pokarmem. Przepełnia mnie ogromne wzruszenie, gdy widzę swoją małą wewnętrzną dziewczynkę, którą za wszelką cenę chciałam zabić, zmartwychwstałą! Ona żyje! Bóg naprawdę może tchnąć życie tam, gdzie wydaje się panować tylko śmierć. Zaczynam żyć, cieszyć się życiem, swoją kobiecością.

Czuję się tak, jakbym po długiej drodze po omacku wreszcie wróciła do domu. Zauważam, że nie muszę go już tak szukać w innej kobiecie. A ilekroć zdarzają mi się jeszcze fascynacje i zakochania, Bóg pokazuje mi, czego pragnę w sobie, zakochując się w drugiej kobiecie. Często danie sobie czułości czy współczucia oddala fantazje. Czasem fantazje są też wynikiem przemęczenia albo niezadbania o siebie. Dlatego uczę się sobą opiekować, kochać swoje ciało. Uczę się być coraz bardziej ze sobą i przy sobie. Patrzenie drugiej osobie w oczy nie jest już dla mnie problemem. Zaczynam też nawiązywać i utrzymywać różne bliskie relacje, także z mężczyznami, wobec których czuję się coraz bardziej swobodnie jako kobieta. Z perspektywy czasu widzę, że przeszłam z pustyni braku relacji do świata, w którym bliscy mi ludzie ten świat ożywiają. Jednocześnie odkrywam, że życie jest we mnie! Odkrywam, że płynie ono od Tego, który jest moim Stwórcą. Moja droga w bliskości z Nim dopiero się zaczyna i jako Jego ukochana córka czuję się jeszcze bardzo krucha i delikatna. Jestem wciąż w drodze. W drodze do pełni kobiecości i życia. I nie wiem, jak daleko dojdę…

Proszę Was…

Proszę Was wszystkich, którzy spotykacie osoby ze skłonnościami homoseksualnymi o delikatność i wyrozumiałość. Proszę, nie oceniajcie ich zbyt pochopnie. I nie ulegajcie presji mainstreamowej ideologii. Homoseksualizm ma wiele twarzy. Za każdą z nich kryje się człowiek ze swoją niepowtarzalną historią i prawem do tego, by ją odkrywać i o niej mówić. A Wam wszystkim, kochani, którzy odczuwacie te skłonności, cierpicie, zagubiliście się i może także szukacie swojej tożsamości, bez względu na to, w jakim momencie życia jesteście, chcę powiedzieć z całą mocą: nie zatrzymujcie się, przedzierajcie się, szukajcie źródła. Ono jest! Bóg chce dać każdemu życie w pełni. Zaufajcie i wyciągnijcie do Niego dłoń! Wierzę mocno, że On zbiera wszystkie nasze łzy. Wierzę, że w każdym z nas, w kobiecie i w mężczyźnie, Jego głos mówi z miłością: „Przytul swoje życie. Ono jest… piękne!”.

Imię i nazwisko autorki świadectwa do wiadomości redakcji

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.