Elitarni

Andrzej Grajewski


publikacja 19.03.2016 06:00

Było ich 316, ponad 100 zginęło od kul niemieckich, sowieckich lub z rąk peerelowskiej bezpieki. Cichociemni 
– symbole bojowej sprawności i oddania ojczyźnie. Ten rok ma być im poświęcony. 


Kpt. Aleksander Tarnawski 
(ur. 8.01.1921), jeden z cichociemnych. Po wojnie pracował jako inżynier chemik, m.in. na Politechnice Śląskiej. Mieszka w Gliwicach Bartosz Krupa /east news Kpt. Aleksander Tarnawski 
(ur. 8.01.1921), jeden z cichociemnych. Po wojnie pracował jako inżynier chemik, m.in. na Politechnice Śląskiej. Mieszka w Gliwicach

Sejmowa uchwała o uczczeniu pamięci cichociemnych związana jest z tym, że 15 lutego minęla 75. rocznica pierwszego ich zrzutu do kraju. 
Nad rejon zrzutu nadleciał bombowiec Armstrong Whit-
worth Whitley. Miał problemy z paliwem, były fatalne warunki atmosferyczne, na dodatek nawigator popełnił błąd. Nie znajdowali się nad Generalną Gubernią, jak sądzili, ale w rejonie Dębowca na Śląsku Cieszyńskim, czyli nad terenem włączonym do III Rzeszy. Ryzyko było więc ogromne. Jednak dzięki pomocy mieszkańców całej trójce: mjr. Stanisławowi Krzymowskiemu, rtm. Józefowi Zabielskiemu oraz cywilnemu kurierowi Czesławowi Raczkowskiemu udało się szczęśliwie dotrzeć do Warszawy. Byli pierwszymi cichociemnymi, którzy przylecieli z Anglii do kraju. Ich historia zaczęła się rok wcześniej. Nie byli zwykłymi żołnierzami, nie mieli mundurów ani sztandaru, nie służyli w tej samej jednostce. Tylko nieliczni znali ich prawdziwą tożsamość oraz cel ich misji. W kraju nazywano ich ptaszkami, gdyż niespodziewanie spadali z nieba i szybko znikali, zmierzając do tylko sobie znanego celu. 


Ludzie wodza


Jednym z ważniejszych zadań, przed jakimi stanął naczelny wódz gen. Władysław Sikorski we Francji, a później w Anglii, było zorganizowanie łączności między ośrodkami działającymi na emigracji a pozostałymi w kraju strukturami wojskowymi i politycznymi. Kurierzy poruszający się przez okupowaną Europę szli długo, stale narażeni na ogromne niebezpieczeństwo. Łączność radiowa była także zawodna ze względu na niewielki zasięg radiostacji znajdujących się w kraju oraz rozwinięty kontrwywiad radiowy okupantów. Trzeba więc było znaleźć nowe kanały komunikacyjne, a także przygotować wsparcie dla krajowego ruchu oporu. Nie zawsze do tego nadawali się zawodowi wojskowi, którym w okupowanym kraju przyszło tworzyć zręby konspiracji. Przed wojną w Polsce nie było jednostek spadochronowych, choć grupa żołnierzy przeszła takie przeszkolenie i wykonywała skoki. Wśród nich był kpt. Maciej Kalenkiewicz, jeden z pomysłodawców szkoleń spadochronowych. Później przerzucono go do kraju, gdzie jako „Kotwicz” organizował operację „Ostra Brama”, czyli próbę opanowania Wilna w lipcu 1944 r. Formacje spadochronowe mieli natomiast Brytyjczycy i to ich doświadczenie wykorzystano przy tworzeniu formacji skoczków, nazwanych później cichociemnymi. 


W lipcu 1940 r. w Londynie gen. Władysław Sikorski zdecydował o przeszkoleniu kilkuset ochotników spośród żołnierzy Polskich Sił Zbrojnych w celu przerzucenia ich później do kraju. W Sztabie Głównym zajmował się tym Samodzielny Wydział Współpracy z Krajem, tzw. Oddział VI – Specjalny. Przeprowadzał rekrutację, organizował szkolenie oraz całą infrastrukturę umożliwiającą przerzucenie żołnierzy do kraju. 


Nabór prowadzono wśród żołnierzy różnych formacji. Pomimo że wszyscy mieli świadomość, jak bardzo niebezpieczne czeka ich zadanie, zgłosiło się 2613 żołnierzy. Spośród nich 606 ukończyło morderczy kurs w ośrodku Ringway pod Manchesterem. Ośrodek należał do Zarządu Operacji Specjalnych (Special Operation Executive – SOE) – tajnej broni premiera Churchilla powołanej w lipcu 1940 r. do organizacji dywersji i sabotażu oraz zbierania informacji wywiadowczych w państwach okupowanych przez III Rzeszę. Zadanie SOE Churchill streścił z właściwą sobie lapidarnością: „Macie podpalić Europę”. Wśród 14 sekcji narodowych była także polska, którą kierował kpt. Harold Perkins, rodem z Bielska, dobrze znający język oraz polskie realia. Był ważnym partnerem Oddziału VI w przygotowaniu i przeszkoleniu żołnierzy mających walczyć w kraju. Kandydaci na cichociemnych przechodzili kursy strzeleckie, gdzie posługiwali się różnymi rodzajami broni, także niemieckiej i sowieckiej, kurs minerski, terenoznawczy, dywersji i sabotażu. Część specjalizowała się w organizacji wywiadu oraz łączności. 


Specjalne przeszkolenie wywiadowcze przeszło 37 cichociemnych. Gestapo oraz wywiad wojskowy Abwehra wiedziały o ich istnieniu i tropiły wyjątkowo zaciekle. 15 spośród nich aresztowano i zabito. Poza wywiadem priorytetem w pracy cichociemnych była łączność. 50 spośród nich było świetnie wyszkolonymi radiotelegrafistami, potrafiącymi posługiwać się różnym sprzętem. Działali w niezwykle trudnych warunkach, gdyż Niemcy mieli specjalne patrole goniometryczne, wyruszające w teren natychmiast po zlokalizowaniu pierwszych sygnałów nadawczych polskich radiostacji. W kraju cichociemni byli kierowani na różne odcinki. Przede wszystkim jednak podlegali Związkowi Odwetu, czyli pionowi dywersyjno-sabotażowemu, działającemu jeszcze w strukturze Związku Walki Zbrojnej. Natomiast po powstaniu Armii Krajowej znaleźli się pod rozkazami Kierownictwa Dywersji (Kedyw). Cichociemni przeprowadzali szkolenia, brali udział w najtrudniejszych operacjach bojowych, a także organizowali dywersję, głównie w przemyśle zbrojeniowym oraz na węzłach kolejowych. Jedną z ważniejszych osób na tym odcinku był cichociemny Adam Borys ps. „Pług”, pierwszy dowódca batalionu „Parasol”.

Jego zadaniem była walka z funkcjonariuszami SS i gestapo, a więc elitą niemieckich sił okupacyjnych. W czasie powstania warszawskiego batalion „Parasol” walczył na najtrudniejszych odcinkach, a do innych powstańczych oddziałów należało blisko 100 cichociemnych. Wśród nich była jedna kobieta – Elżbieta Zawacka „Zo”. 


Niektórzy byli kurierami. Oficerem łącznikowym gen. Sikorskiego do gen. Stefana Roweckiego „Grota” był cichociemny płk Józef Spychalski. W czasie gdy został przerzucony do kraju, jego brat Marian Spychalski był dowódcą Gwardii Ludowej. Najbardziej znanym kurierem był Jan Nowak-Jeziorański, przerzucony do kraju z bazy w Brindisi we Włoszech, gdzie od lata 1944 r. mieściła się główna baza cichociemnych. Łącznie w trakcie 82 lotów przerzucono do kraju 316 cichociemnych oraz 28 kurierów cywilnych. Wraz z nimi zrzucono 670 ton broni, sprzętu oraz zaopatrzenia, głównie plastiku oraz innych komponentów do produkcji bomb, broni przeciwpancernej, sprzętu dywersyjnego. Wielu z cichociemnych przewoziło do kraju pieniądze, przede wszystkim dolary i niemieckie marki, umożliwiające funkcjonowanie ruchu oporu. Ostatnich przerzucono pod koniec grudnia 1944 r. Skala tego przedsięwzięcia była niezwykła. Brytyjczycy zdołali do Francji wysłać 470 skoczków, choć było to zadanie bez porównania mniej skomplikowane aniżeli akcje cichociemnych. 


W „Wachlarzu”


Jedną z najważniejszych akcji z udziałem cichociemnych były działania w samodzielnej operacji dywersyjnej „Wachlarz”. Ich celem było stworzenie rozbudowanej siatki dywersyjno-wywiadowczej na wschodnich kresach Rzeczypospolitej oraz dalej na Wschodzie. Było to przedsięwzięcie o wielkim znaczeniu wojskowym i jeszcze większym politycznym. Dla Brytyjczyków miał być to jeden z priorytetowych kierunków działań cichociemnych. Chodziło o pokazanie sowieckim sojusznikom, że Wielka Brytania stara się wywiązać ze swych zobowiązań także wobec frontu wschodniego. Do „Wachlarza” przydzielono 28 cichociemnych, posiadających największe doświadczenie bojowe oraz znających tamtejsze realia, m.in. tak doświadczonych żołnierzy jak Jan Piwnik „Ponury”, Wacław Kopisto „Kra”, czy Tadeusz Klimowski „Ostoja”.


„Wachlarz” rozwinięty był w pięciu odcinkach, od Lwowa do Dniepropietrowska, od Równego do Kijowa, od Brześcia do Homla, od Lidy do Smoleńska, wreszcie od Wilna do Dyneburga. Z tych pięciu odcinków cichociemni kierowali czterema. Operacja pochłonęła blisko połowę budżetu Armii Krajowej, ale w jej trakcie zdobyto informacje świadczące o tym, że Niemcy przygotowują wielką ofensywę w rejonie Łuku Kurskiego. Każda ich informacja przez Londyn trafiała do Moskwy, ułatwiając przygotowania do bitwy, która w lipcu 1943 r. przypieczętowała niemiecką klęskę na Wschodzie. 


Każdy wysadzony przez „Wachlarz” transport wojskowy osłabiał siły Wehrmachtu. Brytyjczycy przeznaczyli na tę operację ponad 5 mln 660 tys. dolarów, co było kwotą ogromną. Tylko część z tych pieniędzy poszła na „Wachlarz”, pozostała znalazła się w dyspozycji KG AK i wzmocniła polską konspirację. Zasługą cichociemnych było także przerzucenie, w ramach operacji Most III, w lipcu 1944 r. do Londynu materiałów i egzemplarza latającej bomby V-2. 


Lista ich niezwykłych czynów bojowych jest długa. Bez żadnej megalomanii można powiedzieć, że niewielu żołnierzy tamtej wojny mogło poszczycić się podobnymi rezultatami. Tak zresztą byli oceniani nie tylko przez Polaków, ale także przez Anglików oraz oficerów innych narodowości, z którymi cichociemni współpracowali w kilku krajach europejskich.


Sławni w kraju, nadal jednak pozostają nieznani poza granicami. W londyńskim Muzeum Wojny jest ekspozycja o działaniach SOE, ale o cichociemnych nie wspomina. Nie wymieniono ich także na pomniku bohaterów tajnych operacji, wzniesionym nad Tamizą, choć to ich męstwu Londyn zawdzięcza, że był przygotowany na uderzenie V-2. Być może w ramach Muzeum Wojska Polskiego powinna powstać wydzielona ekspozycja, pokazująca losy wszystkich cichociemnych. Każdy z nich zasługuje, aby pamiętano o nim nie tylko w tym roku.