Fachowcy od przepowiedni

Tomasz Rożek

publikacja 06.03.2016 06:00

Jak to z przepowiedniami bywa, czasami się sprawdzają, czasami nie. Niektórzy przywiązują do nich zbyt duże znaczenie, ale całkowite ich zignorowanie byłoby błędem. Dlaczego? Bo niektóre przepowiednie same się spełniają.

Siedziba agencji Fitch  w Nowym Jorku JUSTIN LANE /epa/pap Siedziba agencji Fitch w Nowym Jorku

Niedawno jedna z agencji obniżyła rating Polsce. Rating, czyli inaczej wiarygodność kredytową. Ratingi są wskazówką dla międzynarodowych inwestorów, ludzi czy instytucji, które planują ulokowanie swoich pieniędzy w naszym kraju albo chcą Polsce swoje pieniądze pożyczać (przez zakup obligacji). Zanim zapadnie jednak decyzja o inwestycji, potrzebna jest dokładna analiza rynku. To dość żmudne zadanie i pewnie dość drogie, stąd – jak to na rynku – powstała potrzeba stworzenia agencji, które w takich analizach się specjalizują. Mają swoją specyfikę i metodologię działania, a ich celem jest nadawanie krajom odpowiednich „certyfikatów wiarygodności” na podstawie analizy dostępnych materiałów. Te nie są oczywiście nadawane raz na zawsze. Agencje korygują je tak, żeby były aktualne i jak najbardziej odpowiadały stanowi rzeczywistemu. Czym są te „certyfikaty”? To – w największym skrócie – wyliczone prawdopodobieństwo niewypłacalności (bankructwa) kraju, którego dotyczą.

Przepowiednia się spełnia

Agencja ratingowa swoje oceny wiarygodności poszczególnych krajów opiera na konkretnych danych, ale sposób, w jaki je wylicza, jest już autorski. To oczywiste, że w tych obliczeniach i przewidywaniach agencje mogą się mylić, dlatego ich raporty nie powinny być jedynym źródłem informacji o kraju i jego gospodarce. Problem niestety polega na tym, że ratingi bywają jedynym źródłem informacji. To – nawet przy założeniu, że pomyłki nie są zwykłymi oszustwami i manipulacjami – powoduje, że ocena czy przewidywanie w istocie jest wydaniem wyroku. I często stanowi pierwszy krok do samospełnienia się przepowiedni.

Samospełniająca się przepowiednia to coś, z czym chyba każdy miał do czynienia. Typowym, zresztą cytowanym w encyklopediach przykładem jest plotka o bankructwie banku. Nawet jeżeli bank ma się świetnie, wiadomo, że nie przechowuje wszystkich pieniędzy swoich klientów w skarbcu. Nie taka jego rola. Bank zarabia na obrocie pieniądzem.

Część wkładów pożyczył (na procent), część zainwestował, część ulokował na długi termin. Gdy pojawia się plotka o rychłym bankructwie, klienci chcą wypłacić to wszystko, co w banku zdeponowali. I wtedy zaczynają się kłopoty, bo choć bank te pieniądze ma, wszystkich w krótkim czasie wypłacić nie jest w stanie. Traci zaufanie zarówno klientów, jak i innych współpracujących z nim podmiotów. W efekcie rzeczywiście bankrutuje. Nie z powodu złego zarządzania, nie z powodu stanu swojego skarbca, tylko z powodu plotki. Efekt wydawania werdyktów, czyli publikowana ratingów przez renomowane agencje (siedzibą wszystkich liczących się są USA), jest podobny.

Wśród wielu agencji najbardziej liczy się złota trójka, czyli Standard & Poor’s, Fitch i Moody’s. Niedawno jedna z nich, Standard & Poor’s, obniżyła rating Polski. Uznała, że polska gospodarka jest w gorszym stanie niż w poprzednim okresie oceny i ryzyko, że staniemy się niewypłacalni, jest teraz większe. Po raz pierwszy od czasów, kiedy Polska w ogóle była brana pod uwagę w międzynarodowych ratingach, nasza ocena została obniżona. Na jakiej podstawie podjęto taką decyzję? Tutaj zaczynamy wchodzić w las, bo odpowiedzi zależą od tego, kto ich udziela.

Jedni twierdzą, że absolutnie nie ma powodu obniżania ratingu, że gospodarka ma się świetnie i nie ma powodów, by się o nią obawiać. Co oczywiste, to zdanie ministerstw polskiego rządu oraz ekspertów, którzy sympatyzują z obecną władzą. W odpowiedzi na obniżony rating Ministerstwo Finansów opublikowało komunikat, w którym czytamy: „Decyzja o obniżeniu oceny ratingowej Polski jest niezrozumiała z punktu widzenia analizy ekonomicznej i finansowej”. Jest jednak druga grupa ekonomistów, polityków i komentatorów (ci niesympatyzujący z rządem), która obecną sytuację ocenia bardzo poważnie.

Niepotrzebne emocje

Pomińmy emocje, a pozostańmy przy faktach. Dług Polski i deficyt finansów jest ogromny. To jest fakt. Faktem też jest, że obecny rząd obiecał dość sporym grupom społecznym pieniądze. Można tutaj wspomnieć chociażby 500 złotych na drugie i kolejne dziecko, podniesienie minimalnej stawki wynagrodzenia za godzinę czy znaczne podniesienie kwoty wolnej od podatku. To prawda, że w przyszłości te decyzje mogą zwiększyć wpływy do budżetu. Mogą, choć nie muszą. Ale nie to jest tutaj najważniejsze. Rząd nie pokazał, skąd weźmie dodatkowe miliardy. Owszem, politycy mówią o podatku bankowym, podatku od supermarketów, uszczelnieniu systemu itd., ale eksperci mogą mieć wątpliwości, czy to się uda.

Czy wspomniane wyżej powody są wystarczające, by obniżać rating? Cóż, zdaniem pozostałych dwóch agencji ratingowych – nie. Fitch i Moody’s oceny naszej gospodarki nie zmieniły. Problem jest natomiast gdzie indziej. Nie w tym, jak nas oceniają agencje, tylko jak ta ocena jest traktowana. Gdyby inwestorzy czy partnerzy gospodarczy brali ocenę agencji jako jedną z wielu przesłanek do podejmowania decyzji, nic wielkiego by się nie stało. Tyle tylko, że wielu z nich te oceny uznaje za prawdę objawioną. Mówił o tym dość zgrabnie wiele lat temu dzisiejszy nieformalny lider opozycji Ryszard Petru.

W wywiadzie, którego w 2011 roku udzielił „Gazecie Wyborczej”, powiedział tak: „Raport agencji [ratingowej] to niezwykłe uproszczenie. Pyta się chiński inwestor amerykańskiego, co ten myśli o Polsce, a amerykański odpowiada: A minus. I koniec. Mógłby mu dać stustronicowy raport, ale tamten by go nie przeczytał”. Gdy dziennikarz pyta, dlaczego ludzie wierzą agencjom, Petru odpowiada, że z lenistwa. „Właśnie dlatego, że [agencje ratingowe] oferują tak uproszczone oceny. Mówią AAA albo AA i nie wchodzą w szczegóły”.

W tym samym wywiadzie dzisiejszy lider Nowoczesnej wspomina o licznych błędach agencji ratingowych, a także o tym, że sam rating może na kraj sprowadzić gospodarcze kłopoty. To był rok 2011, a Ryszard Petru opowiadał o kryzysie gospodarczym i ratingu Grecji, który leciał na łeb na szyję w dół. Dzisiaj jest rok 2016. Jak Petru komentuje obniżenie ratingu Polski? Zupełnie inaczej.

„Polska jest na kolanach”. „To olbrzymie uderzenie w Polskę”. W dzisiejszych wypowiedziach nie ma tych samych wątpliwości, nie ma tonowania i nie ma zwracania uwagi na przecenianie werdyktów agencji. Jest próba ugrania czegoś dla siebie (ściślej mówiąc: dla swojej formacji). Ryszard Petru robi coś, przed czym kilka lat temu ostrzegał. Napędza koło samosprawdzającej się przepowiedni. Jedna agencja uznała naszą gospodarkę za mniej wiarygodną, część polityków krajowych uznała, że to temat, którym można uderzać w rząd, a inwestorzy, widząc to, po prostu zaczęli się bać o swoje pieniądze. Nastąpiło słabnięcie złotego, a giełda zaczęła tracić. W ułamku sekundy polski dług stał się znacznie większy, a 5 mld złotych po prostu wyparowało. Po kilku dniach sytuacja zaczęła się nieco stabilizować, ale strat nie da się tak łatwo odrobić.

Gdyby wszyscy polscy politycy tonowali emocje, efekty obniżonego ratingu byłyby znacznie mniejsze. Tak jak w przykładzie z bankiem. Gdyby przynajmniej część klientów sprawdziła rzeczywistą kondycję banku i uznała, że nie trzeba panikować i na gwałt wycofywać depozytów, bank po lekkim zachwianiu wyszedłby obronną ręką. Jeżeli wszystkim puszczą nerwy – nie ma siły, bankructwo to tylko kwestia czasu.

Błędy i manipulacje

Agencja Standard & Poor’s we wrześniu 2008 roku, zaledwie na kilka dni przed bankructwem banku inwestycyjnego Lehman Brothers (po tym bankructwie ruszyła lawina światowego kryzysu ekonomicznego), utrzymywała wysoki rating tej instytucji. Nie brakuje głosów, że w ten sposób agencja chciała zaklinać rzeczywistość. Agencje żyją z pieniędzy, które dostają od instytucji, które oceniają (patrz ramka). W środowiskach ekonomicznych doskonale zdawano sobie sprawę z nadchodzącego krachu, ale eksperci agencji go nie widzieli. Za tę pomyłkę (?) nigdy nie przeproszono.

W 2013 roku do amerykańskiego sądu wpłynął pozew przeciwko agencji Standard & Poor’s, ale tym razem chodziło o coś znacznie poważniejszego, bo o manipulowanie ratingami. Tutaj już nie było mowy o pomyłce. Rok temu, w lutym 2015 roku, agencja proces przegrała i została zmuszona do wypłaty 1,5 mld dolarów odszkodowania. Prawnikom udało się udowodnić, że agencja świadomie manipulowała swoimi wskaźnikami. Czy te dwie historie mogą być argumentem za totalnym zignorowaniem obniżki ratingu? Takie postępowanie byłoby błędem. Co robić? Nie panikować, ale też nie lekceważyć.

Reforma finansów publicznych, zwiększona dyscyplina wydatków publicznych przy odpowiedzialnej próbie znalezienia nowych źródeł dochodu, niezależnie od agencji ratingowych, wpłynie bardzo dobrze na naszą gospodarkę. Nasze finanse publiczne nie są w dobrym stanie. Ciągłe zadłużanie się to bieg w kierunku przepaści. Źle by się stało, gdyby z obniżenia ratingu nie wyciągnięto żadnych wniosków. Jeszcze gorzej się jednak dzieje, gdy polscy politycy dla doraźnych celów nakręcają spiralę negatywnych emocji. To nieodpowiedzialne i głupie. Piłujemy gałąź, na której wszyscy siedzimy. Gałąź, która i tak jest już lekko spróchniała.

Z czego żyje agencja?

Raporty agencji ratingowych są dostępne dla inwestorów za darmo. Oczywiście agencje nie są instytucjami charytatywnymi. Z czego zatem żyją? Z pieniędzy, które płacą instytucje oceniane. Innymi słowy, za rating Polski płaci polski rząd. Oczywiście można nie płacić, ale wtedy jesteśmy na światowych rynkach białą plamą. Dokładne kwoty umów pomiędzy rządem a konkretnymi agencjami ratingowymi nie są znane, wiadomo jednak, że tylko za rok 2015 zapłaciliśmy za ratingi około 3 mln złotych. Z szacunków wynika, że agencja Standard & Poor’s mogła zarobić około 800 tys. złotych. Nie to jest jednak najbardziej oburzające.

W całym 2015 roku analityk agencji wybrał się do Polski tylko jeden raz (był tu dwa dni). Dodatkowo analitycy agencji kontaktowali się z polskimi władzami telefonicznie tylko 3 razy w ciągu całego roku. Do ostatniej wymiany informacji pomiędzy rządem a agencją Standard & Poor’s doszło w połowie grudnia, a więc kilka tygodni przed obniżeniem ratingu. Od tamtego czasu nikt z przedstawicielami polskiego rządu nie konsultował się, nikt nie prosił nawet o przesłanie aktualnych dokumentów. Na jakiej więc podstawie agencja Standard & Poor’s podjęła decyzję o obniżeniu ratingu? Nie wiadomo, na e-maile kierowane do odpowiedzialnych za tę decyzję osób nikt nie odpowiada.