Strachy na Lachy?

Jacek Dziedzina

publikacja 21.07.2016 08:20

Rosja grozi, Rosja straszy, Rosja nigdy się nie przestraszy. Taki obraz konsekwentnie buduje Kreml przed światem i przed obywatelami. Czy agresywne komunikaty płynące z Moskwy należy traktować dosłownie?

Rosjanie od lat starają się pokazać, że są gotowi na „adekwatną odpowiedź” na wzmacnianie obecności NATO w naszej części Europy. Donat Sorokin /ITAR-TASS/pap Rosjanie od lat starają się pokazać, że są gotowi na „adekwatną odpowiedź” na wzmacnianie obecności NATO w naszej części Europy.

Jesteście na celowniku, użyjemy broni jądrowej, musimy się bronić przed NATO, podejmiemy odpowiednie kroki odwetowe... Częstotliwość tych i podobnych sformułowań w wypowiedziach rosyjskich elit – od doradców, rzeczników, po szefa dyplomacji i samego prezydenta – w ostatnich miesiącach wyraźnie wzrosła. To sprawdzona w sowieckiej kuźni dyplomatycznej metoda szantażowania i zastraszania przeciwnika. Przeciwnika, którego wykreował sam „zagrożony”. Bo istotą rosyjskiej agresji – i militarnej, i dyplomatycznej – jest powtarzanie do upadłego, że to nie Rosja jest agresorem, tylko ci, którzy przed nią chcą się bronić. Przegląd ostatnich wypowiedzi najważniejszych osób z otoczenia Władimira Putina i jego samego nie pozostawia złudzeń: Rosja robi wszystko, by zniechęcić Zachód do zwiększenia obecności militarnej na wschodniej flance NATO. I jest to najbardziej optymistyczna interpretacja tej strasząco-informacyjnej ofensywy Moskwy. Mniej optymistyczna każe traktować te groźby jak najbardziej dosłownie.

Machanie szabelką

Zacznijmy od samej wierchuszki. Władimir Putin na wspólnej konferencji prasowej z premierem Grecji (formalnie nasz sojusznik w NATO) tak skomentował budowę tarczy antyrakietowej w Rumunii i Polsce: „Będziemy zmuszeni teraz w odpowiedni sposób zareagować. I o ile wczoraj te części terytorium Rumunii nie wiedziały, co znaczy być na naszym celowniku, to dzisiaj będziemy musieli przedsięwziąć pewne środki, by zapewnić sobie bezpieczeństwo. Tak samo będzie w przypadku Polski”. Dosłownie i bez specjalnie dyplomatycznej otoczki. Jak to Putin.

Podobnie Jewgienij Łukjanow, zastępca sekretarza Rady Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej: „Rozmieszczenie w Polsce i Rumunii elementów tarczy rakietowej, wyrzutni, które realnie wymierzone są w nasze strategiczne siły jądrowe, jest dla tych krajów problemem. Automatycznie stają się naszymi celami. Jeśli podoba im się to, by z powodu amerykańskich zbrojeń stać się celami, to jest to ich wybór. Logika konfliktu polega na tym, że nikt na nim nie wygrywa, a ktoś trafia pomiędzy. I oni mogą znaleźć się pośrodku”. Łuk- janow rozwinął opinię swojego prezydenta.

Idźmy dalej. Rosyjski minister spraw zagranicznych Siergiej Ławrow w wywiadzie dla sztokholmskiego dziennika „Dagens Nyheter” ogłosił, że jeśli Szwecja wejdzie do NATO (a jest to coraz bardziej prawdopodobne), to Rosja będzie musiała zastosować „nieodzowne środki wojskowo-techniczne”. Dyplomata czytelnie, choć ogólnie, zdradził plany, które od razu doprecyzowały media kontrolowane przez Kreml: wspomniane „środki wojskowo-techniczne” to m.in. nowe wyrzutnie rakietowe w rejonie Bałtyku, wzmocnienie floty okrętów podwodnych oraz gotowość bojowa pocisków z głowicami atomowymi. W podobnym tonie wypowiedział się rosyjski minister obrony Siergiej Szojgu, mówiąc, że Moskwa jest „zmuszona podjąć odpowiednie kroki odwetowe natury wojskowo-technicznej”. I dalej: „Zacznie tu obowiązywać suwerenne prawo rosyjskie do zapewniania własnego bezpieczeństwa tymi metodami, które są adekwatne do zagrożeń dnia dzisiejszego”. Obok niego stał szef dyplomacji Finlandii. Zostało to jednoznacznie odczytane jako groźba pod adresem tego państwa.

Jeszcze dalej poszedł sekretarz Rady Bezpieczeństwa FR Nikołaj Patruszew, były szef FSB, prywatnie przyjaciel Putina jeszcze z czasów KGB. W wywiadzie dla „Rossijskiej Gaziety” zapowiedział, że na wypadek wojny z Turcją Rosja może użyć broni jądrowej, a „jakakolwiek pomoc dla Ankary ze strony państw NATO” spotka się z „gwałtowną reakcją Kremla, która doprowadzi do wybuchu wojny w Europie Środkowo-Wschodniej”. I że w pierwszej kolejności Rosja przeprowadzi inwazję na państwa bałtyckie. „Zajmiemy je całkowicie, szybko i bez żadnych strat, by stworzyć na tych terenach ogromną strefę zmilitaryzowaną” – deklaruje jeden z najbliższych ludzi Putina.

Groźby „poufne”

O ile takie oficjalne wypowiedzi najważniejszych osób w państwie można interpretować dwojako – albo jako zwykły szantaż, albo jako realną groźbę – to już bardziej poważnie należy zastanowić się nad zakulisowymi deklaracjami osób związanych ze służbami specjalnymi (choć i tu, oczywiście, należy założyć naturalny element dezinformacji). W ubiegłym roku brytyjski „Times” ujawnił treść rozmów, jakie prowadzili ze sobą byli oficerowie amerykańskich i rosyjskich agencji wywiadowczych (cywilnych i wojskowych). Do spotkania doszło w niemieckiej miejscowości Torgau. Konkluzja z dwudniowych „poufnych” debat („Times” miał otrzymać notatki od jednego z uczestników) była jedna: Rosjanie otwarcie grożą NATO wojną nuklearną. Przyczyną miałby być m.in. kryzys na Ukrainie (Rosjanie mówili, że chcą odstraszyć Zachód przed próbą odbicia Krymu i wschodniej Ukrainy – to chyba jednak na wyrost, bo nikt na Zachodzie nie myśli o tym poważnie) oraz wzmocnienie sił NATO w państwach bałtyckich. Gorące dyskusje w Torgau toczyli: po jednej stronie emerytowani generałowie i funkcjonariusze rosyjskiego MSW, wywiadu wojskowego GRU oraz FSB, po drugiej – wysocy rangą emerytowani oficerowie wojska, CIA i Agencji Wywiadu Obronnego. „Times”, powołując się na amerykańskiego uczestnika, napisał, że „za zamkniętymi drzwiami Rosjanie wygłosili szereg bezceremonialnych ostrzeżeń. Ich słowa wskazują, jak niepewne stało się w ciągu ostatniego roku europejskie bezpieczeństwo”. Amerykanie mieli być zaszokowani agresją, jaka biła z wypowiedzi Rosjan, którzy mówili, że Moskwa jest przygotowana, aby użyć broni jądrowej... „aby się bronić”. Rosjanie ostrzegali także, że dozbrajanie Ukraińców zostanie odebrane jako „dalsze wtargnięcie NATO w pobliże granic z Rosją”. Podobnie będzie traktowane wzmacnianie obecności NATO w krajach bałtyckich. Reakcja Rosji ma zawierać szerokie „spektrum działań, od nuklearnych po niemilitarne”. Ważne jest też to – jeśli wierzyć źródłom „Timesa” – że jeden z uczestników spotkania, były minister spraw wewnętrznych Rosji Anatolij Kulikow, powiedział, że wszystko, co Amerykanie od nich słyszą, ma błogosławieństwo zarówno szefa dyplomacji, Ławrowa, jak i samego Putina (...).