Dzieje pewnej prowokacji

Piotr Legutko


publikacja 16.03.2016 05:00

„Staruch”, negatywny bohater wojny, jaką kibicom wypowiedział rząd Donalda Tuska, niedawno został uniewinniony. Czy był więźniem politycznym?


Sędzia Stołecznego 
Sądu Rejonowego
 Marcin Patro
ogłasza uniewinnienie
 Piotra C. ps. „Staruch” Tomasz Gzell /pap Sędzia Stołecznego 
Sądu Rejonowego
 Marcin Patro
ogłasza uniewinnienie
 Piotra C. ps. „Staruch”

W głośnym procesie lidera kibiców Legii Warszawa Piotra C., ps. „Staruch”, zapadł wyrok uniewinniający. Przy tej okazji skompromitowane zostały wieloletnie działania policji i prokuratury. Coraz bardziej zasadne staje się pytanie, czy w politycznej rozprawie ze środowiskiem kibicowskim nie uciekano się do prowokacji i naruszeń prawa. 
Warszawski sąd uznał, że zarzuty handlu amfetaminą, jakie postawiono „Staruchowi”, miały oparcie jedynie w zeznaniach mało wiarygodnego świadka koronnego, skruszonego gangstera. Mimo to Piotr C. (po ślubie Staruchowicz przyjął nazwisko żony) spędził w więzieniu 8 miesięcy, a przez większość mediów został uznany za przestępcę. Podobnie jak inny kibic, Maciej Dobrowolski, który bez wyroku siedział 3 lata, zresztą na podstawie zeznań tego samego świadka koronnego. Proces Dobrowolskiego wciąż trwa. Obaj kibice zostali aresztowani w tym samym czasie, obaj odegrali istotną rolę „czarnych charakterów” w politycznej kampanii prowadzonej przez ekipę Donalda Tuska. W świetle wydanego właśnie wyroku (wciąż nieprawomocnego) innego wydźwięku nabierają wydarzenia, jakie rozegrały się w latach 2011–2013. 


Kibol 
– wróg publiczny


Tamta wojna niewątpliwie miała wymiar polityczny. Na stadionach skandowano Donaldowi Tuskowi (z niewybredną obelgą): „Twój rząd obalą kibole”, specjalne delegacje jeździły za ówczesnym premierem, co… przysparzało mu tylko poparcia. – Opowieść była prosta: mamy graffiti szpecące mury, ogolonych na łyso osiłków i matki z dziećmi, które boją się hord rozwydrzonych kibiców. Poczucie bezpieczeństwa jest dla każdego z nas równie istotne jak dach nad głową. A zakapturzony kibol to poczucie narusza. Kto mu się przeciwstawia, ten może liczyć na poparcie zdecydowanej większości Polaków – opisywał wybrany przez PO główny motyw kampanii wyborczej 2011 roku Eryk Mistewicz, specjalista od marketingu narracyjnego.
Zagrożenie było przecież faktyczne, nie tylko wydumane. Środowiska przestępcze rzeczywiście przenikały się z kibicowskimi (i nadal przenikają), czy raczej używały szalików jako dogodnej przykrywki do handlu narkotykami. Walki między fanami poszczególnych zespołów przypominały porachunki mafijne. Ale faktem jest i to, że kibice organizowali patriotyczne manifestacje, czcili żołnierzy wyklętych, angażowali się w pomoc Polakom na Wschodzie. A na długo przed otwarciem politycznej wojny we wszystkich komendach wojewódzkich pracowały już pełną parą grupy specjalne, złożone z funkcjonariuszy CBŚ i wydziałów kryminalnych, rozpracowujące kibicowskie gangi. 
Szkoda, że akurat wtedy, gdy po wielkich inwestycjach w infrastrukturę stadionową związanych z Euro 2012 pojawiła się nadzieja na poprawę kultury kibicowania, państwo wkroczyło do akcji nie po to, by stadiony ożywić, ale by je spacyfikować. Zamiast organicznej pracy rząd wybrał konfrontację. Wrzucono stowarzyszenia kibicowskie do jednego worka z gangami i wyjęto spod prawa.


Przypadek senatora Romaszewskiego


Jest 1 sierpnia 2011 roku. Kibice Legii idą w patriotycznym marszu ku czci bohaterów powstania warszawskiego. Na czele „Staruch”. Policja uznaje, że to odpowiedni moment, by go zatrzymać pod zarzutem udziału w bójce i kradzieży. Lider kibiców nie stawia oporu, nie dochodzi do incydentów… ale szybko rozchodzi się wieść, że „Staruch” został pobity na komisariacie. Do akcji wkracza senator Zbigniew Romaszewski, odwiedza zatrzymanego i poręcza za niego. Cena, jaką za tę interwencję zapłaci, jest bardzo wysoka. 
Pół roku później, podczas kampanii wyborczej, rozpętana zostanie przeciw niemu medialna nagonka. „Kiedyś bronił praw człowieka. Teraz zajął się obroną »Starucha«. Ideał sięgnął bruku” – pisze o bohaterze opozycji przedsierpniowej Jacek Kucharczyk, dyrektor Instytutu Spraw Publicznych. Romaszewski przegrywa walkę o mandat z postkomunistą Markiem Borowskim, co nabiera wymiaru symbolicznego. Sam nie ma wówczas wątpliwości, że przegrał, bo przyprawiono mu gębę „obrońcy kiboli”. – Odwiedziłem go – wspominał później – ponieważ uważałem, że sprawa jego zatrzymania jest głęboko nie w porządku. Nie dokonuje się aresztowania, które może przekształcić się w prowokację. Jeżeli ktoś idzie na czele półtora tysiąca ludzi, którzy byli na kopcu powstania warszawskiego, to w tym momencie nie aresztuje się go – tłumaczył (zmarły w 2014) obrońca praw człowieka. Potwierdzał też, że Piotr C. został przez policję faktycznie pobity, i oceniał: – Gdyby nie jego powściągliwość, gdyby nie wsiadł on do samochodu jak baranek, za co został zresztą później pobity, no to mielibyśmy rozruchy w Warszawie i kompromitację kibiców po wsze czasy! A to się odbywało przecież podczas uroczystości patriotycznych, w których kibice uczestniczą rok w rok.


Przesłuchanie
w dzień ślubu


Latem 2011 r. ostatecznie Piotrowi C. nie postawiono zarzutów, stało się to rok później i z innego paragrafu. Aresztowano go w sprawie przemytu narkotyków i handlu nimi na dużą skalę. Naprawdę dużą, bo zatrzymano ponad 40 osób. Ponieważ „Staruch” (jako „gniazdowy”) inicjował na stadionie antyrządowe hasła, szybko ogłoszono go na prawicy „więźniem politycznym”. Wówczas spotykało się to w większości mediów głównego nurtu z kpinami. Dopiero w styczniu 2013 r. Sąd Okręgowy Warszawa-Praga uchylił areszt wobec Piotra C. pod warunkiem wpłaty 80 tys. zł kaucji. Poręczenie majątkowe uchylono teraz – wraz z uniewinnieniem. 
Proces „Starucha” nie wykazał jego winy, dał za to kolejne argumenty na rzecz nadużyć ze strony wymiaru sprawiedliwości. Jeden ze świadków zeznał: – Byłem nakłaniany, a wręcz szantażowany, bym obciążył Piotra C. Policjanci powiedzieli mi wprost, że nie interesuje ich moja sprawa, ale „Staruch”.
Do chyba najbardziej kuriozalnej sytuacji doszło w dzień ślubu Piotra C. Dostał wezwanie do stawienia się na komendzie policji w Wołominie w charakterze podejrzanego akurat dokładnie z tą datą. Mecenas Krzysztof Wąsowski (obrońca kibica) bezskutecznie próbował negocjować termin przesłuchania. Okazało się, że miało ono dotyczyć niestawiania się w ramach dozoru policyjnego na komendzie, tyle że w czasie, gdy „Staruch”… przebywał w areszcie. 
Wcześniej nękano też narzeczoną Piotra C. Policja wpadła do niej w sobotę o 6 rano, zakuła w kajdanki i przesłuchiwała przez kilka godzin na komisariacie. Zarzut dotyczył tego, że dzień wcześniej na meczu derbowym z Polonią zajmowała inne miejsce niż to, na które miała wykupiony bilet, czym naruszyła przepisy porządkowe. 


„Maciek 3m się” 


Zarzut handlu narkotykami stawia człowieka poza nawiasem społeczeństwa. Mało kto ma odwagę ujmować się za „dilerem śmierci”. Doświadczył tego także Maciej Dobrowolski, inny kibic Legii Warszawa, redaktor pisma „Nasza Legia”, współorganizator „meczu przyjaźni” w 2010 r. z holenderskim ADO Den Haag, z którego dochód przekazano na rzecz chorującego na sarkoidozę Wojtka. Ponieważ Maciek znał angielski, odpowiadał w kibicowskim stowarzyszeniu za logistykę zagranicznych wyjazdów. Według prokuratury był po prostu kurierem. Wiosną 2012 r. usłyszał zarzut „udziału w wewnątrzwspólnotowym przemycie marihuany”. Grozi za to do 15 lat więzienia. Obciążyły go zeznania Marka H., ps. „Hanior”, tego samego, który pogrążył „Starucha”. 
Sąd przedłużał areszt o kolejne miesiące, odpuścił dopiero po trzech latach. Na stadionach całej Polski wisiały już wtedy transparenty z napisem „Maciek 3m się”, a za kibica poręczenie składali znani piłkarze, m.in. Artur Boruc. Ponieważ Dobrowolskiemu grozi wysoki wyrok, długo nie zgadzano się na prośby o odpowiadanie z wolnej stopy. Mało tego, w ostatnich miesiącach wręcz zaostrzono mu warunki pobytu, zabraniając kontaktów telefonicznych z adwokatami oraz widzeń z rodziną przy stoliku. Mógł rozmawiać tylko przez plastikową szybę, cztery razy w miesiącu. Przyjaciele Maćka nie mają wątpliwości, że był to klasyczny „areszt wydobywczy”, bo zatrzymano go tuż przed planowanym ślubem. Dopiero niedawno Sąd Apelacyjny w Warszawie zdecydował, że oskarżony może wyjść na wolność. Musi wpłacić 50 tysięcy złotych kaucji, zostanie też objęty dozorem policyjnym. 


Nie myśmy tę wojnę
zaczęli


Mało prawdopodobne wydaje się, by wyrok uniewinniający dla „Starucha” został zmieniony w apelacji. Sędzia otwarcie mówił, że materiał dowodowy nie zawiera praktycznie nic, poza zeznaniami skruszonego gangstera. Nie wiadomo, czy podobnie skończy się sprawa Dobrowolskiego, bo za wcześnie, by ferować wyroki. Można natomiast oceniać to, co działo się dotąd w procesach obu kibiców. Na pewno nie były w nich zachowane standardy praw człowieka. Tyle że etatowi obrońcy praw człowieka jakoś w tych sprawach nie wykazali się ponadstandardową aktywnością. Rzecznik Praw Obywatelskich podjął interwencję dopiero gdy po trzech latach kibic Legii wyszedł z aresztu. 
W głośnym filmie Mariusza Pilisa „Bunt stadionów”, chyba jedynym, gdzie środowisku kibicowskiemu dano możliwość pełnej prezentacji jego wersji wydarzeń z lat 2011–2012, można było usłyszeć zdanie: „Nie zamierzaliśmy walczyć z »Gazetą Wyborczą« czy rządem, nie myśmy tę wojnę zaczęli. To media i politycy nagle uznali, że kibice są głównym problemem w kraju”.
Nawet życzliwi im publicyści (a nie było ich wielu) przez lata wstrzymywali się z jednoznaczną oceną polityki stosowanej przez władzę wobec kibiców. Nie sposób było z pełną odpowiedzialnością osądzić, czy broniąc represjonowanych, nie staje się jednocześnie po stronie chuliganów, czy wręcz przestępców (narkotyki!). Takiej pewności zapewne nigdy nie będzie, co w niczym nie umniejsza obowiązku ujmowania się za obywatelami, wobec których państwo przekracza swoje uprawnienia. Tym bardziej, gdy robi to, by osiągnąć korzyści polityczne.