Fascynujący świat kulek

Karolina Pawłowska


GN 12/2016 |

publikacja 17.03.2016 00:15

Snooker. Pod względem oglądalności w Polsce ustępuje jedynie piłce nożnej. To sport elegancki, emocjonujący, szalenie trudny i fascynujący. 


12-letni Antoni Kowalski ma szansę zostać polskim mistrzem snookera Andrzej Kowalski 12-letni Antoni Kowalski ma szansę zostać polskim mistrzem snookera

Z pozoru sprawa jest banalna: czerwone i kolorowe bile naprzemiennie wpadają do kieszeni. O tym, że snooker wymaga więcej niż odrobinę wprawy, wie ten, kto spróbował swoich sił przy dwunastostopowym stole. 


Mały gigant


Wymaga precyzji, przewidywania i mistrzowskich technik. Doceniają to fani, a tych w Polsce z każdym rokiem przybywa. – To nie jest proste wbijanie kulek. Chyba dlatego snooker jest popularniejszy od innych dyscyplin bilardowych. Świetnie łączy efektowne punktowanie z taktyką – wyjaśnia Przemek Kruk, telewizyjny komentator snookerowych zmagań. Z Rafałem Jewtuchem, wielokrotnym mistrzem Polski w tej dyscyplinie, stworzył duet, który nauczył Polaków oglądania snookera.

I rozpoczął swoistą modę, owocującą pokoleniem młodych, zdolnych, którzy aspirują do dostania się do Main Tour – elitarnego grona 128 snookerowych profesjonalistów. 
Antek Kowalski niemal codziennie patrzy na motto, które wisi w sali treningowej: „Nigdy nie przegrywam. Albo zwyciężam, albo się uczę”. Na razie częściej się uczy, niż wygrywa, ale ma dopiero 12 lat. Budzi już podziw nawet u tych, którzy w snookerze zdobywają największe laury. – Znam Antka od 3 lat i obserwuję jego postępy. Mam nadzieję, że jego kariera będzie się nadal rozwijała, bo polski snooker potrzebuje gwiazdy, a ten 12-latek ma wszelkie predyspozycje, żeby zostać mistrzem – chwali chłopca Shaun Murphy, mistrz świata z 2005 r., numer 7 światowego rankingu, ulubiony zawodnik małego zielonogórzanina. Antek bez kompleksów staje do gry z dużo starszymi zawodnikami. Nie deprymują go ani sławne nazwiska, ani tytuły, które je poprzedzają. – Ja nie mam presji, żeby wygrywać, to ci, którzy ze mną grają, mają większe ciśnienie – śmieje się Antek Kowalski. Był jeszcze przedszkolakiem, kiedy tata pokazał mu kolorowe kulki. Do dzisiaj jest jego trenerem. Konsultuje się z zawodnikami podczas rozgrywek, zasięga rad najlepszych trenerów, a przede wszystkim podsyca pasję. Antek trenuje 5 razy w tygodniu, średnio po 3 godziny. Bo Antek marzy o tym, żeby zagrać w słynnym Crucible Theatre w Sheffield o mistrzostwo świata. Najchętniej z Shaunem Murphym. 
O snookerowych laurach marzą też inni polscy zawodnicy. Można ich było zobaczyć podczas rozgrywanego pod koniec lutego w Gdyni turnieju, gdzie walczyli z najlepszymi na świecie. Do fazy głównej zakwalifikowało się trzech Polaków: Adam Stefanów, Mateusz Baranowski oraz Kacper Filipiak. Najdalej zaszedł Filipiak, który był blisko awansowania do 3. rundy. 


Szachy 
na zielonym suknie


Snooker to sport wymagający także dla kibiców. Gładkie czyszczenie stołu z kulek jest przyjemne nawet dla niewprawnego oka, a wbicie „maksa”, czyli zdjęcie za jednym podejściem do stołu wszystkich bil i uzyskanie przy tym maksymalnego możliwego wyniku punktowego (15 czerwonych bil z najwyżej punktowaną czarną, co daje 120 punktów, i zdjęcie potem wszystkich kolorów, dające kolejnych 27 punktów, czyli łącznie 147) doceni nawet laik. Maksymalny brejk to jednak arcywyczyn nawet dla topowych zawodników. Z Polaków jedynie Kacper Filipiak może tym się poszczycić. Bywa jednak, że przez długie minuty wydaje się, że na stole nic ciekawego się nie dzieje, a mimo to kibicom odbiera oddech z emocji. W snookerze, jak w szachach, strategia ma ogromne znaczenie. Partie rozgrywane na tzw. bili odstawnej i ustawienie zagrywającej białej w pozycji „snooker”, która nie pozwala przeciwnikowi na rozpoczęcie punktowania lub zmusza do popełnienia błędu, to właściwie esencja tej gry. Na czym polega to zagranie? Ano na tym, by uderzając białą bilą w czerwoną lub kolorową, nie wbijać żadnej z nich do kieszeni, lecz tak poprowadzić białą, by schowała się wśród bil kolorowych i uniemożliwiła przeciwnikowi trafienie – bez faulu – w którąkolwiek z czerwonych. 


Potrzeba 
snookerowego Małysza


W Polsce jest kilka dobrych klubów snookerowych, przyjeżdżają do nich także zawodnicy ze światowej czołówki. To jednak za mało. Przydałby się mistrz. – Gdyby nie jeden Małysz, całe polskie skakanie pozostałoby pewnie nijakie, gdyby nie Robert Kubica, nikt by nie pomyślał, że Polska może coś osiągnąć w sportach motorowych – zauważa Przemek Kruk. Mistrz przydałby się także, żeby przyciągnąć sponsorów. – Potrzeba pieniędzy, żeby wychować mistrza, który spopularyzuje snookera w Polsce, a nie będzie mistrza, jeśli nie będzie pieniędzy na jego rozwój – zauważa. Snookerowym Małyszem może zostać Antek Kowalski. W Gdyni wprawdzie wygrał tylko jeden mecz, ale za to wbił życiowego brejka (liczba punktów uzyskanych przy jednym podejściu do stołu) w wysokości 71 punktów. Jego sukcesy śledzi fundacja nosząca imię zdolnego angielskiego snookerzysty, który w wieku 28 lat przegrał najważniejszy w życiu mecz – z rakiem. Paul Hunter Foundation dla Antka sprowadziła do Zielonej Góry profesjonalny stół snookerowy, pomaga w nauce angielskiego, organizuje sparingi. Przemek Kruk w swojej warszawskiej akademii obcina nogi stołom i skraca kije, żeby przygodę ze snookerem mogły rozpocząć nawet 5-latki. Bo jak w każdym sporcie, im szybciej, tym lepiej. – Za 10 lat trzecie czy czwarte rundy w poważnych turniejach snookerowych będą normalnością dla polskich zawodników, a wtedy wśród nich łatwiej też będzie znaleźć przyszłego mistrza świata – zapewnia. 


Ostatnia Gdynia?


Snookerowy turniej to bardziej spektakl niż sportowe zawody. Widzów obowiązuje rygorystyczny savoir-vivre: stukanie obcasami, błyskanie fleszem czy dźwięk komórki są absolutnie zakazane! Mimo niemal idealnej ciszy na sali napięcie sięga zenitu. Emocje towarzyszą także telewizyjnym transmisjom – w stacji emitującej w Polsce turnieje snookera popularnością ustępują jedynie… piłce nożnej. Rosnącą popularność potwierdzają też sprzedane bilety na jedyny profesjonalny turniej rozgrywany w naszym kraju. Jego czwarta edycja odnotowała także rekordową liczbę chętnych do zmierzenia się na zielonym suknie. Do Gdyni pod koniec lutego przyjechało 254 zawodników, w tym 101 profesjonalistów. Tym boleśniejsza jest ogłoszona kilka dni po zakończeniu turnieju decyzja World Snooker (snookerowego odpowiednika FIFA) o wycofaniu się z cyklu European Tour, do którego należy Gdynia Open. Zostaną tylko te turnieje, które mają swoich oddzielnych sponsorów. Polskim kibicom spotkania z najlepszymi snookerzystami pozostaną jedynie w telewizji.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.