Kraina pełna cudów

Jacek Dziedzina

GN 18/2016 |

publikacja 28.05.2016 00:00

Nie ma drugiego takiego państwa w demokratycznym świecie, w którym kontrolujący wszystko polityk miałby zaledwie 2 proc. społecznego poparcia. Nie ma też kraju aspirującego formalnie do członkostwa w UE, który tak szybko straciłby na to wszelkie szanse. I w ogóle to cud, że Mołdawia jeszcze istnieje.

Vlad Plahotniuc – od tego człowieka zależy w Mołdawii wszystko. Dla Rosji jest gwarantem zamrożenia kursu prozachodniego. DUMITRU DORU /epa/pap Vlad Plahotniuc – od tego człowieka zależy w Mołdawii wszystko. Dla Rosji jest gwarantem zamrożenia kursu prozachodniego.

Spokojnie, Mołdawianie nie obrażą się na to ostatnie zdanie. Przeciwnie, obrócą je w żart. A raczej skomentują z charakterystycznym dla siebie autoironicznym akcentem. Są świadomi licznych paradoksów i absurdów, z których składa się ich rzeczywistość. I nie tyle na nią narzekają, ile właśnie z niej się śmieją. Także wtedy, gdy śmieje się z nich ktoś z zewnątrz. W rosyjskim filmie „Mołdawskie wesele” jest taka scena: na lotnisku w Kiszyniowie (stolicy) mołdawscy dygnitarze komunistyczni czekają na przylot Breżniewa. Tuż przed lądowaniem obsługa lotniska przegania gęsi z płyty. Rosjanie ewidentnie chcieli w ten sposób dopiec swojej byłej SRR, podkreślając jej „zaściankowy” charakter. Co na to sami Mołdawianie? Już w niepodległym kraju mieli taką sytuację: przed wizytą kanclerz Niemiec Angeli Merkel na lotnisku rozłożono specjalny trawnik. Tuż przed przylotem ktoś ten trawnik ukradł. Cała Mołdawia śmiała się z tego przez tydzień

Obiektywnie powodów do śmiechu nie ma. Rosnące bezrobocie, spadające PKB, ciągnące się kryzysy polityczne, rozgrywki oligarchów i oddalająca się perspektywa jakiejkolwiek integracji z UE. Na przylot i rozkładanie trawnika dla jakiegoś ważniejszego polityka europejskiego raczej nie ma co liczyć. Za to bardziej prawdopodobne jest przeganianie gęsi z płyty lotniska przed przylotem ważnych gości z Moskwy. To też dowód na porażkę Zachodu w polityce wobec tego kraju. Gwarantem prorosyjskiego kierunku jest jedna osoba, bez której nic istotnego w Mołdawii wydarzyć się nie może.

Reformy, czyli wyciek pieniędzy

Vlad Plahotniuc. Osoba nr 1 w Mołdawii. Choć gdyby spojrzeć na sondaże, to można by mieć wątpliwości: ponad 95 proc. mieszkańców nie ma zaufania do tego oligarchy – polityka, który kontroluje dosłownie każdą ważną dziedzinę życia: od parlamentu, przez wymiar sprawiedliwości, media, po finanse i gospodarkę. Trudno się dziwić, skoro majątek Plahotniuca szacuje się na jedną trzecią PKB Mołdawii (złośliwi mówią, że proporcje są odwrotne). Jego osoba jest kluczowa dla zrozumienia tego, co działo się w ostatnich latach, a szczególnie miesiącach, w Mołdawii. Przypomnijmy, że przez cały 2015 rok kilkukrotnie zmieniały się tamtejsze rządy. Jeden z ostatnich skandali doprowadził do aresztowania Vlada Filata, głównego konkurenta Plahotniuca do faktycznej monowładzy. Filat w latach 2009–2013 był premierem, a do swojego aresztowania liderem największego ugrupowania tworzącej szeroką prozachodnią koalicję. Według autorów raportu Ośrodka Studiów Wschodnich rządy Filata były najbardziej reformatorskie ze wszystkich dotychczasowych. Nawet jeśli zgodzić się z tym poglądem, to trzeba dodać: z marnym efektem. Takie problemy jak korupcja i oligarchiczny system sprawowania władzy nie tylko nie zostały rozwiązane, ale wybuchły ze zdwojoną siłą, odsłaniając całkowitą słabość państwa i bezradność obywateli. Sam Filat został aresztowany i oskarżony o przyczynienie się do „wyparowania” ok. 1,5 mld dolarów, głównie z prywatnych banków i państwowego banku oszczędnościowego. Dodajmy, że to prawie 13 proc. PKB Mołdawii. Okazało się, że środki te wyprowadzono za pomocą fałszywych pożyczek. Z czasem wyszło na jaw, że sprawa jest jeszcze grubsza: przez mołdawskie banki i rosyjskie spółki oraz fikcyjne firmy z siedzibą w Wielkiej Brytanii wyprowadzano również dolary z Rosji. Pieniądze okrężną drogą trafiały do łotewskich banków. W sumie wydrenowano z Rosji ok. 20 mld dolarów w ciągu zaledwie 4 lat. Beneficjenci tych procederów znajdowali się również w mołdawskich władzach. Filat został aresztowany, ale pozostało pytanie, czy rzucający oskarżenia Plahotniuc jest w tej aferze zupełnie czysty. Czy kontrolujący praktycznie cały system bankowy oligarcha mógł nie wiedzieć o całym procederze? W coś takiego nie wierzą sami Mołdawianie, skoro tylko 2 proc. badanych mówi, że ma do niego zaufanie. Wygląda to niestety na ściśle kontrolowany przez niego skandal, w wyniku którego uzyskał pełnię władzy, pozbywając się ostatniego konkurenta. A nad wszystkim ewidentnie czuwają rosyjskie służby. Plahotniuc (choć sam premierem nie został, obsadził na stanowisku swojego człowieka) dla Moskwy jest bowiem gwarantem zamrożenia dalszych kroków w kierunku pogłębiania relacji z Zachodem.

Licencja Kremla

Formalnie i Plahotniuc, i wcześniej Filat oraz jego poprzednicy to ciągle opcja prozachodnia. Formalnie. Przez 6 lat Mołdawią rządziła szeroka koalicja pod nazwą Sojusz na rzecz Integracji Europejskiej. Plahotniuc jest głównym sponsorem największej partii tworzącej koalicję, ale to wcale nie przeszkadza mu w zgrabnym dryfowaniu: dalszym udawaniu, że jest zwolennikiem integracji europejskiej przy jednoczesnym zabezpieczaniu rosyjskich interesów. Tym bardziej że tendencje w społeczeństwie coraz wyraźniej przechylają się również w kierunku wschodnim. Skandale korupcyjne i finansowe, z których najbardziej spektakularny był ten z Filatem, tylko pogrążyły opcję europejską w oczach Mołdawian.

Głównym beneficjentem tego stanu rzeczy jest sam Plahotniuc i oczywiście Rosja. Mołdawski oligarcha wyraźnie rozszerza swoje wpływy (ostatnio obsadził stanowiska m.in. w Sądzie Najwyższym i prokuraturze). We wspomnianym raporcie Ośrodka Studiów Wschodnich autorzy podkreślają ważną obserwację: umocnienie wpływów oligarchy może doprowadzić do wykształcenia się w Mołdawii „specyficznej formy miękkiego, nominalnie proeuropejskiego autorytaryzmu, w którym zarówno parlament, jak i rząd zostaną w pełni zmarginalizowane i sprowadzone jedynie do roli instytucji wykonawczych, legitymizujących rzeczywisty ośrodek władzy, jakim jest klan Plahotniuca”. Wniosek nasuwa się jeden: „W takiej sytuacji perspektywy proeuropejskich przemian w Mołdawii i realnej implementacji umowy stowarzyszeniowej będą bardzo mgliste. Utrzymanie się Plahotniuca u władzy będzie korzystne z punktu widzenia Moskwy, gdyż będzie blokowało realne pogłębienie integracji Mołdawii ze strukturami zachodnimi, a jednocześnie nie będzie wymagało od strony rosyjskiej zaangażowania finansowego (które byłoby konieczne w razie przejęcia władzy przez siły prorosyjskie). Dodatkowo funkcjonowanie takiego systemu będzie wygodnym instrumentem propagandowym dla Kremla, dyskredytującym ideę integracji europejskiej oraz skuteczność polityki UE w stosunku do państw Partnerstwa Wschodniego” – czytamy w raporcie.

W zawieszeniu

To wszystko wygląda na spektakularną porażkę unijnej polityki wobec krajów byłego bloku wschodniego. Mołdawia w gruncie rzeczy nigdy nie otrzymała żadnych wiążących Unię obietnic. Nic też dziwnego, że i sami Mołdawianie, a przynajmniej elity rządzące, nie traktowali serio zobowiązań do podjęcia realnych i radykalnych reform. Paradoks polega też na tym, że Mołdawia znajduje się najbliżej UE pod względem geograficznym (sąsiaduje z Rumunią), a z prozachodnimi reformami już dawno wyprzedziła ją np. Gruzja, która geograficznie jest w zupełnie innym miejscu. Zapewne sami Mołdawianie czuli, że Zachód nie do końca poważnie traktuje partnerstwo czy ewentualne (w dalekiej przyszłości) członkostwo w UE. Dowodem na to było – znowu paradoks – zniesienie obowiązku wizowego dla obywateli Mołdawii. Tak naprawdę był to gest głównie symboliczny, bo i tak sporo mieszkańców posiada paszporty rumuńskie, które pozwalają na swobodne poruszanie się po Europie. A po drugie – bez wizy mogą poruszać się tylko właściciele paszportów biometrycznych, które posiada zaledwie 20 proc. obywateli. Wyrobienie takiego paszportu kosztuje równowartość ok. 170 zł, co w Mołdawii stanowi prawie piątą część przeciętnego wynagrodzenia. Tłumów na granicach z Unią wcale więc nie było i nie ma. Tym bardziej że jedyne kolejowe połączenie z Zachodem, pociąg z Kiszyniowa do Bukaresztu, to podróż trwająca ok. 15 godzin (trasa zaledwie 450 km). Wielu Mołdawian i tak patrzy w stronę Rosji, gdzie całe rodziny nierzadko podejmują pracę. Wpływy rosyjskie widoczne są nawet w wulgaryzmach – zapożyczenia rosyjskie wyraźnie dominują nad rumuńskimi. Choć w przypadku rumuńskich trudno mówić o zapożyczeniach: przecież „mołdawski” to nic innego jak język rumuński właśnie. Przez dekady sowieckiej dominacji wpajano jednak Mołdawianom, że stanowią nie tylko osobny naród, ale że także ich język jest zupełnie odrębny. Szczytem absurdu było nie tylko tworzenie słowników mołdawsko-rumuńskich, ale również ciąganie tłumaczy na oficjalne spotkania państwowe przedstawicieli Rumunii i Mołdawii! Dziś wygląda na to, że Mołdawianie są skazani na pozostanie w tej nieokreśloności narodowej, językowej i politycznej. Zachód ich nie chce. Oni też niespecjalnie. Rosja nie pogardzi, ale nie za swoje pieniądze – na miejscu jest gwarant jej interesów. Co na to sami Mołdawianie? Nawet jak wyjdą na ulice, to po protestach i tak będą się śmiać z samych siebie.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.