Jakiej szkoły potrzebujemy?

Paweł Milcarek


GN 07/2016 |

publikacja 11.02.2016 00:15

Minister edukacji otworzyła ogólnonarodową debatę na temat reformy edukacji. Zaostrza to apetyty 
na prawdziwie dobrą zmianę w szkole. 


Gimnazjum i Liceum Klasyczne w Ostrołęce, w którym wykładane są takie przedmioty jak retoryka, kaligrafia, starożytna greka i łacina Gimnazjum i Liceum Klasyczne w Ostrołęce, w którym wykładane są takie przedmioty jak retoryka, kaligrafia, starożytna greka i łacina

Każdy poważniejszy ruch w tej przestrzeni zderzy się z niesterownością systemu, brakami w infrastrukturze, a przede wszystkim z nieprawdopodobnie trwałymi nawykami ludzi. Potrzeba więc będzie ogromnej determinacji i czasu. Jednak zanim popadniemy w przekonanie o niemożliwości, może warto zastanowić się bez żadnych ograniczeń, jakiej szkoły naprawdę potrzebujemy. Spróbuję w dziesięciu punktach zebrać to, co, jak sądzę, jest nie tylko moim, rodzica i nauczyciela, prywatnym pragnieniem.


Szkoła z misją


Po pierwsze – potrzebujemy szkoły pewnej swej misji i suwerennej w swym działaniu. Począwszy od programu, a skończywszy na codzienności zarządzania szkołą, oświata powinna być jakby czymś „eksterytorialnym” wobec żarłocznych apetytów różnych grup interesu.

Minister, kurator, a przede wszystkim dyrektor oraz nauczyciel powinni mieć i dawać innym uzasadnioną pewność, że szkoła nie jest żerowiskiem dla żadnego lobby ideologicznego, które chce „wytwarzać nowego człowieka”, oraz że oświaty nie podporządkowuje się potrzebom sprzedawców różnych usług lub zamówieniom z rynku pracy. Musi być jasne, że szkoła pomoże każdemu rozwinąć się w jego ludzkich zdolnościach, a nie, że będzie pasem produkcyjnym wypuszczającym w świat rekrutów dla różnych instytucji.
Po drugie – potrzebujemy szkoły, która szanuje to, że prawo do wychowania należy z natury i najpierw do rodziców, więc to oni decydują, w jaki sposób chcą w tym współpracować ze szkołą: posyłając dziecko do szkoły lub edukując je w domu.
Po trzecie – potrzebujemy szkoły, w której w programie nic nie jest przypadkowe, obecne z powodu osobistej pasji autorów lub z powodu kompromisu między sprzecznymi pomysłami. Potrzebujemy więc zasady programowej przyjętej świadomie i konsekwentnie, z której wyniknie dobór przedmiotów, metody, treści, działań wychowawczych. Ta zasada powinna wynikać bardziej z tego, kim jest człowiek, z tego, co wiemy o stałych potrzebach jego ludzkiego rozwoju, niż z tego, na jakiego człowieka „jest obecnie zapotrzebowanie”. 
Może powinniśmy obrócić wzrok ku tej klasycznej edukacji, która stworzyła naszą cywilizację? Ogólny schemat edukacji wypracowany przez starożytnych Greków trwał w Europie przynajmniej do końca średniowiecza, a raczej do XVIII wieku. Jego słabą stroną było niewielkie zainteresowanie naukami przyrodniczymi – i między innymi dlatego został zanegowany w czasach naszej Komisji Edukacji Narodowej. Dzisiaj widzimy, że „wylano dziecko z kąpielą”, ponieważ klasyczna edukacja europejska miała równocześnie prosty schemat i dużą plastyczność. „Siedem sztuk”, których uczono przez wieki w każdej szkole, było nie tyle jakimś zasobem wiadomości, ile ćwiczeniami w sprawnym posługiwaniu się słowem i liczbą, tak aby pomogło to w zrozumieniu i opisaniu rzeczywistości. Od starożytnych i ich „sztuk” powinniśmy się dzisiaj na nowo nauczyć, dlaczego tak ważne dla młodych umysłów są i gramatyka, i retoryka, i elementarna logika, i matematyka w stylu Euklidesa, i muzyka traktowana jako szkoła harmonii. Nazwy tych przedmiotów są nam znane, ale dawno wyrzucono za burtę to, co w nich jest najwartościowsze. Zostały nędzne szczątki. Nowoczesna szkoła powinna umieć nawiązać do tego, co odrzucono zbyt lekkomyślnie.


I wiedza, i umiejętności


Po czwarte – potrzebujemy szkoły, która wyjdzie nareszcie zwycięsko z błędnej alternatywy „wiedza czy umiejętności?”. Wiemy już, że oświeceniowy i pozytywistyczny pomysł na szkołę, która wlewa młodym ludziom do głowy hektolitry wiedzy encyklopedycznej, jest ślepą uliczką. Ale wiemy również, że uzyskiwanie umiejętności bez solidnej wiedzy jest utopią: nasze obecne reformy na pewno odchudziły programy, ale skończyło się na tresowaniu uczniów w bezrozumnym wypełnianiu testów i stosowaniu „klucza” – właściwie bez potrzeby zrozumienia, o co chodzi. Potrzeba więc wiedzy, ale głównie jako materiału, na którym ćwiczy się rozumienie rzeczywistości, trzymanie się faktów, chęć poznania, „jak jest naprawdę”. Wtedy ilość wiedzy nie musi być ogromna, ale za to jej przyswojenie nie polega na mechanicznym łączeniu gotowego pytania z gotową odpowiedzią.
Po piąte – potrzebujemy szkoły, która chce pozostać ogólnokształcąca. Trzeba bowiem powiedzieć wprost: obecnie nie mamy już np. prawdziwych liceów ogólnokształcących. Obowiązujące przepisy doprowadziły do skrajnego sprofilowania edukacji ucznia, ale proces wczesnej specjalizacji trwał od dawna. Dzisiaj wygląda to tak, jakby licea były zindywidualizowanymi kursami przygotowawczymi do matury, a matura – paszportem na określone studia. W konsekwencji w tym ogromnie ciekawym i chłonnym, twórczym okresie licealnym nie ma już miejsca na dojrzewanie w kontakcie z różnymi ważnymi dziedzinami wiedzy, lecz już czuje się dyktat „preorientacji zawodowej” i związane z nim szybkie zawężenie horyzontów. Z tym trzeba skończyć zdecydowanie, ale uderzając także w mity, w których sami wyrastaliśmy: że „humaniści” mogą jedynie udawać, iż uczą się przedmiotów ścisłych, a „ściślacy” – że nie muszą być dobrzy z polskiego i historii. 
Jeśli interesuje nas rozwój człowieka, nie powinniśmy zgadzać się na skłonność do bycia kaleką – i przyzwalać systemowo na to, by skoro ktoś nauczył się skakać na jednej nodze, to nie skłaniać go do tego, żeby spróbował chodzić na obu. Na każdym etapie zasadniczej weryfikacji wyników nauczania – z ukoronowaniem w postaci matury – musi obowiązywać zasada wymagania równomiernego postępu w obu „półkulach” przedmiotowych.


Kanon kultury


Po szóste – potrzebujemy szkoły, która będzie miała odwagę zaproponować określony kanon kultury. Słowo „kanon” oznacza pewien wspólny wzorzec, punkt odniesienia, do którego możemy się bez trudu odwołać we wspólnocie. Kanon kultury jest elementem dobra wspólnego: destyluje się w nim pewna wysoka miara, która pozostaje ciekawym wyzwaniem przez całe życie, a nie tylko w okresie szkolnym. Taki kanon nazywa się inaczej klasyką – a ta nazwa pochodzi od tego, że coś było obecne w „klasach”, czyli w szkole. Potrzebujemy więc szkoły, która nie wyprze się klasyki, ale odwrotnie: da każdemu posmakować w klasyce, aby uzyskał dostęp do kanonu naszego narodu i naszej cywilizacji.
Ale czy ma to dotyczyć tylko literatury pięknej omawianej na języku polskim? Zwykle dyskusje o kanonie dotyczą Homera, Szekspira, Mickiewicza, Sienkiewicza i innych pisarzy. To nieporozumienie. W kanonie na różnych etapach edukacji powinni się znaleźć – w odpowiednich przedmiotach – także filozofowie, myśliciele polityczni. Każdy przedmiot – również matematyka, fizyka itp. – powinien móc pokazać przy okazji swych lekcji także trochę ze swej historii: klasyczne dzieła mistrzów. Zresztą także nauka języków obcych nie powinna bazować jedynie na tzw. sytuacjach z życia codziennego, lecz dać choć trochę smaku dzieł z danej kultury. Kontakt z wielkimi zawsze się opłaca w edukacji. Ukazuje się tu przy okazji szczególna rola historii jako przedmiotu niezbędnego dla zrozumienia wagi dziedzictwa.


Niech szkoła wychowuje


Wszystkie dotychczasowe punkty dotyczą głównie nauczania. Ale przecież jest też funkcja wychowawcza szkoły, którą należałoby de facto dopiero przywrócić, gdyż dzisiaj jest często fikcją. Zapisuję zatem – ale już tylko hasłowo – potrzeby związane z tą dziedziną:
Po siódme – potrzebujemy szkoły, która chce nie tylko kształcić, ale i wychowywać, a więc umie postawić kwestię dobra i zła, zaproponuje to, co lepsze, itd.
Po ósme – potrzebujemy szkoły, która chce być na co dzień dla młodych ludzi także obrazem poprawnych więzi społecznych, z należnymi proporcjami autorytetu i wolności, hierarchii i rozwoju, ze stabilnymi zespołami klasowymi.
Po dziewiąte – potrzebujemy szkoły, która każdemu zaproponuje rozwój także umiejętności manualnych i łączenie kultury umysłowej z pracą fizyczną, łączącą piękno i pożytek.
Po dziesiąte – potrzebujemy szkoły, która naprawdę szanuje to znaczenie chrześcijaństwa, które ono miało i ma w życiu Polski i Europy – więc daje temu wyraz, nie traktując religii jako intruza należącego jedynie do porządku „prywatnych przekonań”.
Czy szkoła polska po obecnie zapowiadanej reformie będzie podobna do opisanej w tych punktach? To zależy od kierunku, w którym pójdzie myśl twórców reformy. Ale przecież nawet dziś, bez wielkiej reformy, można by uczynić wiele w tym sensie, np. w istniejących szkołach katolickich. Tylko trzeba chcieć.


Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.