Zagadka 28 stron

Jerzy Szygiel

GN 18/2016 |

publikacja 28.04.2016 00:00

Ustawa szykowana przez amerykański Kongres, która wraca do wydarzeń z 11 września 2001 r., mogłaby stać się puszką Pandory, której nikt nie chce otwierać.

Uprzywilejowane dotąd stosunki amerykańsko--saudyjskie są dziś lodowate. Przekonał się  o tym Barack Obama, gdy rozpoczynał wizytę  w Arabii Saudyjskiej.  Na lotnisku nie witał  go – jak zwykle – król Salman, ale jedynie gubernator Rijadu. SAUDI PRESS AGENCY /HANDOUT/epa/pap Uprzywilejowane dotąd stosunki amerykańsko--saudyjskie są dziś lodowate. Przekonał się o tym Barack Obama, gdy rozpoczynał wizytę w Arabii Saudyjskiej. Na lotnisku nie witał go – jak zwykle – król Salman, ale jedynie gubernator Rijadu.

Tydzień przed swoją podróżą do Arabii Saudyjskiej, 13 kwietnia, prezydent Barack Obama udał się do Langley w Wirginii, gdzie mieści się kwatera główna Centralnej Agencji Wywiadowczej (CIA), by zapewnić najwyższą rangę tej instytucji, że nie dopuści do wejścia w życie ustawy „nieodpowiedzialnie” przygotowanej przez część kongresmenów. Ambasada Arabii Saudyjskiej w Waszyngtonie również została uspokojona, że – gdyby jednak Kongres ją uchwalił – prezydenckie weto jest pewne. Problem polega jednak na tym, że w stolicy Arabii – Rijadzie – rodzina królewska wcale nie jest spokojna. Odwieczny, wydawałoby się, sojusz amerykańsko-saudyjski przeżywa bezprecedensowy kryzys i budzi najwyższy niepokój w innych bliskowschodnich stolicach.

Owa puszka Pandory nazywa się „Justice Against Sponsors of Terrorism Act” (Wymiar sprawiedliwości przeciw sponsorom terroryzmu) i jest projektem ustawy, która umożliwiłaby obywatelom amerykańskim, którzy stracili bliskich lub majątek na skutek pamiętnych zamachów z 11 września 2001 r., ubieganie się w ojczystych sądach o odszkodowania od władz obcych państw, które były w te zamachy zamieszane. Projekt, napisany wspólnie przez grupę republikańskich i demokratycznych deputowanych (co zdarza się bardzo rzadko), odnosi się do zapowiedzi „rozważenia” w czerwcu przez Biały Dom, czy przed końcem kadencji obecnego prezydenta nie ujawnić 28 stron raportu komisji parlamentarno-rządowej z 2003 r. na temat tragicznych wydarzeń z owego 11 września. Strony te zostały utajnione przez administrację prezydenta George a Busha.

Wściekłość Saudów

Samo odnoszenie się do tamtego raportu wielu wydaje się nieostrożne. Był on pisany w pośpiechu i uchodzi dziś za coś w rodzaju „niedomkniętej walizki”. Od tamtych lat ukazało się wiele badań, analiz oraz ujawniono wiele faktów i dowodów, które podważają podstawowe ustalenia ówczesnej komisji śledczej, jednak pewien niewypowiedziany konsensus medialno-polityczny nakazywał do tej pory nie wracać do szczegółów tamtych bolesnych dni. A komisja była bezradna wobec wielu faktów. W raporcie napisała na przykład, że „nie wie”, dlaczego 11 września w Nowym Jorku budynek nr 7 World Trade Center zawalił się w sposób identyczny jak dwie słynne wieże, tzn. w idealnie symetryczny sposób, z prędkością przyśpieszenia ziemskiego (czyli w warunkach znanych dotąd jedynie z tzw. kontrolowanego wyburzania za pomocą odpowiednio podłożonych ładunków wybuchowych), choć nie uderzył weń żaden samolot. Nie takie braki przeraziły jednak ówczesną administrację, lecz owe 28 stron, które, jak mówi tajemnica poliszynela, wskazują na udział przedstawicieli państwa saudyjskiego w przygotowaniu ataków.

Już w marcu saudyjski minister spraw zagranicznych Adel al-Dżubeir pojawił się w Waszyngtonie, by wyrazić oburzenie i przede wszystkim zagrozić, że w wypadku kontynuowania prac nad ustawą jego kraj wyprzeda wszystkie swoje aktywa w Stanach Zjednoczonych, by uchronić się przed ewentualnym ich sądowym zamrożeniem. Saudowie trzymają w tamtejszych bankach m.in. amerykańskie obligacje rządowe na astronomiczną sumę co najmniej 750 mld dolarów. Nagłe wypłynięcie na rynek tak dużej części amerykańskiego długu spowodowałoby nieprzewidywalne perturbacje światowe i mogłoby zaszkodzić samym Saudom, gdyż ich waluta jest „podwiązana” pod dolara, który w takim wypadku bardzo by ucierpiał. Dlatego oficjalnie nie traktuje się tej groźby zbyt poważnie. Ale jako zagrożenie dla dotychczasowych, uprzywilejowanych stosunków amerykańsko-saudyjskich – już tak. Dziś są one lodowate. Obama, lądując w Rijadzie 20 kwietnia, przeżył prawdziwe upokorzenie protokolarne: król Salman, zamiast go witać, wysłał na lotnisko gubernatora Rijadu. Nie było zwyczajowej transmisji telewizyjnej ani honorów. Absolutny precedens.

Podziemna wojna

Saudowie sądzą, że Obama, obiecując „rozważenie” ujawnienia 28 tajnych stron raportu, wykonuje kolejny antysaudyjski ruch polityczny. Stosunki między oboma państwami zaczęły się psuć w 2013 r., kiedy amerykański prezydent niespodziewanie odmówił bombardowania syryjskich sił rządowych, co było celem saudyjskiej dyplomacji od początku tego konfliktu. Jeszcze gorzej: negocjował z Iranem, którego Saudowie uważają za potencjalnego wroga, doprowadzając do zniesienia zeń sankcji. Zdenerwowało to też drugiego uprzywilejowanego sojusznika Stanów w regionie – Izrael. Wojna syryjska jeszcze bardziej zbliżyła do siebie reżim Saudów i Izrael. Ci pierwsi wyłożyli olbrzymie pieniądze, by stworzyć syryjską opozycję islamską, a drudzy leczyli w swoich szpitalach wojskowych tysiące bojowników syryjskiej Al-Kaidy (oficjalnie z powodów humanitarnych) i punktowymi uderzeniami lotniczymi wspomagali jej postępy na froncie. Stany, na długo zadowalając się jedynie „dziwną wojną” przeciw Państwu Islamskiemu, nie spełniły podstawowych, strategicznych oczekiwań Saudów. Reakcja przyszła bardzo szybko.

Arabia, największy producent i eksporter ropy na świecie, zaczęła wydobywać swoje czarne złoto jak szalona, by tak podnieść jego podaż, żeby nowy, amerykański przemysł wydobycia ropy z łupków, który dopiero co zapewnił Stanom samowystarczalność, wyłożył się jak długi. Saudowie doprowadzili do takiego spadku cen ropy, że wydobycie z łupków jest nieopłacalne. Trzeba wyłożyć minimum 50 dolarów, a zwykle dużo więcej, by wyciągnąć baryłkę ropy z łupków, podczas gdy u Saudyjczyków wydobycie kosztuje najwyżej 20 dolarów, bo ich pola naftowe są jak zakopane w piasku butelki szampana, wystarczy je tylko „odkorkować”. W sytuacji, gdy cena ropy na rynkach waha się wokół 40 dolarów, przedsiębiorstwa amerykańskie (i banki) po prostu nie mogą tego zbyt długo wytrzymać. Saudowie mają takie rezerwy walutowe, że stać ich nawet na sprzedaż po 20, a, nawet po 10 dolarów przez kilka następnych lat. Wielkie, kwietniowe spotkanie światowych producentów ropy w Katarze miało zatrzymać spadek cen, ale Saudowie się sprzeciwili. Nie mogą Amerykanom wybaczyć kolejnego afrontu. I amerykański przemysł łupkowy ledwo dyszy.

Tajemnica za tajemnicą

15 z 19 zamachowców z 11 września było Saudyjczykami. To może wydać się dziwne, ale do dziś nie ma żadnego dowodu na to, że owa dziewiętnastka była na pokładach rozbitych samolotów. Natomiast nie potrzeba 28 tajnych stron, żeby wiedzieć, że co najmniej część korzystała z pomocy dyplomatów i agentów saudyjskich w miesiącach poprzedzających zamachy. Jeden z nich, Anwar al-Awlaki, imam meczetu w San Diego z namaszczenia króla, opłacał im bilety lotnicze, pobyty w hotelach itp. Po zamachach został przyjęty w Pentagonie i mianowany imamem muzułmańskich pracowników Kongresu. Potem dołączył do Al-Kaidy w Jemenie, tej samej, która w zeszłym roku dokonała zamachu na paryską redakcję „Charlie Hebdo”. Dokumenty FBI wskazują, że bezpośrednio przed zamachami Stany przeżyły prawdziwy najazd agentów saudyjskiego wywiadu. Tylko wywiad izraelski, który też wówczas nadzwyczaj zainteresował się USA, był wtedy liczniejszy.

Kłopot z projektowaną ustawą polega właściwie nie na tym, że napiętnuje Saudów, ale może doprowadzić do procesów przeciw innym państwom sojuszniczym Stanów Zjednoczonych. Ktoś może na przykład zechcieć udowadniać przed sądem, że również służby Izraela brały udział w przygotowaniu zamachu z 11 września. Jest to niedopuszczalne zarówno ze względu na strategiczne interesy Ameryki, jak i jej politykę wewnętrzną. Ponadto wracanie do tamtych wydarzeń zmusiłoby do ponownego rozpatrywania kompromitacji amerykańskich służb bezpieczeństwa lub postawiło pod znakiem zapytania ich patriotyzm. Obama musi zastosować weto, ale zrobiłby to też każdy inny prezydent.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.