Wygrasz to!

GN 07/2016 |

publikacja 11.02.2016 00:15

O tym, jak z katolika zrobić wojownika, z Tomaszem Adamkiem rozmawia Marcin Jakimowicz


Tomasz Adamek, bokser, pochodzący z Gilowic. 
50 zwycięstw, 30 nokautów,
4 przegrane HENRYK PRZONDZIONO /foto gość Tomasz Adamek, bokser, pochodzący z Gilowic. 
50 zwycięstw, 30 nokautów,
4 przegrane

Marcin Jakimowicz: „Bóg był z nami. Ale tylko w pierwszej połowie” – stwierdził komentator po meczu Polska–Austria na EURO 2008. To znaczy wtedy, gdy prowadziliśmy 1:0.


Tomasz Adamek: Nieprawda. Jest z nami zawsze. Gdy wygrywamy, gdy przegrywamy, gdy leżymy na deskach. Ludzie patrzą na mnie z zewnątrz i widzą, że jestem silny, walczę. Ale – co tu dużo gadać – wewnętrzny człowiek jest słaby, grzeszny. Bez Pana Boga człowiek nie da sobie rady w życiu. Tym bardziej, gdy musi wyjść i stanąć z przeciwnikiem twarzą w twarz.


„Błogosławcie Boga w każdych warunkach”. Łatwo się mówi. Czy gdy schodziłeś pokonany, a złośliwi internauci pisali: „Adamek na emeryturę”, uwielbiałeś w tych porażkach Najwyższego?


Nie było łatwo. Ale staram się dziękować za wszystko, co mnie spotyka. Za wzloty i upadki. Takie wskazówki znajduję w Biblii, która podpowiada, by nie tylko dziękować Bogu, gdy jest dobrze, ale także wtedy, gdy On człowieka doświadcza. Ja nigdy nie powiedziałem: „Boże, jestem na Ciebie zły”. 


A miałeś kiedyś poczucie, że On odwrócił się do ciebie plecami?


Nie. Ale gdy czterokrotnie w mojej karierze przegrywałem, zadawałem Mu trudne pytania. Pytałem: „Dlaczego?”. Wiedziałem, że przegrywałem nie po równej walce, ale dlatego, że nie byłem sobą. Wiedziałem, że to była niedyspozycja dnia. To były trudne rozmowy z niebem. (śmiech) Ale czułem, że Bóg patrzy na moje serce i pyta: „I co? Dalej będziesz przy Mnie trwać czy odwrócisz się ode Mnie?”. Walczę znów 2 kwietnia. Zobaczymy, czy będę znów wielkim wojownikiem i powrócę na ranking, czy nie. Swoje w życiu osiągnąłem. Każdego dnia dziękuję Bogu za te mistrzostwa świata. I powiem szczerze: rzadko czytam komentarze internetowe. Wiem, że jest sporo zawodowych hejterów, że takie złośliwe teksty bardzo często piszą ludzie spoza Kościoła… 


Skąd wiesz?


Bo prawdziwy katolik dobrze życzy drugiemu. Nie złorzeczy. To proste. 


Miałeś doświadczenie jakiejś martwej, patowej sytuacji, którą Bóg obrócił na łaskę, błogosławieństwo? Do tego stopnia, że możesz się dziś tym chwalić?


Tak. Na przykład w czasie mojej pierwszej walki o mistrzowski pas. Mój nos był złamany w dwóch miejscach. Lekarz powiedział: „Koniecznie musisz wracać do Polski, nie wytrzymasz tego”. Miałem spuchnięty nos, a ja nie brałem tabletek. 


Bo?


Bo wiedziałem, że jak wezmę antybiotyk, to rozłożę się i nie wyjdę na ring. Mówiłem sobie: „Boże, wierzę, że wiara przenosi góry”. I 21 maja 2005 roku przystąpiłem do walki. Z pękniętym nosem (złamałem go na sparingu). Walczyłem z Australijczykiem Paulem Briggsem o pas mistrza świata WBC i wygrałem. 


Bokserzy płaczą?


Gdy miałem złamany nos i wszyscy odradzali mi podejście do walki, miałem łzy w oczach. Byłem w Chicago i pytałem Boga: „Sześć lat czekam i przygotowuję się do walki o mistrzowski pas. Dlaczego teraz?”. 


Nie chcę Cię pytać o Wielki Post, ale o wielki pot. Ile godzin dziennie spędzasz na treningu?


Sporo. Teraz mam dwa intensywne treningi dziennie. Na przemian z trenerem od wychowania fizycznego dr. Kubą Chyckim i moim trenerem Rogerem Bloodworthem. I tak codziennie aż do dnia walki. 


Dlaczego młodziutki Dawid nie bał się Goliata? Bo jak sam mówił: „kładł trupem lwy i niedźwiedzie” (1 Sm 17,36). Zanim stanął na ringu z Filistynem, zwyciężał, gdy nikt go nie widział. W ukryciu. Czy to nie najtrudniejsza walka?


Chyba tak. Ja zawsze w duchu mówię: „Panie Boże, jeśli chcesz, będę walczył. Nie poddam się. Jeżeli taka jest Twoja wola, staję do treningu, będę wojownikiem”.


Naprawdę nie myślałeś, by zawiesić rękawice na kołku?


Nie. Nie lubię takiego myślenia. Trzeba mieć mentalność zwycięzcy.


Skąd się ją bierze?


Rodzisz się z tym. Jeśli nie dostaniesz tego daru, nie będziesz mistrzem świata, nie stoczysz wojen, nie będziesz po znokautowaniu wstawał. 


Nasi szczypiorniści wyszli na spotkanie z Chorwacją, wiedząc, że mogą przegrać czterema bramkami. W efekcie dostali lanie. Można wychodzić z założeniem, że mogę pozwolić sobie na komfort porażki?


Nie. Wiem, że piłka ręczna rządzi się jako sport drużynowy innymi prawami, ale nie możesz nigdy zakładać porażki. Jeżeli zakładasz, że nie wygrasz, to lepiej, chłopie, zostań w domu.


Deontay Wilder po walce z Arturem Szpilką powiedział: „Modliłem się, by przeżył. Boks to niebezpieczny sport. Za każdym razem ryzykujemy życie”. Skoro palenie papierosów jest grzechem przeciwko zdrowiu i życiu, to co dopiero wychodzenie na ring? Balansowanie na granicy. Narażanie się na urazy, nokaut, ostre ciosy, śpiączkę… Wymieniać dalej?


Nie musisz… Świętej pamięci Jurek Kulej mówił, że boks to szermierka na pięści. I tak jest. Nikt nie odsłania się: „No dalej, uderz mnie!”. To sztuka unikania ciosów. Unikasz ciosów, wychodzisz zwycięsko. To cała filozofia boksu. Zadać cios, a nie przyjąć. 


Co czuje twoja żona, oglądając w telewizji twoją zmasakrowaną twarz?


Na pewno się martwi. Kiedyś w czasie walki siedziała skulona. „Co pani robi?” – pytali dziennikarze. „Odmawiam Różaniec”. To zresztą dla niej nie jest nowość. Codziennie praktykujemy tę formę modlitwy. Weszła nam w krew.


Gdy muzułmanie po zwycięstwie deklarują: „Dziękuję Allahowi”, nie reaguje nikt. Wystarczyło jednak, że Tyson Fury po walce z Kliczką podziękował Jezusowi, rozpętała się histeria. „Nawiedzony”, „faszysta”…


Też się dziwiłem tej histerii w Europie. Bokserzy, których poznałem w Stanach, bardzo często się modlą. I na co dzień, i przed walką. Biali i czarnoskórzy. Nie wstydzą się mówić „I love Jesus”. To norma. Wrzucanie tych chłopaków do jakiejś „bandyckiej ekipy” jest naprawdę krzywdzące. Skąd się bierze ta histeria? To walka duchowa. Diabeł zawsze walczył z Kościołem. I tak będzie do końca. Jesteśmy świadkami Jezusa i nie jesteśmy mile widziani na salonach. Jestem dumny z tego, że jestem katolikiem. Nigdy się tego nie wstydziłem. Modlę się z trenerem. Jest praktykującym katolikiem (był protestantem, ale ożenił się z katoliczką). 


Pierwsza myśl Tomasza Adamka zaraz po przebudzeniu?


Dziękuję Bogu. Teraz na obozie w czasie przygotowania mam na to więcej czasu. Różaniec, brewiarz, telefon do żony. I potem na trening. I tak dzień za dniem.


Nie wrócisz do Polski?


Dom jest tam, gdzie rodzina. A rodzinę mam w New Jersey. Wczoraj byłem w Gilowicach u mamy. Pożegnałem się z nią, bo nie wiem, czy zobaczymy się przed moją kwietniową walką. 


Jak znosi twoje starcia?


Mężnie. To twarda góralka. Sporo w życiu przeszła. Mój ojciec zmarł, gdy miałem dwa lata. Nosiła ciężki krzyż. 


Częsty zarzut internautów: „Adamek robi to dla wielkich pieniędzy”. Czy to coś złego? 


Absolutnie nie. Sukces jest związany z pieniędzmi. Dziękuję Bogu za to, co mam. To moja praca. Powiem więcej: moja misja, powołanie. Tak to czuję. Gdy się rodziłem (nie w szpitalu, ale w domu), mój ojciec wziął mnie na ręce i powiedział do mamy: „Hania, to będzie bokser”. Nie pamiętam ojca. Miałem 23 miesiące, gdy zginął, a ja jako nastolatek zostałem pięściarzem… 


Jak fighter patrzy na krzyż, na którym Bóg odsłonił swą słabość, bezbronność?


Krzyż jest dla mnie zwycięstwem. Symbolem zwycięstwa, nie porażki.


Masz doświadczenie, że spowiedź ratuje życie?


Tak. Ja się często spowiadam. Co najmniej raz w miesiącu. Jestem grzesznikiem, upadam. A wiem, że im więcej się modlisz, tym więcej pokus w ciebie uderza. Zauważyłem, że po spowiedzi jestem bardzo spokojny. (śmiech)


Prywatnie lubisz przeciwnika. Przed walką trochę pokrzyczycie, porobicie groźne miny, ale wiesz, że na co dzień to fajny facet. Skąd znajdujesz w sobie agresję, by wyjść z nim na ring?


Na ring nie możesz wyjść jak człowiek agresywny. To będzie twój koniec. Opadniesz z sił. W ringu potrzebny jest spokój. Często znajomi, widząc mnie przed walką, dziwią się: „Co ty taki spokojny jesteś? Różaniec se odmawiasz? Skąd masz siłę?”. Pokazuję palcem w górę. 
Jeżeli na ringu jesteś zbyt pobudzony czy agresywny, pewnego dnia polecisz, pękniesz. Było wiele takich przykładów. Niezniszczalny, niepokonany Mike Tyson nie wytrzymał i uciekł się do agresji; odgryzł Evanderowi Holyfieldowi kawałek ucha. Zresztą sam Holyfield na każdym kroku przyznaje się do wiary w Jezusa. Ma 54 lata, a jest wciąż wojownikiem. 


Zdarza ci się usłyszeć: „Panie Adamek, dzięki panu znalazłem Boga”?


Tak. Spotkałem już w życiu trochę ludzi, a nigdy nie wstydziłem się wiary. Wiesz, co zawsze mówię im na początek: „Słuchaj, wszystko zaczyna się od konfesjonału. To pierwszy przystanek na drodze łaski”.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.