Rok po Mińsku

Andrzej Grajewski

GN 05/2016 |

publikacja 28.01.2016 00:15

Przed rokiem w Mińsku przywódcy Ukrainy, Rosji, Niemiec i Francji wynegocjowali porozumienie w sprawie uregulowania konfliktu w Donbasie. Czy w ciągu tego roku udało się zrealizować choćby część postanowień tego porozumienia? Bo o trwałym pokoju przecież nadal nie ma mowy…

Większe walki ustały,  ale mieszkańcy musieli się przyzwyczaić do widoku czołgów ALEXANDER ERMOCHENKO /EPA/pap Większe walki ustały, ale mieszkańcy musieli się przyzwyczaić do widoku czołgów

Dokument porozumienia podpisano 12 lutego 2015 roku. Stało się ono międzynarodowym planem uregulowania kryzysu. 13-punktowy dokument odnosił się także do treści pierwszego porozumienia z Mińska, zawartego na początku września 2014 roku. Do punktów o zawieszeniu broni czy wycofaniu ciężkiego sprzętu i cudzoziemskich formacji wojskowych dodano sprawy polityczne, m.in. przekazanie stronie ukraińskiej kontroli nad ich częścią granicy rosyjsko-ukraińskiej. Na Ukrainę zostało również nałożone zobowiązanie do przyjęcia nowej konstytucji oraz wdrożenia ustawy o specjalnym statusie dla „niektórych rejonów obwodów donieckiego i ługańskiego”. Co z tego porozumienia udało się zrealizować w ciągu roku? Niewiele, ale z pewnością przyczyniło się ono do tego, że latem 2015 r. w Donbasie ustały większe walki.

Po przegranej wojnie

Trzeba podkreślić, że porozumienie zostało zawarte w momencie, kiedy na froncie zwyciężały wojska separatystów, wspierane przez rosyjskich najemników. Pod Debalcewem okrążone były główne siły ukraińskie i rozmowy w Mińsku uratowały je przed klęską. Dlatego linia rozejmowa z lutego 2015 r. uwzględniała nowe zdobycze terytorialne separatystów. To ważny fakt, o którym należy pamiętać, analizując cały kontekst porozumienia mińskiego oraz możliwości jego wprowadzenia w życie.

Nie udało się

Co się nie udało? Przede wszystkim Ukraina nie odzyskała kontroli nad granicą z Rosją. Ta granica w rejonie obwodów donieckiego i ługańskiego nadal jest kontrolowana przez prorosyjskich separatystów. To sprawa kluczowa, gdyż dzięki temu mogą oni otrzymywać od Rosji pomoc w ludziach i uzbrojeniu. Zgodnie z porozumieniem mińskim tereny kontrolowane przez separatystów pozostają częścią Ukrainy, jednak faktycznie Kijów nie ma tam żadnej władzy. Zupełnie nie udała się przewidziana umowami z Mińska odbudowa więzi ekonomiczno-społecznych Donbasu z resztą Ukrainy, w tym wznowienie transferów finansowych. W porozumieniu była mowa o przywróceniu ukraińskiego systemu bankowego na terenach kontrolowanych przez separatystów, co miało także ważny aspekt społeczny. Chodziło o możliwość wznowienia wypłat, m.in. pensji dla sfery budżetowej i emerytur, ale również o powrót regionu do ukraińskiego systemu fiskalnego. Dzisiaj na terenach kontrolowanych przez separatystów głównym środkiem płatniczym jest rubel, a emeryci i renciści, aby otrzymać swoje świadczenia, muszą wyjeżdżać na tereny kontrolowane przez armię ukraińską. Najpełniej zrealizowano punkty dotyczące wycofania ciężkiego sprzętu z rejonu walk, co jednak utrwaliło niekorzystny dla strony ukraińskiej status tych terenów. Separatyści z obszarów opanowanych w poprzednim roku nie zostali wyparci, a linia tymczasowego rozejmu stała się faktycznie granicą między Ukrainą a zbuntowanymi regionami. Z kolei Kijów nie przeprowadził postulowanych w porozumieniu zmian prawnych, umożliwiających nadanie nadzwyczajnego statusu Donbasowi.

Wraca tajna dyplomacja

Świat stoi dzisiaj wobec poważniejszych wyzwań aniżeli uregulowanie sytuacji na wschodniej Ukrainie i z tego zdają sobie sprawę wszyscy zaangażowani w ten konflikt. Dlatego formalnie zgodzono się na roczną prolongatę porozumienia z Mińska, a jednocześnie najważniejsi gracze w tej rozgrywce, a więc Ameryka i Rosja, przystąpili do poufnych rozmów. W połowie stycznia br. pod Kaliningradem w głębokiej tajemnicy spotkali się główny doradca prezydenta Putina Władisław Surkow z Victorią Nuland, nadzorującą prace Biura ds. Europy i Eurazji. Nuland to najważniejszy amerykański polityk na kierunku europejskim. Znakomicie zna język rosyjski, a także realia ukraińskie. Była w Kijowie podczas demonstracji na Majdanie w grudniu 2013 roku. W amerykańskich elitach nie ma osoby lepiej przygotowanej do rozmów o detalach konfliktu na Ukrainie. Do tego dialogu otrzymała godnego siebie partnera. Surkow jest uważany za „szarą eminencję” Kremla, a od 2013 r. nadzoruje ukraiński odcinek rosyjskiej polityki. Posiada znakomite kontakty w kręgach biznesowych na Ukrainie. W Kijowie był dwukrotnie podczas najbardziej dramatycznej fazy konfliktu na Majdanie. Jego rola w tamtych wydarzeniach była na tyle istotna, że został objęty amerykańskimi sankcjami. Trudno byłoby w otoczeniu Putina znaleźć osobę bardziej kompetentną do prowadzenia takich rozmów. Wydaje się, że Nuland i Surkowowi udało się wypracować jakiś kompromis. Po uzgodnieniach rosyjsko-amerykańskich do gry włączyli się bowiem europejscy sygnatariusze porozumienia sprzed roku. W Kijowie pojawił się niemiecki minister spraw zagranicznych Frank-Walter Steinmeier, a kilka dni później zjechali tam przedstawiciele Francji i Niemiec, aby rozmawiać z prezydentem Ukrainy.

O tym, że Rosji zależy na znalezieniu rozwiązania konfliktu na Ukrainie, świadczyć może również dołączenie do grupy kontaktowej Borysa Gryzłowa. To jeden z najważniejszych polityków z otoczenia Putina oraz jego partyjnego zaplecza, czyli partii Jedna Rosja. Wychował się w Leningradzie i od lat uchodził za jednego z tzw. piterskich, czyli polityków i oficerów służb specjalnych pochodzących z Petersburga, stanowiących zaplecze prezydenta Putina. Jest członkiem Rady Bezpieczeństwa FR. Zna dobrze ukraińskie realia, gdyż w 2004 r. w czasie pomarańczowej rewolucji brał udział w obradach „okrągłego stołu” jako negocjator ze strony rosyjskiej. Zapamiętałem go wówczas jako polityka pragmatycznego, skłonnego do ustępstw i potrafiącego zawierać kompromisy. Tak wydaje się także definiować swoją obecną misję, której celem może być wcielenie w życie ustaleń Surkowa z Nuland. Gryzłow ma tak silną pozycję polityczną, że może skutecznie zapanować nad liderami Donieckiej Republiki Ludowej i Ługańskiej Republiki Ludowej – Aleksandrem Zacharczenką i Igorem Płotnickim, z czym Rosja ostatnio miała kłopoty. Obaj przywódcy separatystów mają świadomość, że z tej międzynarodowej gry, której stawką jest nie tylko przyszłość Donbasu, nie muszą wyjść jako zwycięzcy.

Na wojnie nikt nie zyska

Jak sądzę, w trakcie tych poufnych rozmów kwestie militarne, najbardziej istotne przed rokiem, obecnie nie odgrywały decydującej roli. Ukraina wojnę o Donbas przegrała, ale Rosja także nie osiągnęła swych celów. Wszystkim chodzi o znalezienie rozwiązania, które pozwoli im wyjść z twarzą z tego konfliktu. Kluczem jest znalezienie takiej formuły obecności Donbasu w ramach ukraińskiej państwowości, która będzie do zaakceptowania zarówno dla Kijowa i Moskwy, jak i Ługańska i Doniecka. Nie będzie to proste. Prezydent Poroszenko nie dysponuje w Radzie Najwyższej większością umożliwiającą nowelizację konstytucji. A tylko w ten sposób może wprowadzić reformę decentralizacyjną. Potrzebuje do tego minimum 300 głosów, a ma ich tylko 265. Spór toczy się o nadanie „szczególnego sposobu działania samorządom niektórych powiatów obwodów donieckiego i ługańskiego”.

Ten zapis jest konsekwencją 11. punktu porozumienia z Mińska, ale wywołuje sprzeciw dwóch partii – Batkiwszczyny i Samopomocy – współtworzących większość rządową. Obawiają się one, że przyjmując takie zapisy, Ukraina naraża się na powtórzenie scenariusza krymskiego i stwarza szerokie pole dla rosyjskiej ingerencji w jej sprawy wewnętrzne. Krym także posiadał status autonomiczny, co skutecznie blokowało ugruntowanie ukraińskiej suwerenności na tym terytorium. Przyjęcie takiego rozwiązania dla Donbasu będzie rodziło daleko idące konsekwencje dla polityki kulturalnej i językowej oraz praktycznie uniemożliwi budowanie wspólnej tożsamości dla całego państwa. Nie chodzi bowiem jedynie o zakres kompetencji władz lokalnych, ale także o prawo do językowego samookreślenia, możliwość tworzenia własnych oddziałów porządkowych oraz nadzwyczajnej współpracy transgranicznej z regionami Federacji Rosyjskiej. Wszystkie te punkty w sytuacji, kiedy świeża jest pamięć o wojnie i jej ofiarach, rodzą obawy i wątpliwości, jak druga strona będzie je realizowała.

Powszechne są obawy, czy przyjmując takie rozwiązania, Ukraina nie instaluje w swoim systemie państwowym bomby, której detonator stale będzie na Kremlu. Jeśli jednak nie uda się znaleźć pozytywnego rozwiązania tej kwestii, Ukrainę czeka poważny kryzys polityczny oraz utrata zaufania na arenie międzynarodowej. Rosja przedstawi ukraińskich polityków jako przeszkodę dla pokojowych rozwiązań. Może to doprowadzić nawet do przedterminowych wyborów parlamentarnych. Fakty zaś są jednoznaczne. Trwająca od kwietnia 2014 r. wojna na wschodniej Ukrainie pochłonęła według Biura Wysokiego Komisarza Narodów Zjednoczonych ds. Praw Człowieka ponad 9 tys. ofiar, a ponad 20 tys. osób zostało rannych. Blisko milion mieszkańców Donbasu opuściło swe domy i obecnie mieszka w innych regionach Ukrainy albo w Rosji. Dla pokoju nie ma więc tam alternatywy.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.