Zamykanie drzwi

Maciej Legutko

GN 11/2016 |

publikacja 10.03.2016 00:15

Szwajcarzy odrzucili w referendum projekt ustawy zwiększający możliwość deportowania obcokrajowców. Nie zmienia to faktu, że ten kraj coraz bardziej zamyka się na przybyszów.

Plakat zwolenników deportacji cudzoziemców w Zurichu ENNIO LEANZA /epa/pap Plakat zwolenników deportacji cudzoziemców w Zurichu

Już od dawna żaden temat tak mocno nie zelektryzował Szwajcarów jak referendum z 28 lutego. Głosowanie poprzedziła bardzo emocjonalna kampania. Zwolennicy deportacji mówili o potrzebie „zrobienia porządku z przestępcami” i obkleili Szwajcarię plakatami, na których białe owce wykopują z zagrody czarne.

Przeciwnicy alarmowali, że po przyjęciu tego prawa kraj zbliży się do standardów III  Rzeszy. Emocje przestają dziwić po bliższym przyjrzeniu się poddanemu pod głosowanie projektowi ustawy. Zawiera on przepisy we współczesnej Europie już niespotykane. Każdy obcokrajowiec, niezależnie od kraju pochodzenia, po popełnieniu dwóch nawet drobnych przestępstw w ciągu 10 lat zostałby bezpowrotnie wydalony ze Szwajcarii. Drakoński charakter prawa podkreśla fakt, że chodziło o jakiekolwiek wykroczenie. Wystarczyłoby na przykład dwukrotnie złamać przepisy drogowe. Obrońcy praw człowieka wyliczyli, że liczba wydalanych z kraju osób sięgałaby 10 tys. rocznie.

Ostatecznie Szwajcarzy sporą większością głosów (59 do 41) zagłosowali na „nie”. Mimo to w ciągu ostatnich kilku lat uchwalili szereg antyimigranckich ustaw, a w wyborach parlamentarnych w październiku 2015 r. najwięcej głosów oddali na nacjonalistyczną Szwajcarską Partię Ludową (Schweizerische Volkspartei – SVP).

Niegościnna Szwajcaria

Szwajcaria skwapliwie strzeże swojej neutralności i niezależności, trzymając dystans także wobec organizacji międzynarodowych (dopiero w 2002 wstąpiła do ONZ). Jednocześnie ogromna zamożność małej, alpejskiej konfederacji przyciąga tysiące przybyszów poszukujących wysoko płatnej pracy. Wśród Szwajcarów narasta sprzeciw wobec tej tendencji. W referendum w listopadzie 2009 r. obywatele opowiedzieli się za ustawowym zakazem budowy meczetów z minaretami. Wynik głosowania spotkał się z aprobatą wielu prawicowych środowisk w różnych krajach Europy jako dowód asertywności wobec politycznej poprawności i bezrefleksyjnego multikulti.

W 2010 r. w kolejnym referendum zaaprobowano wpisanie do konstytucji poprawki, na mocy której imigranci dopuszczający się ciężkiego przestępstwa są natychmiast deportowani. W 2012 r. Szwajcarzy zdecydowali o zaostrzeniu warunków przyznawania azylu. Dopełnieniem niechętnej względem imigrantów polityki było wprowadzenie ustawy zezwalającej na rekwirowanie majątków przybywających do Szwajcarii uchodźców. Każdy uciekinier, który będzie miał przy sobie więcej niż tysiąc franków szwajcarskich, musi oddać władzom nadwyżkę na poczet pokrycia kosztów utrzymania. Pieniądze dostanie z powrotem tylko gdy w ciągu siedmiu miesięcy opuści kraj.

Rządzą poprzez referenda

Za niemal wszystkimi wyżej wymienionymi projektami stała Szwajcarska Partia Ludowa – od zeszłego roku najliczniejsze ugrupowanie w Zgromadzeniu Federalnym. Twórcą jego sukcesu jest multimilioner Christoph Blocher. Były przedsiębiorca branży chemicznej objął kierownictwo SVP w 1977 roku. Stał się pionierem zbijania politycznego kapitału na lęku przed napływem imigrantów.

To właśnie na nim wzorowali się twórcy podobnych, dziś coraz bardziej popularnych partii w Austrii, Danii czy Holandii. Nieprzypadkowo trwały wzrost notowań Szwajcarskiej Partii Ludowej w kolejnych wyborach od 1991 roku wiąże się z początkiem masowego napływu obcokrajowców do Szwajcarii. Blocher zasłynął skandalicznymi wypowiedziami na temat Żydów. Na ich starania o zwrot zagrabionego przez III Rzeszę mienia przechowywanego potem w szwajcarskich bankach odpowiedział, że „Żydzi interesują się wyłącznie pieniędzmi”.

Te słowa wywołały oburzenie w kontekście ujawnienia wielu faktów pokazujących, że szwajcarska neutralność w czasie II wojny światowej była splamiona licznymi aktami kolaboracji z nazistowskimi Niemcami, szczególnie w wykonaniu bankierów. Christoph Blocher uczynił SVP jedną z czołowych szwajcarskich partii politycznych, ale ojcem największego sukcesu jest jego następca – Toni Brunner. Były farmer z niemieckojęzycznego kantonu Sankt Gallen doprowadził do zwycięstwa formacji w wyborach w 2015 r., osiągając najlepszy wyborczy wynik jakiegokolwiek ugrupowania w Szwajcarii od 1963 roku. Brunner podkreśla, że sukces SVP wynika z obaw Szwajcarów przed masową migracją, oraz akcentuje potrzebę zachowywania odpowiedniego dystansu od Unii Europejskiej. Mimo wyborczej wiktorii w bardzo skomplikowanym szwajcarskim systemie politycznym SVP ma ograniczone wpływy w rządzie (jego skład musi uwzględniać różne partie, ale także grupy językowe i największe kantony).

W związku z tym Brunner głównym narzędziem realizacji swojej polityki uczynił referenda. W żadnym innym państwie na świecie nie stosuje się tak często tego rozwiązania. Mimo niepowodzenia w ostatnim głosowaniu SVP już zapowiedziało, że będzie zgłaszać kolejne.

Niepewność jutra

Ogromna popularność Szwajcarskiej Partii Ludowej na miejscowej scenie politycznej, która przez lata była stabilnie podzielona między chadeków i liberałów, świadczy o zagubieniu i niepewności Szwajcarów, niegdyś świadomie stojących na uboczu światowej polityki. Nieufność wobec napływającej do Europy fali uchodźców jest zrozumiała w obliczu trudności, jakie z ich integracją obserwujemy we Francji i w Niemczech.

Ale proponowane przez SVP rozwiązania często uderzałyby w dobrze już zaadaptowanych mieszkańców. W Szwajcarii legalnie i na stałe przebywa około 2 mln obcokrajowców. Znaczna część z nich to drugie pokolenie imigrantów – urodzone już w konfederacji, całkowicie zintegrowane z nową ojczyzną, ale pozbawione szwajcarskiego obywatelstwa, gdyż procedury jego otrzymania są bardzo skomplikowane i kosztowne. Miejscowe władze oficjalnie przyznają, że jedynie 2 proc. przybyszów doczekało się szwajcarskiego paszportu. Polityka firmowana przez Szwajcarską Partię Ludową stawia pod znakiem zapytania harmonijną współpracę gospodarczą z Unią Europejską, do której trafia równo połowa eksportu z konfederacji.

Szwajcaria od początku była zainteresowana wyłącznie ekonomicznym związkiem ze wspólnotą. Dzięki bilateralnym umowom Szwajcarzy cieszą się jednak w większości takimi samymi przywilejami co obywatele wspólnoty, np. z tytułu przynależności do strefy Schengen. W 2014 roku stosunki z Brukselą uległy jednak pogorszeniu. Szwajcarzy wprowadzili limity przyjęć pracowników z Unii Europejskiej. Bruksela odpowiedziała wykluczeniem szwajcarskich studentów ze stypendialnego programu „Erasmus”, umożliwiającego studiowanie na zagranicznych uczelniach. To jednak nie koniec. Rząd w Bernie dostał czas do 2017 roku, aby wyjaśnić nieporozumienia.

W przeciwnym razie unijni urzędnicy, na razie w nieoficjalnych wypowiedziach, grożą nawet zastosowaniem tzw. klauzuli gilotyny: niewywiązanie się przez Szwajcarię z jednej z umów oznaczać będzie zerwanie wszystkich pozostałych. Oczywiście spowodowałoby to gigantyczne problemy szwajcarskiej gospodarki.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.