Wystarczy iskra

Jacek Dziedzina

GN 03/2016 |

publikacja 14.01.2016 00:15

Bliski Wschód nie przeżyłby otwartej wojny między Arabią Saudyjską a Iranem. Konflikt obu regionalnych potęg to nie tylko starcie na tle politycznym. To również walka o rząd dusz w świecie islamu.

Demonstracja pod ambasadą Arabii Saudyjskiej w Teheranie po egzekucji szyickiego duchownego w Rijadzie ABEDIN TAHERKENAREH /epa/pap Demonstracja pod ambasadą Arabii Saudyjskiej w Teheranie po egzekucji szyickiego duchownego w Rijadzie

Ta wojna właściwie trwa już od dawna. Tyle że obie strony prowadzą ją za pomocą „pośredników” – to znaczy na terytoriach innych państw, w których ścierają się ich własne interesy. Teraz zaś napięcie jest tak wysokie, że po raz pierwszy zawisła w powietrzu groźba bezpośredniego starcia. Scenariusz prawie niemożliwy, bo obie strony dobrze wiedzą, z jakimi konsekwencjami to by się wiązało. Można powiedzieć, że większość napięć na Bliskim Wschodzie dotyczy albo nierozwiązywalnego konfliktu palestyńsko-izraelskiego, albo toczy się właśnie w cieniu wielkiego sporu gospodarczo-polityczno-cywilizacyjnego między Arabią Saudyjską a Iranem. Dlaczego w takim razie i jedni, i drudzy pozwolili wypadkom „wymknąć się spod kontroli”?

Beczka z prochem

Zaczęło się od egzekucji w Arabii Saudyjskiej szyickiego duchownego, znanego krytyka dynastii Saudów, szejka Nimra al-Nimra. Wyroki śmierci w Arabii Saudyjskiej są codziennością, ale akurat ten wywołał ostrą reakcję Iranu. I jest oczywiste, że władze w Rijadzie miały świadomość, że tak się stanie. W tle są zarówno polityka, jak i ostry religijny podział w świecie islamu między sunnitami a szyitami. Liderem tych pierwszych jest Arabia Saudyjska, drugich – Iran. Zabity szejk reprezentował mniejszość szyicką w Arabii, skarżącą się często na dyskryminację ze strony większości sunnickiej. Zabicie lidera tej mniejszości – nawet zgodnie z obowiązującym prawem szarijatu i wyrokiem sądu skazującego al-Nimra za działalność terrorystyczną (choć w jego wypadku wyrok jest mocno kontrowersyjny) – było więc otwartą prowokacją wobec szyickiego Iranu. I na efekty nie trzeba było długo czekać. W Teheranie doszło do ataku na saudyjską ambasadę, co z kolei doprowadziło do tego, że Arabia Saudyjska zerwała stosunki dyplomatyczne z Iranem i dała irańskim dyplomatom 48 godzin na opuszczenie kraju. Dzień później zerwano umowy handlowe i zawieszono połączenia lotnicze z Iranem.

Podobnie postąpiło kilka sunnickich monarchii wspierających Saudów, które albo zerwały stosunki dyplomatyczne, albo znacznie obniżyły ich rangę. Tak ostro jeszcze nie było dotąd... oficjalnie. Bo nieoficjalnie między obu krajami iskrzy bez przerwy. Za jednym i drugim krajem stoją też światowe mocarstwa. To prawdziwa beczka z prochem.

Wojna „zastępcza”

Arabia, mając wsparcie zachodnich mediów i większości państw arabskich, wygrywa propagandowo ten spór. Napaść na ich ambasadę stwarza ku temu okazję. Tymczasem – o czym w zachodnich mediach prawie nie słychać – saudyjskie samoloty wojskowe niemal w tym samym czasie prawdopodobnie zbombardowały ambasadę Iranu w stolicy Jemenu, Sanie. To w Jemenie bowiem toczy się teraz realna wojna między obu mocarstwami. Od marca 2015 roku Arabia Saudyjska na czele koalicji 10 państw rozpoczęła naloty na pozycje rebeliantów z szyickiego (wspieranego przez Iran) ugrupowania Huti, którzy obalili prozachodniego prezydenta Abda Rabbuha Mansura Hadiego. W operacji wojskowej w Jemenie bierze udział 100 saudyjskich samolotów. Do wojny po stronie Saudów dołączyły Zjednoczone Emiraty Arabskie, które też wysłały swoje lotnictwo, podobnie Bahrajn, Maroko, Jordania i Sudan. Faktem jest, że bojownicy Huti wykorzystują obiekty cywilne, w tym opuszczone ambasady, jako miejsca, w których lokowane są wyrzutnie rakiet. Ale jeśli ambasada irańska została zbombardowana, to można powiedzieć, że w pewnym sensie jest remis, jeśli chodzi o straty „prestiżowe”, nawet jeśli ambasada saudyjska została napadnięta w samym Iranie, a irańska nie w Arabii, a „tylko” w Jemenie.

Kto ma lepszy PR

Konflikt między obu krajami ma przede wszystkim podłoże gospodarczo-polityczne. Wizerunkowo wygrywa go królestwo Saudów, mając umocowanie głównie w trwającym od lat 40. XX wieku sojuszu z USA. Jako jedyna może pozwolić sobie na radykalne obniżki cen ropy – w czym wygrywałaby konkurencję z Iranem, nawet gdyby ten nie był przez lata objęty sankcjami gospodarczymi. Arabia ma po prostu o wiele większe złoża ropy, dziennie wydobywa kilkakrotnie więcej baryłek surowca. Po drugie Arabia Saudyjska jest liderem regionalnym w tzw. sojuszu antyterrorystycznym, który skupia ponad 30 państw. Nieważne, że jej rola w „wojnie z terrorem” jest dość dwuznaczna: przecież jednocześnie Saudowie zrobiliby wszystko, by pozbyć się syryjskiego prezydenta (wspieranego przez Iran), który właśnie z międzynarodówką terrorystyczną (a jej część jest finansowana przez... Arabię) walczy na terenie swojego kraju. W tym wszystkim Iran wydaje się dość osamotniony.

Niedawno wprawdzie doszło do epokowej zmiany nastawienia ze strony Zachodu i podpisania porozumienia w sprawie programu nuklearnego Iranu, ale w regionie sojusznicy są albo w rozsypce (Syria, Irak), albo nie ma ich wcale. Jest oczywiście wsparcie ze strony Rosji, bez której niemożliwe jest już rozwiązanie konfliktu w Syrii, odkąd w bombardowania włączyła się Moskwa. Dlatego też zaognienie „odwiecznego” konfliktu obu mocarstw regionalnych jest nie na rękę mocarstwom światowym. Choć jednocześnie trudno nie doszukiwać się tutaj inspiracji obcych wywiadów, być może w celu ostatecznego rozstrzygnięcia, kto ma rozdawać karty w regionie. Sami Saudowie obawiają się, że dogadanie się Zachodu z Iranem będzie oznaczać stopniową marginalizację Arabii.

Dwie wizje państwa wyznaniowego

Iran, choć ma mniejsze poparcie międzynarodowe, wcale nie zamierza ustępować. Nawet jeśli jako państwo szyickie reprezentuje nurt islamu, który stanowi zdecydowaną mniejszość w porównaniu z sunnitami. Za Persami stoi jednak przekonanie – nie bez obiektywnej racji – że reprezentują wyższą cywilizację niż Arabowie, a na pewno Arabia Saudyjska. Trudno nie przyznać im racji, nie tylko ze względów historycznych i dziedzictwa sięgającego imperium perskiego. Także współczesny model państwa muzułmańskiego, jaki reprezentuje Iran ajatollahów, jest inny niż ten saudyjski. Saudowie reprezentują mocno konserwatywny i – trzeba to przyznać – dość prymitywny model państwa wyznaniowego, w którym jedynym prawem jest radykalna interpretacja prawa szarijatu. W Iranie, państwie de facto silnie wyznaniowym – przy całym potężnym nacisku na teokrację, rolę duchowych przywódców – równolegle realizowany jest model państwa na swój sposób obywatelskiego. Oczywiście nie w takim sensie jak na Zachodzie.

Chodzi o to, że źródłem prawa w Iranie są zarówno Allah, jak i państwo. W Arabii – wyłącznie prawo szarijatu. Ta rywalizacja obu wizji łączy się oczywiście z odwiecznym konfliktem szyicko-sunnickim. Podział na szyitów i sunnitów był wynikiem wojny religijnej, która wybuchła w drugiej połowie VII wieku. Spór dotyczył tego, kto po śmierci Mahometa powinien być jego następcą. Część muzułmanów uznała, że następca Proroka powinien wywodzić się z jego rodziny i dlatego popierała Alego, kuzyna i zięcia Mahometa. Muzułmanie ci byli nazywani partią Alego (arab. szi’at Ali – stąd nazwa „szyici”). W wyniku konfliktu śmierć poniósł syn Alego, Husajn. Szyici są przekonani, że przywódcą wspólnoty muzułmańskiej musi być potomek Alego. I dlatego zawsze tworzyli opozycję wobec władzy sunnickiej, uznając swoje dzieje za historię męczeństwa. W wielu sprawach szyici są też mniej rygorystyczni od sunnitów. Z kolei sunnici swoją nazwę biorą od sunny, czyli tradycji Proroka, przykładu jego życia i nauczania. I to nie tylko ciekawostka historyczna. To bardzo silnie zakorzenione różnice, które do dziś są osią sporów na Bliskim Wschodzie. Nawet jeśli w praktyce nie chodzi o religię, tylko o politykę i ropę – ten podział nadaje konfliktowi silny rys emocjonalny. Nic dziwnego, że napięcie między dwiema potęgami, które są liderami obu zwalczających się nurtów, budzi taki niepokój w świecie.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.