publikacja 07.07.2016 00:00
Od wieków patrzą na siebie. Dwa giganty. W jednym leży ten, który w rok po śmierci uczynił aż 172 cuda. Do drugiego ściągają pielgrzymi, by prosić o rozwiązanie spraw beznadziejnych. Gdyby nie było Rzymu, wtedy Kraków byłby Rzymem
JAKUB SZYMCZUK /FOTO GOŚĆ
Rodzinka Sikorskich czuje się tu jak u siebie w domu.
Ależ ten Kazimierz zmienił się przez dekadę! Dziesięć lat temu wędrowałem po brudnych ulicach Estery, Izaaka i Jakuba, robiąc zdjęcia odrapanym ścianom, zdewastowanym okiennicom i zamurowanym witrynom sklepowym. Na murach trwała wojna między Cracovią a Wisłą (wygrywały „Pasy”). Dziś w weekend trudno znaleźć miejsce w przytulnych knajpkach, które jak grzyby po deszczu wyrastają w tej tradycyjnie żydowskiej dzielnicy Krakowa.
„Pewnego razu miano poświęcić w bożnicy zwój Pięcioksięgu. Rabbi Dawid Mosze trzymał go w rękach. Ponieważ widać było, że wielki zwój jest bardzo ciężki, jeden z żydów podszedł do rabbiego i chciał go od niego wziąć. »Kiedy już się go trzyma – rzekł rabbi – nie jest ciężki«” – czytam w „Opowieściach chasydów” w synagodze Remuh.
Knajpka na knajpce. Ruch jak w ulu. Czy to dobra zmiana? – Wizualnie tak. A duszpastersko? Liczba stałych mieszkańców Kazimierza zmniejszyła się w ciągu dekady o połowę – opowiada o. Piotr Walczak, proboszcz parafii Bożego Ciała. Modli się tu już dokładnie 10 lat.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.