Ewolucja toruńska

Piotr Legutko

GN 27/2016 |

publikacja 30.06.2016 00:00

MEN odkrywa karty. Wraca czteroletnie liceum, gimnazja będą wygaszane. Duże zmiany zajdą w szkolnictwie zawodowym.

Ewolucja toruńska Lech Muszyński /pap

Nie będzie w polskiej oświacie żadnej rewolucji – zapewnia minister edukacji. Zmiany nastąpią, ale ewolucyjne. Zaczną się za już za rok, we wrześniu 2017. – Nie będzie to przewrót kopernikański, ale ewolucja toruńska – żartowała Anna Zalewska, nawiązując do miejsca ogłoszenia programu zmian.

Obejmą one cały system, włącznie z kształceniem zawodowym. Najważniejsza dotyczy wygaszenia gimnazjów i w konsekwencji powrotu do ośmioklasowej podstawówki i czteroklasowego liceum. Taki pomysł PiS zgłaszał jeszcze w kampanii wyborczej. Teraz, po serii debat organizowanych przez pięć miesięcy w całym kraju, został on ogłoszony jako program rządu na najbliższe lata.

Odkrywanie kart dokonało się w trzech etapach. Najpierw, podczas posiedzenia Narodowej Rady Rozwoju, swoją rekomendację przedstawił prezydent RP. Błędem nazwał odejście od 8-letniej szkoły podstawowej i 4-letniego liceum.

– Należy zmienić formułę dotychczasowego gimnazjum. To jest moje osobiste głębokie przekonanie. Ja uważam, że należy je albo wydłużyć, albo zlikwidować – powiedział. Obecna podczas posiedzenia NRR pani minister jeszcze trzymała „karty przy orderach”. Ale już w ostatnim dniu roku szkolnego potwierdziła powrót do czteroletniego liceum. Edukacyjny pasjans w całości został pokazany – zgodnie ze złożoną w lutym deklaracją – 27 czerwca w Toruniu. Dla wielu obserwatorów był on jednak sporym zaskoczeniem. Zwłaszcza w gronie ekspertów dominowało przekonanie, że gimnazja nie tylko ocaleją, ale nawet zostaną wydłużone. Okazało się jednak, że zrealizowana zostanie zapowiedź – jeszcze z exposé – premier Beaty Szydło: powrotu do modelu 8 + 4.

Mądrość obywateli

Ogłoszony program dojrzewał przez ostatni rok. Sytuacja zmieniała się jak w kalejdoskopie, by wrócić do punktu wyjścia. Zapowiedzi odejścia od gimnazjów akceptowane były przez większość Polaków – m.in. z tą deklaracją programową PiS wygrał ostatnie wybory. Gimnazja nie miały w społeczeństwie wysokich notowań. Co ciekawe, ich likwidacji domagali się także ci, którzy sami gimnazja kończyli. U osób między 18. a 24. rokiem życia odsetek ten wynosił 56 procent.

Ale w miarę upływu kolejnych miesięcy przewagę wydawali się zdobywać obrońcy dorobku, jaki wypracowały – na przykład – gimnazja prowadzone przez zgromadzenia zakonne. W powszechnie wyrażanych opiniach na tyle wrosły już one w polską rzeczywistość, że nie ma sensu zawracać koła historii, za to można – i trzeba – gimnazja zmieniać. W końcu stopień organizacji na pierwszych dwóch poziomach kształcenia może być elastyczny i zależny od potrzeb danego środowiska społecznego. Tak zrodziła się koncepcja „trzy razy cztery”, rekomendowana nawet przez ekspertów bliskich PiS. – Na wsiach z jednym gimnazjum może przecież współpracować kilka czteroklasowych szkół powszechnych, w miastach obie placówki mogą natomiast funkcjonować w jednym budynku, na różnych piętrach z osobnymi wejściami, za to wspólną administracją – proponował jeszcze wiosną Andrzej Waśko, były wiceminister edukacji.

Koncepcja „trzy razy cztery” została pozytywnie zaopiniowana przez konsultowaną grupę dyrektorów placówek różnego szczebla. Pomysł ocenili jako „rozsądny”. Różnice pojawiały się jedynie przy kwestiach organizacyjnych. Dotyczyły na przykład sensowności powoływania osobnej administracji dla gimnazjów w budynkach, gdzie uczą się także dzieci na szczeblu podstawowym. Dlaczego zatem wybrano powrót do prostej struktury 8 + 4? Co o tym zadecydowało? – Moja mądrość to mądrość obywateli – odpowiada minister Anna Zalewska, wskazując jako decydujące wnioski z ponad stu debat odbytych w ramach konsultacji.

Do siódmej klasy za rok

Według ogłoszonego w Toruniu planu nauka w szkole podstawowej zostanie wydłużona do ośmiu lat, przez pierwsze cztery ma być w niej prowadzona edukacja wczesnoszkolna. Wraca liceum czteroletnie. Co do konieczności takiego ruchu praktycznie wszyscy byli zgodni: liceum, by spełniało cele, jakie na ten etap kształcenia są wyznaczone, musi trwać cztery lata. A to w pewnym sensie wymusza korektę długości trwania wcześniejszych etapów szkolnych.

Znany jest już także kalendarz wprowadzania zmian. Minister Zalewska chce, żeby projekt ustawy zmieniającej system edukacyjny wpłynął do Sejmu najpóźniej w październiku tego roku. Dwa pierwsze roczniki objęte nową podstawą programową miałyby rozpocząć naukę w szkołach podstawowych w roku szkolnym 2017/2018. Byliby to uczniowie klas VII oraz pierwszaki. Rekrutacja do nowych, czteroletnich liceów ma się zacząć za trzy lata, gdy ostatni gimnazjaliści odbiorą swoje świadectwa, a więc w 2019 roku. Po ukończeniu „nowej-starej” szkoły podstawowej uczniowie będą mieli do wyboru: czteroletnie liceum ogólnokształcące, pięcioletnie technikum lub dwustopniową szkołę branżową, która zastąpić ma dzisiejsze szkoły zawodowe.

Resort edukacji powraca do koncepcji „zerówek”. Jeszcze w czerwcu minister Zalewska podpisała zmienioną podstawę programową wychowania przedszkolnego, zgodnie z którą sześciolatki w przedszkolach będą się znów uczyć liczyć, czytać i przygotowywać do nauki pisania. Efekty zmian już widać w pierwszych klasach. Ale – jak zapewnia minister edukacji – odejście od obowiązku szkolnego dla sześciolatków nie spowodowało chaosu ani efektu „pustego rocznika”. Faktem jest jednak, że ponad 80 proc. rodziców sześciolatków wybrało przedszkole. Ciekawe, że aż 45 tys. dzieci siedmioletnich, które rozpoczęły naukę już rok wcześniej, ponownie zostało zapisanych do pierwszej klasy – na prośbę rodziców.

Pracodawcy (też) będą uczyć

O szczegółach reformy szkolnictwa zawodowego minister Zalewska poinformowała trzy dni wcześniej, w dniu rozdania świadectw – wspólnie z wicepremierem Mateuszem Morawieckim. Nieprzypadkowo, bo istotą zmian ma być spięcie kształcenia z przemysłem, handlem i rzemiosłem. Kiedyś w Polsce królowały szkoły przyzakładowe, ale po transformacji model edukacji zawodowej niejako zawisł w próżni. Mniej lub bardziej otwarcie przyjęto zasadę, że i tak będzie się ona de facto odbywać w miejscu pracy, a szkoła ma się skupić na teorii. To się zmieni.

Od września 2017 roku pojawią się dwustopniowe szkoły branżowe. W ich prowadzenie mają zostać wciągnięci pracodawcy, także przy układaniu programów nauczania i egzaminowaniu. Bo oni wiedzą najlepiej, jakie są potrzeby rynku i czego Jaś się powinien uczyć, by z Jana był w pracy pożytek. System szkolnictwa zawodowego ma być mocno zdecentralizowany i dostosowany do regionalnej specyfiki. Morawiecki przekonywał, że będzie to także „niezwykle ważnym elementem w adaptacji przedsiębiorstw do warunków rynkowych i w tworzeniu nowoczesnych produktów, nowoczesnych usług”.

System kształcenia branżowego zyska i tę zaletę, że po skończeniu edukacji absolwent nie będzie musiał starać się o dodatkowe uprawnienia. – Na przykład elektryk nie będzie musiał szukać miejsc, gdzie zdobędzie potwierdzenie swoich umiejętności – wyjaśniała min. Zalewska. Dwustopniowa struktura daje szansę podjęcia pracy już po pierwszym etapie kształcenia. Zróżnicowany będzie też poziom egzaminu dojrzałości. Po II stopniu szkoły branżowej można będzie zdawać maturę zawodową i pójść na wyższe studia zawodowe, które zapewnią tytuł licencjata. Ale jeśli ktoś będzie chciał zdobyć tytuł magistra, musi wybrać taką maturę, jaką zdają uczniowie liceów i techników.

Potrzeba szkolnych standardów

W PRL obowiązywało hasło: „program partii – programem narodu”. Można zaryzykować twierdzenie oraz, że kolejne reformy szkolne w III RP przeprowadzane były według podobnego przepisu. Pomysł wypracowany w wąskich gremiach polityków i doradców od razu wprowadzano w życie. Minister Zalewska zapewnia, że tym razem będzie inaczej, a etap szerokich konsultacji społecznych nie kończy się wraz z ogłoszeniem programu zmian, ale de facto dopiero zaczyna.

Dotąd w poszczególnych regionach spotkali się nauczyciele, samorządowcy oraz eksperci w ramach cyklu debat „Uczeń–rodzic–nauczyciel. Dobra zmiana”, teraz proces konsultacji ma zejść do miast, gmin, a nawet poszczególnych szkół. Ma w nim pomóc Fundacja „Rzecznik Praw Rodziców”, posiadająca bogate i wieloletnie doświadczenie w gromadzeniu opinii na temat stanu polskiej oświaty. Ruszy specjalna strona, będzie czynna infolinia, zebrane propozycje i uwagi. – Zależy nam na wypracowaniu standardów, które byłyby przestrzegane w polskiej szkole. Chodzi nie tylko o programy, ale kwestie dotyczące żywienia, opieki medycznej czy transportu – wylicza Tomasz Elbanowski, dotąd kojarzony głównie z akcjami „Ratuj maluchy” czy „Rodzice chcą mieć wybór”. W jego opinii właśnie ze względu na brak owych standardów sytuacja w wielu polskich gminach bardzo się w ostatnich latach pogorszyła. Rośnie liczba wypadków w drodze do szkoły, znikają stołówki, nie mówiąc już gabinetach lekarskich. Najbliższe miesiące będą okazją do zinwentaryzowania wszystkich problemów i wypracowania spójnego systemu edukacyjnego. – Już teraz, dzięki serii debat, wiele rzeczy udało się poprawić, sporo też zaoszczędzić. Zależy nam na wypracowaniu takiej wizji polskiej szkoły, pod którą podpisałaby się jak największa liczba nauczycieli, rodziców i samorządów – deklaruje min. Zalewska.

Dostępne jest 9% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.