Jesteśmy wygnańcami

Monika Andruszewska

GN 10/2016 |

publikacja 03.03.2016 00:15

Pięcioletni Halid koloruje krymski półwysep z tatarskim napisem: „QIRIM! MİLLET! VETAN!”, czyli „Krym! naród! rodzina!”. Dwa lata temu jego rodzina, jak wiele tatarskich rodzin, uciekła z Krymu. Dziś mieszka w Drohobyczu. I marzy o powrocie do domu.

Assan (na zdjęciu z córką Muminą) i jego rodzina opuścili Krym dwa tygodnie po rosyjskim „referendum” w marcu 2014 r. Schronienie i pomoc znaleźli w Drohobyczu Monika Andruszewska</br></br> Assan (na zdjęciu z córką Muminą) i jego rodzina opuścili Krym dwa tygodnie po rosyjskim „referendum” w marcu 2014 r. Schronienie i pomoc znaleźli w Drohobyczu

Położony na zachodniej Ukrainie 80-tysięczny Drohobycz przez całe wieki był miejscem, gdzie stykały się różne kultury: polska, ukraińska, żydowska, austriacka. Tak było do II wojny światowej. Niegdysiejsi mieszkańcy albo zginęli, albo rozrzuciło ich po całym świecie, stare ulice mają inne nazwy, wyrosły nowe osiedla, w których mieszkają nowi drohobyczanie. Jednakże, choć zwiedzającemu te strony turyście zdawać by się mogło, że ten dawny Drohobycz już przeminął, wcale tak nie jest. Ważniejszy od murów, ulic czy pomników jest wyjątkowy duch tego galicyjskiego miasta. Duch, który nadal przygarnia do siebie nowych przybyszów.
 

Na walizkach

Pomiędzy szarymi blokami idzie niewysoka kobieta w długiej, białej sukni. Prowadzi za rękę 3-letnią, ciemnowłosą dziewczynkę. „Sława Jezusu Chrystu” – wita się starsza Ukrainka mijająca ją z zakupami. Kobieta w bieli uśmiecha się spod chusty zakrywającej jej włosy i twarz. „Salam alejkum” – odpowiada uprzejmie.

– To chrześcijańskie pozdrowienie, a my nie jesteśmy chrześcijanami. Na początku nie wiedzieliśmy, co odpowiadać, żeby nikogo nie obrazić. Ktoś odpowie „dzień dobry”, ktoś inny „salam alejkum”, ktoś tylko się uśmiechnie. Ale to bez znaczenia. Drohobyczanie to religijni ludzie, przyjemnie z nimi obcować. Bóg jest jeden – mówi 24-letnia Feride. Wchodzimy do jej mieszkania w jednym z bloków w typowej „sypialnej dzielnicy” miasta. W największym pokoju siadamy na materacu pełniącym funkcję kanapy. Zamiast szafy w kącie pokoju stoi kilka pudeł z ubraniami podarowanymi przez Caritas. Gospodyni przeprasza, że w mieszkaniu jest tak pusto, ale niedawno tu się wprowadzili. Mówi, że odkąd wyjechali z Krymu, zmieniali lokum już kilka razy. Spuszcza oczy, wyraźnie zawstydzona warunkami, w których przychodzi jej przyjmować gości. Kobieta musi umieć w każdym miejscu stworzyć namiastkę rodzinnego gniazda. To trudne, gdy żyje się na walizkach.

Rodzina Feride opuściła Krym dwa tygodnie po rosyjskim sfałszowanym „referendum” w marcu 2014 roku. Według oficjalnych danych za przyłączeniem Krymu do Rosji było wtedy 96,5 proc. głosujących. – Ciekawy wynik. Ja nie znam nikogo, kto głosowałby za przyłączeniem do Rosji – dziwi się Feride. Usypia córeczkę na rękach i zaczyna opowiadać: – O wyjeździe zdecydowaliśmy szybko. Mamy małe dzieci – 5-letniego Halida i 3-letnią Muminę. Wtedy wydawało nam się, że na Krymie będą zamieszki, może nawet wojna. Mój mąż – Assan – zarządził, że bierzemy tylko komputer i dwie torby.

Ja najchętniej zabrałabym cały dom. Dzieciom pozwoliliśmy zabrać po jednej zabawce. Do dziś martwią się, że ich pluszaki za nimi tęsknią. „Waszymi misiami opiekują się babcia i dziadek” – odpowiedziałam kiedyś nieopatrznie. Ale wtedy zaczęły jeszcze bardziej płakać – tym razem z tęsknoty za dziadkami.

– Taka jest prawda – dodaje jej mąż Assan – w naszej grupie Tatarów nie ma ani jednej starszej osoby. Moi rodzice zostali na Krymie. Pamiętają stalinowskie przesiedlenia z 1944 roku. Po Wielkiej Deportacji daleko w Azji czekali 60 lat, by wrócić na półwysep. Przez całe życie śnili o tym powrocie. Krym był dla nich rajem, ziemią obiecaną. Nie chcą go znów utracić. Wolą śmierć, byle na swojej ziemi.
 

Zapraszamy do nas, przyjaciele!

Tatarzy znaleźli schronienie w Drohobyczu. Opiekuje się nimi Artur Deska, zastępca dyrektora diecezjalnej Caritas. Ten starszy „braciszek”, wysoki grubas z uwielbianą przez dzieci długą, siwą brodą – jak o sobie mówi – to człowiek instytucja, postać w Drohobyczu znana i szanowana. Artur jest Polakiem. Na Ukrainie i w Caritas służy 13 lat.

– Kiedy zrozumiałem, że Krym znalazł się pod rosyjską okupacją i wielu Tatarów, nie chcąc się z tym pogodzić, wyjeżdża na zachodnią Ukrainę, od razu pomyślałem, że przecież my, Caritas, możemy pomóc i przyjąć kogoś z nich w Drohobyczu. W ostatnich dniach marca 2014 r. dowiedziałem się, że do Lwowa przyjechało już kilka krymsko-tatarskich rodzin, które następne jadą pociągami, i potrzebna jest pomoc. Dach nad głową, łóżko, jedzenie, lekarstwa, ubrania. Decyzja była oczywista – zapraszamy do nas, przyjaciele! Na początku, na pewien czas, umieściliśmy Tatarów w budynku Caritas. W pięciu caritasowskich pokoikach z jedną wspólną kuchnią mieszkało 28 osób. Zrobiło się tam bardzo ciasno, więc rodzinę Assana i Feride zabrałem do własnego mieszkania. Zaczęliśmy szukać oddzielnych mieszkań dla każdej rodziny.

Artur nie widzi żadnego konfliktu między katolickim profilem organizacji Caritas a tym, że pomaga muzułmanom. – Dla mnie sprawa jest prosta. Bóg kocha wszystkich, caritas oznacza „miłosierdzie”. Gdy na Krymie rosyjscy okupanci uniemożliwili odprawianie Mszy św. katolikom, grekokatolikom i prawosławnym kijowskiego patriarchatu, krymscy muzułmanie zaprosili ich do swych meczetów. Więcej mi wiedzieć nie trzeba! – mówi. – Moje doświadczenia z Tatarami są tylko dobre. To szczerze wierzący ludzie. Nie kradną, nie piją, nie kłamią, nikomu nie chcą narzucać swojej religii i przekonań. Szanują nasze przekonania, naszą religię. To, że wierzą w Boga, jest istotnym elementem ich codzienności. Gdy udaje się nam zorganizować jakąś pomoc, Tatarzy nigdy nie biorą więcej, niż jest im potrzebne w danym momencie. Uważają, że to byłaby zachłanność. Ma to swoje minusy, bo w ten sposób nigdy nie mają nic na zapas. A dzieci przecież szybko rosną i już po kilku miesiącach ubranka są na nie za małe – dodaje.

Pod opieką Artura jest teraz 44 dorosłych i 49 dzieci. Najstarsze ma 12 lat, a najmłodsze, urodzone już w Drohobyczu, miesiąc. – Część „naszych” par to młode małżeństwa, więc liczba maluchów wciąż się zmienia – śmieje się Artur. – Mam nadzieję, że niedługo dodam do listy trzecie dziecko Feride i Assana.

Feride jest w 14. tygodniu ciąży. – Konflikt serologiczny, ciężka cukrzyca – martwi się Artur. Choć oficjalnie służba zdrowia jest darmowa, w skorumpowanych ukraińskich szpitalach nawet za pobranie krwi z palca trzeba zapłacić. Artur wylicza, że doprowadzenie zagrożonej ciąży do szczęśliwego rozwiązania będzie kosztowało kilka tysięcy złotych. A oni nie mają takich pieniędzy. – Nie wiem, jak i za co, ale wierzę, że z Bożą pomocą uda mi się urodzić moje dzieciątko. Wszystko dzieje się według Boskiego planu. Boski plan nie może dopuszczać do krzywdy dziecka, czy nie tak? – pyta z nadzieją.

– Tatarom dobrze żyje się w Drohobyczu, bo my wszyscy przeżyliśmy przesiedlenia – mówi Taras Kuczma, burmistrz miasta. – Większość obecnych mieszkańców to rodziny deportowane w latach 1944 i 1946 z Chełmszczyzny i Łemkowszczyzny. Ludzie ze zrozumieniem słuchają opowieści kobiet, które uciekły z Krymu z jedną walizką, bo przypomina im to wspomnienia własnych babć. To w końcu Ukraina. Nasz naród też wiele wycierpiał podczas przesiedleń, wywózek, pacyfikacji.


Przesiedleńcy, nie uchodźcy

Elzara to drobna brunetka o lekko skośnych oczach. Włosy ukrywa pod chustką, ale zamiast tradycyjnego, powłóczystego, skrywającego kształty ciała stroju ma na sobie luźny, czarno-różowy dres. Elzara z mężem i dziećmi mieszkała w Symferopolu – tuż obok lotniska i wojskowych koszar. – Całymi dniami siedzieliśmy przed telewizorem i oglądaliśmy kijowski Majdan. Aż nagle okazało się, że jesteśmy otoczeni przez rosyjskich żołnierzy. Dzieci wiedziały, że dzieje się coś złego. Przestały chodzić do szkoły. Przez dwa tygodnie nie wypuszczaliśmy ich z domu. Dorosły rozumie, że w pobliżu rosyjskiego żołnierza nie można mówić po krymsko-tatarsku, ale jak to wyjaśnić dziecku? Tuż koło nas pobito 15-letniego chłopca za to, że rozmawiał przez telefon po tatarsku – opowiada.

Arslan, 2-letni pucołowaty blondynek, urodził się już w Drohobyczu. Elzara wyjechała z Krymu w 9. miesiącu ciąży. – Wyjechaliśmy w kwietniu. Bałam się czekać te cztery tygodnie. Wszyscy dziwią się, że w ciąży zdecydowałam się na taki krok. Gdy Rosjanie przyszli na Krym, od razu zaczęły się prowokacje. Pozamykano wiele meczetów. Zaczęły się prześladowania, porwania. FSB pukało do drzwi o 4 rano, by przeszukiwać mieszkania. Ludzie po prostu znikali z ulicy w biały dzień. Nasi mężczyźni skrzyknęli się w oddziały samoobrony, która patrolowała ulice i eskortowała kobiety. Przeciwko uzbrojonym rosyjskim żołnierzom do obrony mieli tylko kije – wspomina.

Elzara urodziła syna i jest on pierwszym Tatarem urodzonym w Drohobyczu. – Pan Artur nazywa Arslana „wnuczkiem”, a i my traktujemy Artura jak członka rodziny – mówi.

– Proszę, pisz o nas „przesiedleńcy”, a nie uchodźcy. Wiem, jak teraz kojarzy się to słowo. My nie uciekliśmy – nas zmuszono do wyjazdu. Po prostu zostaliśmy – po raz kolejny – wysiedleni. Tym razem wyjechaliśmy sami, ale w rzeczywistości nas do tego zmuszono – podkreśla Elzara.

Kobiety pokazują mi rysunki swoich dzieci. Wszystkie przedstawiają jedno – powrót na Krym. Jedna z dziewczynek narysowała pociąg, który właśnie wjechał na krymską stację. I siebie – jak stoi obok pociągu w niebiesko-żółtej sukience – kolorach ukraińskiej flagi.

Stowarzyszenie „Pokolenie” organizuje pomoc dla tatarskich rodzin w Drohobyczu. Szczególnie potrzebne są zabawki i dziecięce ubrania, a także chemia i kosmetyki dla dzieci (pampersy). Dary można przesyłać na katowicki adres Stowarzyszenia – prosimy o zaznaczenie, że przeznaczone są dla Tatarów. Wpłaty na konto zostaną przeznaczone na leczenie Feride, bohaterki reportażu. Prosimy o wpłaty tytułowane „wygnani”. Stowarzyszenie „Pokolenie”, ul. Drzymały 9/4, 40-059 Katowice. Numer konta: ING Bank Śląski 89105012141000002319853707

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.