publikacja 30.06.2016 00:00
Mieli dzień na decyzję. Spakowali się do kilku toreb. Jechali dwie doby. Do nadwiślańskiej ziemi obiecanej.
JAKUB SZYMCZUK /FOTO GOŚĆ
Dzieci dobrze się czują w nowym, chociaż skromnym domu w Czersku.
Z czerskiego wzgórza, spod ruin zamku książąt mazowieckich widok jest kojący. Wisła, rozlana i majestatyczna, powoli, choć skutecznie płynie w kierunku Warszawy. A zapach czerskich pól, ziół, sosnowych zagajników, Mazowsza w całej krasie koi przybyszów z daleka, aż znad Morza Czarnego. I, o dziwo, koi też silną astmę dwunastoletniego Aleksa.
Gdy weszli Rosjanie
Rodzina Siabrów. Włado, Olena i ich dzieci: szesnastoletnia Luba, Miłana, lat czternaście, Aleks, dwunastolatek, i maluchy, czyli pięcioletnia Alisa i trzyletnia Izabela. Do sierpnia 2014 roku mieszkańcy małego miasteczka Saki na Krymie. Od ponad roku – mieszkańcy Czerska pod Górą Kalwarią. Między jednym a drugim domem, między światami tysiące przebytych kilometrów, tona myśli o nowym życiu. I nadzieja w Panu.
– Tam, u nas, w Saku, byliśmy cały czas za Europą. Przeciwko Rosji i jej wpływom. Rosja nam wykręciła rękę – opowiada Włado. – Rosjanie weszli 20 lutego 2014 roku, zaczęła się okupacja Krymu. Aktywiści antyrosyjscy, jeden po drugim, jeśli nie uciekli – trafiali do więzień. Dużo, dużo ludzi zginęło. Z naszej rodziny wszyscy ocaleli, ale sąsiad
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.